Robert Dalsjö i Michael Jonson, analitycy szwedzkiego think tanku FOI, powiązanego z siłami zbrojnymi, opublikowali w amerykańskim portalu War on the Rocks artykuł poświęcony sytuacji bezpieczeństwa w Europie.
Polska opinia publiczna winna zapoznać się z opiniami szwedzkich ekspertów, tym bardziej, że w zwięzłej i skondensowanej formie przekazują oni wiedzę na temat sytuacji w zakresie bezpieczeństwa w naszym regionie. Wykorzystują zresztą w tym celu wyniki ostatnich badań i gier wojennych FOI, zwłaszcza departamentu studiów strategicznych, którym obydwaj kierują, poświęconych zdolnościom obrony państw NATO czy szczelności rosyjskich systemów antydostępowych zainstalowanych m.in. w Kaliningradzie. Warto też zwrócić uwagę na to w jakim tonie szwedzcy eksperci napisali swój artykuł. Otóż biją oni na alarm, a żelazna logika argumentów, które przedstawiają sprawie, że lektura ich wystąpienia powinna być obowiązkowa dla przedstawicieli polskiej klasy politycznej!
W jakim punkcie znajduje się dzisiaj Europa? Szwedzcy analitycy nie mają wątpliwości.
Europejczycy, brutalnie obudzeni ze swoich marzeń o końcu historii przez powrót geopolityki, są zaniepokojeni, ale wydają się niezdolni do wymyślenia wspólnej, realistycznej odpowiedzi, zamiast tego uciekają się do debat na temat tego, co robić, w tym wezwań do „strategicznej autonomii.
2014 rok, czyli rosyjska agresja na Ukrainę, powinien być momentem przebudzenia elit państw europejskich, które winny przemyśleć sytuację geostrategiczną swych ojczyzn oraz całego kontynentu, ale tego nie zrobiły, albo zrobiły w niewystarczającym stopniu. Jakie wówczas zarysowały się nowe trendy geostrategiczne, które w ostatnich latach wcale nie osłabły a nawet można mówić o ich wzmocnieniu? Można mówić, w opinii Dalsjö i Jonsona o kilku podstawowych, które zmieniają mapę geostrategiczną starego kontynentu. Na Wschodzie „obudziła” się stara, rewizjonistyczna Rosja, która dąży, o czym przypomniało zresztą ostatnie zaostrzenie na granicy z Ukrainą, do zmiany układu sił na kontynencie, a z pewnością w jego części, nie wykluczając użycia w tym celu swego potencjału militarnego. Z analiz przeprowadzonych przez FOI, które obejmowały potencjały wojskowe wszystkich państw europejskich położonych na północ od Alp, gier wojennych oraz możliwości wspólnej obrony państw NATO wynika, że nadal mimo upływu od 2014 roku 7 lat „jest boleśnie jasne, że NATO i wiele armii europejskich do dnia dzisiejszego pozostają źle przygotowani do konfrontacji z państwem o porównywalnej sile w konflikcie o dużej intensywności”. A to oznacza, że nawet jeśli założyć, że amerykańskie siły zbrojne obecne w Europie wejdą do wojny w ciągu 2 tygodni od momentu ogłoszenia alarmu to i tak „NATO i jego partnerzy prawdopodobnie nie mogliby odeprzeć obecnie szybkiej rosyjskiej inwazji naziemnej na Państwa Bałtyckie.” Dalej szwedzcy eksperci są w jeszcze większym stopniu bezlitośni dla Europejczyków, doradzając liderom państw europejskich przestać myśleć i dyskutować o europejskiej suwerenności strategicznej, która w sferze wojskowej w dającej się przewidzieć przyszłości będzie miała symboliczny wymiar, ale przede wszystkim skoncentrować się na wzmocnieniu potencjału militarnego, tam gdzie on może być potrzebny, czyli na Wschodzie.
Drugim istotnym trendem geostrategicznym, wyraźnym w czasie administracji Trumpa, ale zauważalnym już wcześniej, była narastająca ambiwalencja Stanów Zjednoczonych, jeśli chodzi o zaangażowanie w Europie, czy nawet zobowiązania wobec NATO. Szwedzcy eksperci, państwa nie będącego członkiem NATO zwracają w tym kontekście uwagę na fakt, że Europa będzie w dającej się przewidzieć perspektywie potrzebowała Stanów Zjednoczonych aby równoważyć potencjał wojskowy Rosji. A zatem jej postulowana przez Macrona „strategiczna suwerenność”, może zaistnieć, ale będzie ograniczona do kwestii o drugorzędnym znaczeniu, np. do polityki przemysłowej lub misji stabilizacyjnych w Afryce Północnej, ale z pewnością nie jest odpowiedzią na wyzwanie ze strony Rosji. Kierowanie uwagi opinii publicznej na sprawy w gruncie rzeczy drugorzędne może nie tylko odwrócić uwagę społeczeństw i rządów od rzeczywistych wyzwań i zagrożeń, ale paradoksalnie umocnić te kręgi w amerykańskim establishmencie, które opowiadają się za izolacjonizmem. Jest zatem podwójnie nieodpowiedzialną polityką, bo z jednej strony opóźnia pracę na rzecz wzmocnienia europejskiego NATO, po drugie ryzykuje zmiany w podejściu Stanów Zjednoczonych. Tak długo jak Rosja dopuszcza możliwość użycia ładunków jądrowych w czasie ograniczonego konfliktu zbrojnego w celach taktycznych, tak długo amerykański parasol nuklearny jest jedyną gwarancją uniknięcia zarówno eskalacji konfliktu do poziomu nuklearnego, jak i perspektywy kapitulacji europejskich stolic w obliczu zagrożenia rosyjskim atakiem.
Europejskie państwa NATO winny uprawiać bardziej rozważną politykę wobec Stanów Zjednoczonych również i z tego powodu, że, jak piszą Dalsjö i Jonson, podjęte przez nie, po 2014 roku, wysiłki celem wzmocnienia własnego potencjału wojskowego bardziej przypominają „łatanie dziur” niźli uzyskanie nowych zdolności. Oczywiście nie można negować tego, że zrobiono niemało, zwłaszcza w państwach europejskiego Wschodu i Północy, ale nawet mimo tego jak diagnozują obecną sytuację szwedzcy eksperci „NATO prawdopodobnie nadal jest zbyt słabe aby odeprzeć atak Rosjan na wschodnich sojuszników.” Na papierze państwa Sojuszu mają siły zbrojne liczniejsze i lepiej wyposażone od Rosji, wydają też więcej na ich utrzymanie. Ale to, zdaniem szwedzkich analityków, wcale nie oznacza większego potencjału na wypadek konfliktu. Z tego prostego powodu, że siły zbrojne państw europejskich stacjonują w garnizonach, w stanie dalekim od gotowości do walki. A zatem czas ich przygotowania i przerzutu w rejon ewentualnego i prawdopodobnego konfliktu byłby tak długi, że z wojskowego punktu widzenia ich przydatność jest więcej niźli wątpliwa. Możliwość wykorzystania, w razie konfliktu na Wschodzie amerykańskich sił zbrojnych stacjonujących na stałe w Stanach Zjednoczonych jest też zagrożona. Choćby ze względu na dystans, bo trzeba pamiętać, że odległość między portem Bremerhaven, czyli miejscem do którego mają przybyć statki transportowe, a Przesmykiem Suwalskim jest taka sama jak między Plażą Omaha na której Alianci lądowali 6 czerwca 1944 roku a Berlinem. Trudno spodziewać się, że w czasie wojny tę odległość pokona się w kilkadziesiąt godzin. A to oznacza, że na Wschodzie Rosjanie mają dziś kolosalną, w porównaniu z NATO przewagę, a wschodniej flanki przyjdzie bronić siłami armii narodowych, państw leżących w Europie Środkowej i Północnej oraz przy zaangażowaniu tych sił amerykańskich i sojuszników z zachodniej części kontynentu, które już są na miejscu. Co gorsze, to atakujący wybiera kierunki uderzenia, a to oznacza, że ma możliwość koncentrowania wojska a strona broniąca się, czyli NATO, musi dysponować potencjałem obrony na całej, długiej linii frontu. Ten obraz trzeba uzupełnić, i czynią to Dalsjö i Jonson, przypominając, iż większość europejskich jednostek lądowych „jest lekko uzbrojona lub ma przestarzały sprzęt, i nie nadają się one do prowadzenia wojny manewrowej o dużej intensywności na otwartym terenie. Lekkie jednostki mogą być świetne do odstraszania, ponieważ można je szybko rozlokować, a także mogą być przydatne w obronie terenów zurbanizowanych, ale mają ograniczoną użyteczność, gdy wojna staje się intensywna i jeśli wróg zmieni oś natarcia, co narzuca konieczność przegrupowania lub, słabo się też sprawdzają w kontrataku.” Szwedzcy eksperci alarmują, że z ich wyliczeń wynika, iż NATO mając tydzień na mobilizację swych sił i skierowanie ich na Wschód będzie dziś w stanie wystawić co najwyżej połowę potencjału, który w tym samym czasie zmobilizują Rosjanie. Nie tylko to, w ich opinii, przesądza wynik wojny na wschodniej flance NATO. Jak zauważają, siły zbrojne państw Europy Zachodniej, nie tylko daleko stacjonujące od linii ewentualnych walk, są ponadto gorzej wyposażone niźli Rosjanie, zwłaszcza jeśli chodzi o artylerię, zdolności inżynieryjne i obronę przeciwlotniczą, nie mówiąc już o potencjale logistycznym. Z kolei siły zbrojne państw frontowych, czyli Polski, Państw Nordyckich i Bałtów, są nieprzygotowane do prowadzenia wojny manewrowej, a już zupełnie nie mają zdolności do kontrataku. Co to oznacza w praktyce? „W krótkim, intensywnym konflikcie w Europie Północnej układ sił wyraźnie faworyzuje Rosję biorąc pod uwagę potencjał jednostek naziemnych o zdolnościach ofensywnych, a także śmigłowców szturmowych. Odwrotna sytuacja dotyczy sił morskich i powietrznych, ale ich wykorzystanie miałoby znaczenie tylko wtedy, gdyby Rosja nie osiągnęła szybkiej wygranej na ziemi i gdyby można było szybko uruchomić siły powietrzne, co wymaga planowania i przygotowań z wyprzedzeniem, a także udziału amerykańskiego lotnictwa.” Pozytywną informacją jest ta, że rosyjskie systemy antydostepowe są słabsze i łatwiejsze do zniszczenia niźli się do tej pory przypuszczało, ale znów, ma to znaczenie jeśli obrona na ziemi, zwłaszcza w pierwszej fazie konfliktu będzie skuteczna. „Chociaż zniszczenie rosyjskiej obrony przeciwlotniczej w regionie prawdopodobnie nie będzie tak trudne, kosztowne ani czasochłonne, jak wcześniej sądzono, nadal trzeba to zrobić, zanim zachodnie siły powietrzne będą mogły zostać skutecznie wykorzystane przeciwko atakującym kolumnom rosyjskich czołgów. Co najważniejsze, oznacza to, że siły lądowe NATO musiałyby wystarczająco opóźnić natarcie Rosji, aby siły powietrzne NATO mogły wejść do gry, oraz że NATO musi być w stanie wygenerować znaczną liczbę operacji odparcia wrogich lotów i ataków naziemnych od pierwszego dnia. Tak więc początkowy pojedynek sił powietrznych NATO i rosyjskiej naziemnej obrony powietrznej może okazać się decydujący.” Wszystko to razem wzięte oznaczać może, że NATO-wska przewaga w powietrzu i na morzu, zanim będzie wykorzystana potrzebuje skutecznej obrony na lądzie, która przy obecnym rachunku sił jest zdaniem szwedzkich ekspertów nie tylko trudna, ale wręcz niemożliwa. Ale znów, operacje lotnicze, bez zaangażowania potencjału amerykańskiego, siłami samych Europejczyków, nie mogą być przeprowadzone. Jakiekolwiek zatem rachunki w zakresie polityki obronnej, czy odstraszania rosyjskiej agresji, które nie są budowane na fundamencie pewności zaangażowania w konflikt Stanów Zjednoczonych są nie tylko ryzykowne, ale wręcz niepoważne. „Krótko mówiąc – konkludują Dalsjö i Jonson – w dającej się przewidzieć przyszłości utrzyma się zależność Europy od amerykańskiego wsparcia wojskowego w celu zrównoważenia Rosji, niezależnie od debat na temat strategicznej autonomii kontynentu.”
Szwedzcy analitycy są zdania, że Europa nie jest na straconej pozycji w razie potencjalnego konfliktu z Rosją. Musi jednak przystąpić dziś do działania i wzmacniania swego potencjału na tych polach, które mogą okazać się rozstrzygające. Nie chodzi o pozyskiwanie nowych „egzotycznych” jak piszą zdolności czy tworzenie nowych jednostek, ale przede wszystkim kluczem do ewentualnego sukcesu jest ich zdaniem wzmocnienie potencjału tych które istnieją. „Biorąc pod uwagę równowagę sił i geografię wschodniej flanki, poprawa zdolności niszczenia obrony powietrznej wroga może być kluczowym mnożnikiem sił.” Ponadto proponują koncentracje uwagi państw wschodniej flanki na interoperacyjności ich sił zbrojnych, poprawie planowania operacyjnego i łańcucha dowodzenia. Jest to środek, jak piszą „stosunkowo tani” a położenie nacisku na tym aspekcie funkcjonowania sił zbrojnych zostałoby dostrzeżone w Moskwie i odebrane w kategoriach poważnego traktowania sytuacji i determinacji elit państw frontowych.
Szwedzcy analitycy zauważają również, że różny sposób reakcji państw europejskich NATO na rosyjskie zagrożenie związany jest z oceną rzeczywistego potencjału wojskowego Federacji Rosyjskiej. Odmiennia niźli za czasów Rosji Sowieckiej obecnie Moskwa nie ma zdolności projekcji siły na cały kontynent, oczywiście jeśli nie eskaluje wojny do poziomu wymiany ciosów nuklearnych. A to oznacza, że z perspektywy wielu państw Południa i Zachodu zagrożenie z jej strony nie jest większe od tych, które wyraźnie widać w Afryce Północnej. Dzisiejsza strategia Rosji nie ma też na celu militarnego zajęcia całego kontynentu co raczej pogłębienie istniejących podziałów i docelowo zniszczenie wewnętrznej spoistości Paktu. Stany Zjednoczone, Państwa Nordyckie i wschodnioeuropejscy członkowie NATO winni, zdaniem Dalsjö i Jonson, przyjąć do wiadomości, że te różnice w optyce w obrębie państw NATO nie zmienią się w najbliższej przyszłości. To, ich zdaniem, oznacza konieczność, po to aby uchronić polityczną jedność Sojuszu, zarówno zgodę na większe zainteresowanie Francji, Hiszpanii i Włoch sytuacją w Afryce, jak i uznanie, że Waszyngton bardziej interesuje się obecnie Azję. Państwa zagrożone przez Rosję nie mogą pozwolić sobie, w obliczu obecnej nierównowagi sił na korzyść Moskwy, w ryzykowaniu utraty wsparcia wojskowego ze strony Stanów Zjednoczonych. Równie złym z punktu widzenia ich bezpieczeństwa sygnałem byłoby osłabienie polityczne Paktu. Jeśli zaś chodzi o zdolności do obrony wschodniej flanki, to klucz do ewentualnego wzmocnienia leży z jednej strony we współpracy państw frontowych, czyli Europy Środkowej i Państw Nordyckich, z drugiej ich celem winno być zwiększenie zaangażowania Niemiec, które dziś jest, w opinii Dalsjö i Jonson, zbyt małe. A zatem racjonalna polityka, której celem jest zwiększenie potencjału odstraszania przed rosyjską agresją na Północy i Wschodzie winna po pierwsze koncentrować się na poprawie interoperacyjności, systemów dowodzenia i wzmocnienia istniejących sił, głównie lądowych, państw frontowych. Po drugie musi to być budowane na fundamencie bliskiej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi i po trzecie, korzystnym byłoby, wzrost zaangażowania Niemiec.
POLECAMY NOWOŚĆ! Książka Marka Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, dostępna w naszym wSklepiku.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/551142-analitycy-radza-co-zrobic-aby-nie-przegrac-wojny-z-rosja