Na łamach specjalistycznego portalu wojskowego War on the Rocks ukazał się interesujący artykuł Brennana Deveraux poświęcony obronie Krajów Bałtyckich przed ewentualną rosyjską agresją i szerzej, rozważaniom co NATO zrobić może w razie jeśli Rosja zdecydowała się rozpocząć wojnę, czyli w momencie, kiedy strategia odstraszania przestaje działać.
Deveraux jest majorem w służbie czynnej, obecnie w wykłada w Army Command and General Staff School w Fort Leavenworth, co czyni jego poglądy jeszcze bardziej interesującymi z naszego punktu widzenia. Odmiennie bowiem niźli politycy, którzy dużo mówią, jeszcze więcej obiecują a potem postępują tak, jak w przypadku ostatniej decyzji w sprawie Nord Stream 2, wojskowi nie tylko oszczędniej szafują obietnicami, ale również opisują sytuację „tak jak jest”, bez niepotrzebnych upiększeń.
Punktem wyjścia rozważań Deveraux są konkluzje gry wojennej, jego zdaniem nadal aktualne, przeprowadzonej przez think tank RAND w roku 2016. Warto przypomnieć, że analizując możliwe scenariusze wojny z Rosją o Państwa Bałtyckie amerykańscy eksperci doszli wówczas do wniosku, że w ciągu 60 godzin od momentu rozpoczęcia aktywnej fazy operacji, Federacja Rosyjska może zdobyć wystarczająco duże obszary aby być w stanie „wykazać niezdolność NATO do ochrony swoich najsłabszych członków i w efekcie doprowadzić do podzielenia sojuszu”.
Efektem dyskusji w NATO, jaka zaczęła się m.in. po analizach przeprowadzonych przez RAND były decyzje o „wysuniętej obecności”, której celem miało być wojskowe wzmocnienie Państw Bałtyckich i szerzej, całej wschodniej flanki. Jakie są strategiczne skutki rozpoczętych wówczas działań? Amerykański specjalista nie sili się na dyplomatyczną ogładę i argumentuje, że stworzenie przez NATO 4 wysuniętych grup brygadowych o sile od 1000 do 1400 żołnierzy każda, które dziś stacjonują w Państwach Bałtyckich to „dramatycznie mniej niźli postulowane przez RAND 7 brygad koniecznych aby móc zatrzymać rosyjską agresję.” Sytuacja zatem poprawiła się jedynie w niewielkim stopniu i nadal NATO na wschodniej flance przegrywa z Rosją. To co zbudowano jest pewnym potencjałem odstraszającym, ale jeśli tego rodzaju strategia okaże się nieskuteczną i Rosjanie zdecydują się zaatakować, to siły NATO na wschodniej flance, przede wszystkim w Państwach Bałtyckich będą musiały zrealizować dwa główne zadania – przeszkodzić Rosjanom w osiągnięciu przez nich celów operacyjnych tak długo, aż siły Aliansu będą w stanie przejść do kontrataku, ale aby to było w ogóle możliwe konieczne będzie, w razie rosyjskiego ataku natychmiastowe wzmocnienie jednostek wojskowych na wysuniętych rubieżach w Państwach Bałtyckich.
Deveraux, który jest specjalistą w zakresie wojsk rakietowych zwraca uwagę na możliwości, jakie w tym względzie daje stworzona przez Stany Zjednoczone w 2018 roku i stacjonująca w Niemczech 41 Brygada Artylerii Polowej dysponująca 32 wyrzutniami systemu HIMARS oraz zakupienie przez Rumunię i Polskę, łącznie 74 wyrzutni tego systemu, co daje siłom NATO znaczący, w opinii amerykańskiego specjalisty, potencjał. Już na tym przykładzie, pozostawiając z boku kwestię, że Polska jak się wydaje zakupiła zbyt mało HIMARS-ów (20) i zdecydowanie za mało rakiet, wyraźnie widać podejście Amerykanów do kwestii obrony wschodniej flanki Sojuszu. Dla każdego kto choćby powierzchownie interesuje się problematyką nie jest to odkryciem, ale dla szerszej opinii publicznej być może nowiną będzie informacja, że to nie „NATO nas obroni”, ale sojusznicy wesprą nas w obronie, której ciężar będą musiały ponosić nasze, i innych państw frontowych, siły zbrojne. Dobitnie widać to na przykładzie propozycji Deveraux w której regionalny potencjał Sojuszu w zakresie wyrzutni HIMARS jest ważnym atutem, ale nie proponuje on zwiększenie amerykańskiej obecności, wiedząc zapewne, że takie postulaty są nierealistyczne. Amerykanie mogą pomóc państwom frontowym w budowie sprawnego systemu operacyjnego w którym lepiej można wykorzystać posiadane potencjały, mogą dostarczyć danych wywiadowczych, mogą wreszcie wesprzeć dowodzenie, ale o fizycznym przysłaniu dodatkowych wyrzutni nie ma w propozycji Deveraux mowy, co nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z koncepcją ciekawą, która warto, aby była poważnie potraktowana.
Jego zdaniem w pierwszej fazie wojny z Rosją jednym z głównych zadań obrony NATO winno być rozbicie rosyjskich systemów antydostepowych i szerzej, obrony przeciwrakietowej, po to aby osiągnąć dominację w powietrzu. Z punktu widzenia rosyjskiej obrony systemy rakietowe takie jak HIMARS, które cechują się mobilnością, co wynika z faktu, że zamontowane są na ciężarówce, stanowią największy problem. Ich rakiety, w zależności od typu, mają możliwość przenikania na odległość od 70 do 300 km, co oznacza, że są w stanie, w związku z położeniem geograficznym Państw Bałtyckich w stanie razić cele zlokalizowane głęboko na terytorium Federacji Rosyjskiej. Deveraux proponuje aby jeszcze znacznie zwiększyć mobilność tych systemów, tworząc ich organiczny związek z samolotami transportowymi typu C-130, lub większymi. Każdy z nich może zabrać na pokład co najmniej jednego HIMARS-a, który w ciągu 10 do 15 minut od wylądowania powinien być gotów do odpalenia salwy rakietowej. Później można natychmiast wycofać się z potencjalnie wrogiego obszaru i uderzyć w podobny sposób w zupełnie innym miejscu. Samoloty transportowe tej klasy mogą „lądować prawie wszędzie” a ich użycie w takich zestawach daje, w opinii amerykańskiego specjalisty „mobilny środek zdolny do neutralizacji rosyjskich systemów obrony powietrznej i gwarantuje całkowitą swobodę poruszania się i manewru siłom NATO.”
Propozycja ta uzmysławia też szerokiej publiczności, jak wyglądała będzie, zdaniem wojskowych specjalistów ewentualna wojna lądowa przyszłości toczona na wschodniej flance NATO. Nie będzie frontów i linii okopów z dziesiątkami tysięcy żołnierzy, ale niezwykle szybko przemieszczające się, manewrowe i uderzające w różnych punktach niewielkie oddziały o dużej sile ogniowej i wielkiej precyzji rażenia wspomaganej elektronicznymi systemami naprowadzania, po to aby wyzyskać efekt zaskoczenia.
Tego rodzaju sposób działania jednostek artylerii rakietowej Amerykanie ćwiczyli już w ramach listopadowych (w 2020 roku) manewrów Rapid Falcon, kiedy to dwa zestawy HIMARS zostały zapakowane do samolotów transportowych w Niemczech, przerzucone do Rumunii, gdzie na poligonie zlokalizowanym nad Morzem Czarnym odpaliły rakiety, po czym zostały natychmiast dyslokowane w inne miejsce. W czasie manewrów Defender Europe 21 w maju tego roku, w Estonii, ćwiczono podobny manewr, tylko w stopniu znacznie zaawansowanym. Chodzi nie tylko o szybkie przerzucenie baterii wyrzutni rakietowych, ale o zbudowanie całego systemu, opartego o sensory rozpoznające położenie sił przeciwnika, a przede wszystkim o zgranie i skoordynowanie różnych i nie zawsze współpracujących ze sobą systemów będących na wyposażeniu armii państw wchodzących w skład Sojuszu.
Konkluzję artykułu Brennana Deveraux warto przytoczyć w całości, bo oddaje ona nie tylko sposób myślenia amerykańskich dowódców, określa perspektywy rozwoju sił zbrojnych ale również bez ogródek opisuje rolę i znaczenie w całym systemie państw frontowych. Bez Polski, bez Rumuni, nie ma możliwości obrony wschodniej flanki NATO i to na nas spoczywał będzie główny w tym zakresie obowiązek. Oznacza to nie tylko wielką odpowiedzialność i wielki wysiłek modernizacyjny naszych sił zbrojnych, ale warto zauważyć, że obiektywnie rzecz biorąc podnosi polityczne znaczenie Warszawy i Bukaresztu. Warto by było, aby ta zmiana w układzie sił została przez naszą klasę polityczną dostrzeżona i wykorzystana.
Deveraux pisze w konkluzji swego wystąpienia:
Wraz z wyjściem z traktatu INF o siłach jądrowych średniego zasięgu i przyjęciem przez siły zbrojne Stanów Zjednoczonych nowych priorytetów rozwojowych, wśród których na pierwszym miejscu jest uzyskanie zdolności precyzyjnego rażenia celów na średnich dystansach potencjał artylerii rakietowej wzrośnie najprawdopodobniej w najbliższych 5 latach w sposób wykładniczy. W tym kontekście, chociaż nie kwestionuje się wartości dużych sił zmechanizowanych, nadszedł czas, aby uznać, że artyleria rakietowa powinna stać na czele strategii wojskowej NATO. To systemy rakietowo-artyleryjskie mogą służyć jako narzędzie umożliwiające działanie lotnictwa sojuszniczego, kompensować brak wsparcia powietrznego w konflikcie i pomagać NATO w atakowaniu celów w miejscach, w których uderzenie z powietrza byłoby trudne lub niebezpieczne. Dlatego pomyślna integracja rumuńskich i polskich systemów rakietowych artylerii wysokiej mobilności ma kluczowe znaczenie dla przyszłości NATO.
POLECAMY NOWOŚĆ! Książka Marka Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, dostępna w naszym wSklepiku.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/551812-bez-polski-i-rumuni-nie-ma-mowy-o-obronie-przed-rosja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.