Część mainstreamowych mediów w Polsce nie ukrywa swej radości z powodu ostatnich sondaży politycznych na Węgrzech. Pokazują one, że zjednoczona opozycja (złożona z sześciu partii: od postkomunistów po Jobbik) jest w stanie pokonać rządzący Fidesz.
Z badań wynika, że wśród tych, którzy są zdecydowani pójść na wybory, mniej więcej połowa chce zagłosować na ugrupowanie Viktora Orbána, zaś druga połowa na koalicję stworzoną przez Ferenca Gyurcsányego, przy czym zwycięstwo przechyla się raz na jedną, raz na drugą stronę. Wspomniane rezultaty spowodowały w niektórych środowiskach (zwłaszcza poza granicami Węgier) wręcz euforię, że zwycięstwo w wyborach parlamentarnych wiosną 2022 roku jest na wyciągnięcie ręki.
Sondaże nie mówią prawdy o wyborach
Tego rodzaju kalkulacje nie biorą jednak pod uwagę czynnika wynikającego z węgierskiej ordynacji wyborczej, która ma charakter większościowo-proporcjonalny. Na 199 członków Zgromadzenia Narodowego aż 106 wybieranych jest w okręgach jednomandatowych, natomiast tylko 93 wchodzi do parlamentu z listy krajowej.
Ma to swoje realne skutki. Przyjrzyjmy się pod tym kątem wynikom ostatnich wyborów parlamentarnych w 2018 roku. W ramach ordynacji proporcjonalnej, z listy krajowej, Fidesz zdobył 49 proc. głosów, Jobbik – 19 proc., Węgierska Partia Socjalistyczna – 12 proc., Zieloni – 6 proc., a Koalicja Demokratyczna – 6 proc. Rezultaty te były mniej więcej zgodne z przedwyborczymi sondażami poparcia dla poszczególnych ugrupowań.
Zupełnie inaczej natomiast sytuacja przedstawiała się okręgach jednomandatowych. W tej konkurencji Fidesz zdobył 86 proc. mandatów, socjaliści – 7 proc., postkomuniści z Koalicji Demokratycznej – 3 proc., zaś reszta partii poniżej 1 proc. Podobnie było podczas poprzednich wyborów – w 2010 roku Fidesz zdobył w JOW-ach aż 98 proc. mandatów, a w 2014 roku – 90 proc.
Logika głosowania w systemie większościowym jest odmienna niż w proporcjonalnym, ponieważ w większym stopniu uwzględnia kontekst lokalny. A w tej sferze Fidesz ma nad przeciwnikami sporą przewagę, która wynika z roli miejscowych liderów opinii. Należą do nich zazwyczaj działacze szczebla samorządowego, funkcjonujący w ramach rozbudowanej sieci społecznej, lecz niekoniecznie kojarzeni z działalnością polityczną, społecznicy zajmujący się organizowaniem wydarzeń publicznych i pielęgnowaniem miejscowych tradycji czy też parafianie zaangażowani w życie kościelne. To oni stanowią zaplecze partii decydujące o jej zwycięstwach. Pisałem o tym miesiąc temu na portalu wPolityce, przybliżając raport Centrum Badań Nauk Społecznych w Budapeszcie, opublikowany niedawno przez opozycyjny portal węgierski 444.hu.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Jaki jest klucz do sukcesu Fideszu na Węgrzech, czyli o zależności między strukturą społeczną a preferencjami politycznymi
Wybory uzupełniające w Tiszaújváros
Ilustracją wspomnianego zjawiska mogą być np. wybory uzupełniające do parlamentu, które odbyły się w październiku zeszłego roku w Tiszaújváros po śmierci w wypadku motocyklowym niezwykle popularnego lokalnego działacza Fideszu – Ferenca Koncza. Partia Viktora Orbána zdecydowała się wówczas wystawić tam szerzej nieznaną córkę zmarłego polityka – 31-letnią Zsófię Koncz. Naprzeciw niej stanął wspólny kandydat zjednoczonej opozycji, doświadczony polityk, 43-letni László Bíró. By go wesprzeć, w czasie kampanii wyborczej przyjeżdżali do regionu niemal wszyscy liderzy opozycji. Mimo to zwyciężyła Zsófia Koncz, a przesądziły o tym głównie zasługi jej ojca dla lokalnej społeczności.
Prześcignięcie Fideszu w sondażach nie gwarantuje więc tęczowej koalicji triumfu w wyborach. Kluczem do wygranej jest znalezienie lokalnych autorytetów, które będą w stanie zdobyć większe zaufanie w małych społecznościach niż zakorzenieni tam od dawna działacze Fideszu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/551298-przescigniecie-fideszu-w-sondazach-nie-ma-znaczenia