Wraz z zaostrzeniem sytuacji w Izraelu bardzo zaktywizowała się dyplomacja Turcji, która nie skrywa jednoznacznego poparcia dla Palestyńczyków.
Prezydent Recep Tayyip Erdoğan rozmawiał telefonicznie z szefem Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem oraz Ismailem Hanijja, jednym z liderów Hamasu, zapewniając ich o swym pełnym wsparciu. Ale te posunięcia były do przewidzenia, już w przeszłości Ankara, która chce odgrywać rolę lidera świata muzułmańskiego, ostro występowała przeciw polityce Izraela. Co innego jest interesujące. Otóż Erdoğan, po tragedii w Kazaniu, rozmawiał z Putinem namawiające go do wspólnej akcji międzynarodowej, której celem miałoby być powstrzymanie agresywnych, jak ocenił turecki prezydent, kroków Binjamina Netanjahu. Była mowa o działaniach w Radzie Bezpieczeństwa, które mogłaby podjąć Moskwa, oraz rozpoczęciu międzynarodowej akcji mediacyjnej. Jednak, jak się wydaje, telefon Erdoğana postawił Moskwę w niezręcznej sytuacji i dobrze pokazuje tendencje polityczne ostatnich miesięcy polegające na tym, że za fasadą przyjaznych gestów skrywa się bezwzględna walka o wpływy. Moskwa, która utrzymuje relacje z obydwoma stronami konfliktu i dąży do odegrania roli arbitra doskonale wie, że przedwczesna akcja może w jej przypadku oznaczać pogorszenie jej relacji z jedną ze stron. W zupełnie innej pozycji jest Turcja, dla której przywództwo w świecie wyznawców Islamu jest jednym z celów polityki. Brak szybkiej reakcji ze strony Moskwy, pozwala Ankarze po pierwsze „zarobić punkty” wśród Muzułmanów Rosji i krajów wywodzących się z ZSRR, czemu pomaga też reakcja na strzelaninę w szkole w Kazaniu, który jest przecież stolicą muzułmańskiego Tatarstanu, ale również, i to jest może ważniejsze podjąć grę na Bliskim Wschodzie. Dość prowokacyjnie zabrzmiała propozycja Erdoğana, aby wykorzystując doświadczenia z Syrii Rosja i Turcja wspólnie wprowadziły do Izraela wojskową misję rozjemczą. Co ciekawe w trakcie posiedzenia rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa zwołanej w trybie nadzwyczajnym w związku z sytuacją w Izraelu Putin wypowiedział się w dość zastanawiający sposób. Otóż oświadczył on, że konflikt, który przebiega niedaleko od granic Rosji niesie bezpośrednie zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju. Oczywiście słowa te można interpretować w kategoriach rosyjskiej obecności w Syrii, czy szerzej tego jak Moskwa traktuje swego formalnego sojusznika, ale też można rozumieć szerzej, jako wydarzenie mające istotne znaczenie dla rosyjskich Muzułmanów.
B. prezydent Iranu wzywa „państwa regionu” do współpracy
Sytuacja jest tym bardziej interesująca, że były prezydent Iranu, Mahmoud Ahmadinejad, będący w opozycji do obecnych władz i zamierzający najprawdopodobniej uczestniczyć w zbliżających się wyborach, wezwał „państwa regionu” do współpracy celem zaprowadzenia stabilizacji na Bliskim Wschodzie i wyparcia stamtąd wpływów zewnętrznych. Powiedział on tureckiej Agencji Anadolou, że współpraca Iranu, Turcji i Arabii Saudyjskiej mogłaby doprowadzić do zmiany sytuacji w regionie i wyparcia z Bliskiego Wschodu zewnętrznych graczy. Chodzi tu przede wszystkim o Stany Zjednoczone, ale również Rosję. To, co powiedział Ahmadinejad, jest o tyle ciekawe, że skądinąd wiadomo o poufnych rozmowach między Iranem a Arabią Saudyjską, a ostatnio Erdogan rozmawiał też z królem Arabii Saudyjskiej w kwestii normalizacji wzajemnych stosunków. O tym, że coś się dzieje świadczą również ożywione w ostatnich dniach kontakty między dyplomacją Turcji i Egiptu, który jest najbliższym regionalnym sojusznikiem Rijadu. W tym wypadku Kair i Sudan rozmawiają o normalizacji sytuacji w Libii.
Oczywiście z tych negocjacji może nic nie wyjść, ale uderzające jest to poszukiwanie przez regionalnych graczy formuł współpracy, po to, aby wyprzeć wpływy rozgrywających ich zewnętrznych czynników, mocarstw o światowym potencjale. W tym kontekście pod znakiem zapytania stanąć może celowość koncepcji „koncertu mocarstw” lansowanej przez Moskwę w postaci idei konsultacji stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ, ale znajdującej też niemało zwolenników w Stanach Zjednoczonych, o czym świadczą nie tylko debaty w kręgach akademickich, ale również zapowiedziana przez Bidena formuła rywalizacji na jednych polach i jednocześnie kooperacji na innych z głównymi strategicznymi przeciwnikami Stanów Zjednoczonych. Jeśli lokalni gracze średniego kalibru postanowią wziąć sprawy w swoim otoczeniu we własne ręce, to idea porozumienia mocarstw, może zderzyć się z barierą przełamania ich sprzeciwu.
Sytuacja na Kaukazie Południowym
Z podobną w gruncie rzeczy sytuacją mamy do czynienia na Kaukazie Południowym. Tu niezwykle aktywny jest Azerbejdżan, który blisko współpracuje z Turcją. W ostatnich dniach w Aszchabadzie stolicy Turkmenistanu odbyła się dwudniowa konferencja poświęcona przyciągnięciu zagranicznych inwestorów do miejscowego sektora wydobycia ropy naftowej i gazu ziemnego. Głównym bohaterem tego przedsięwzięcia, jak informuje rosyjska prasa, był prezes państwowego azerskiego koncernu paliwowego SOCAR, który miał w imieniu Baku zaproponować Turkmenistanowi wykorzystanie możliwości przesyłowych instalacji jakimi dysponuje Azerbejdżan. Chodzi o infrastrukturę Południowego Korytarza Gazowego, dzięki któremu turkmeński gaz mógłby docierać na lukratywny, ze względu na cenę, rynek europejski. Ale jednocześnie eksperci zauważają, że wzmożone wysiłki zarówno Baku, jak i Ankary, która patronuje nawiązaniu bliższej współpracy przez „dwa bratnie narody języka tureckiego”, dotyczyć mogą wydobycia i eksportu ropy naftowej, jako że strony porozumiały się w sprawie wspólnej eksploatacji złoża Przyjaźń leżącego w szelfie Morza Kaspijskiego. Do kooperacji w tym projekcie został też zaproszony rosyjski Lukoil, co zdaniem wypowiadających się ekspertów może oznaczać, że Moskwa nie będzie miała nic przeciw. Główną jednak kwestią w całej sprawie nie jest wydobycie ropy i gazu, choć to potencjalnie z punktu widzenia integracji ekonomicznej państw regionu ważne przedsięwzięcie, ale to w jaki sposób wykonane zostanie zawarte przed dwoma laty porozumienie w sprawie podziału wód terytorialnych na Morzu Kaspijskim. Sama konwencja nie została jeszcze ratyfikowana przez Iran, nie są tez uzgodnione protokoły wykonawcze, co oznacza, że posunięcia Azerbejdżanu i Turcji mogą oznaczać próbę realizacji polityki faktów dokonanych czy wymuszenia korzystnych dla siebie rozwiązań.
Pilne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa w Armenii
Z podobna sytuacją mamy do czynienia, jak można przypuszczać w Armenii. Otóż premier Paszynian, który szykuje się do przedterminowych wyborów parlamentarnych zwołał dzisiaj w trybie pilnym posiedzenie Rady Bezpieczeństwa. Dzisiaj również do Erywania „z roboczą wizytą” przybył kierujący rosyjskim Południowym Okręgiem Wojskowym generał Aleksandr Dwornikow, a kilka godzin wcześniej Paszynian polecił rządowi przygotowanie oficjalnego wniosku o pomoc do ODKB, stworzonego przez Rosję bloku wojskowego. Powodem dla takiego kroku, jest zdaniem Armenii, działanie sił specjalnych Azerbejdżanu, które przesunęły o 3 km granice swych pozycji nad Jeziorem Czarnym w obwodzie Siuńskim. Nie chodzi w tym wypadku o rzeczywisty przebieg wydarzeń, bo Azerowie oficjalnie zaprzeczają aby mieli wtargnąć w głąb Armenii, a Paszynian może chcieć rozgrywać tę kartę w toku kampanii wyborczej. Ważne w tym wszystkim jest co innego. Sytuacja, mimo osiągnięcia jesienią ubiegłego roku porozumienia o zawieszeniu broni i wejścia na linię rozgraniczenia rosyjskiego kontyngentu pokojowego, nadal jest niestabilna i jak się wydaje taka nie będzie, bo każda ze stron próbuje na nowo zdefiniować swoją pozycję i osiągnąć coś więcej. I to jest chyba przedsmak tego co nas czeka w przyszłości nie tylko w tym regionie.
Intrygujące wydarzenia w krajach Azji Środkowej
Intrygujące wydarzenia i przewartościowania postaw możemy też obserwować w krajach Azji Środkowej, które również należą do państw rodziny języka tureckiego. W parlamencie Kirgizji odreagowano niedawną krótką wojnę z Tadżykistanem, która zdaniem deputowanych wybuchła dlatego, że Duszanbe poczuło się „ważne” w oczach Moskwy w związku z wycofaniem się Amerykanów z Afganistanu i postanowiło w twardszy sposób egzekwować swe interesy. Parlamentarzyści z komisji ds. zagranicznych i obrony wystąpili z wnioskiem o to, aby rozpatrzeć czy Biszkek powinien być nadal członkiem ODKB, zwłaszcza w obliczu bezczynności tej organizacji w czasie ostatnich starć. Zaproponowali też, aby Kirgizja przyjęła misję rozjemczą Stanów Zjednoczonych, a także rozważyła zgodę na otworzenie u siebie amerykańskiej bazy wojskowej, o czym ostatnio jest mowa w związku z wycofywaniem się sił NATO z Afganistanu. Rosyjscy eksperci już zauważyli, że propozycja rozjemstwa w konflikcie kirgisko–tadżyckim sformułowane przez Jonathana Henicka, jest w gruncie rzeczy zbieżna z podobnymi ze strony prezydenta Erdoğana. Możemy mieć zatem do czynienia z taktycznym sojuszem lub z rywalizacją o wpływy w tym regionie świata. O tym, że kwestia amerykańskiej bazy w Kirgistanie może stanąć na porządku dnia, świadczyć może też dzisiejsza informacja o spotkaniu prezydenta Dżaparowa z amerykańskim ambasadorem Donaldem Lu.
Azji Środkowej nie zamierzają też „odpuścić” Chiny, o czym świadczy spotkanie ministra spraw zagranicznych Wang Yi, z przedstawicielami pięciu stolic regionalnych (Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Turkmenistan, Tadżykistan) zorganizowane w nadgranicznej chińskiej prowincji Sinciang. Pekin zaproponował nowe inwestycje, tym razem, jak zauważyli eksperci, mogące prowadzić do zwiększenia miejsc pracy w państwach Azji Środkowej. Nadal miałyby być realizowane duże przedsięwzięcia związane z inicjatywą Pasa i Szlaku, ale równolegle Pekin planuje np. zmniejszyć swe uzależnienie od dostaw bawełny ze Stanów Zjednoczonych i w związku z tym ma więcej jej kupować w Uzbekistanie Tadżykistanie i Kirgizji. Zdaniem Wasilija Kaszina, eksperta z Rosyjskiej Akademii Nauk, zainteresowanie Chin regionem jest na rękę stolicom państw Azji Środkowej. Nawet jeśli obawiają się oni chińskiej ekspansji, a badania opinii publicznej pokazują, że społeczeństwa tamtejsze właśnie w Chinach widzą największe zagrożenie, to i tak będą oni starali się „grać” z Pekinem, bo to zmniejsza ich zależność od Rosji.
Na przykładzie tych trzech zapalnych regionów świata, w których krzyżują się wpływy wielu państw, mamy być może do czynienia z obrazem polityki przyszłości. Niesłychanie, o niebo bardziej skomplikowanej, wielowektorowej, ze znacznie większa liczba aktywnych rozgrywających, niźli zarówno w czasie Zimnej Wojny, jak i amerykańskiej międzynarodowej hegemonii po upadku ZSRR. Zmiany, które możemy obserwować są o tyle istotne, że każą postawić pytanie o to czy realizacja, o czym się coraz głośniej, również na Zachodzie mówi, koncepcji koncertu mocarstw cokolwiek da? Jeśli bowiem będziemy mieć do czynienia z tak niestabilną sytuacją w wielu punktach na świecie, a lokalni ambitni gracze i tak będą realizowali swe agresywne taktyki, to czy dotychczasowe mocarstwa są w ogóle w stanie gwarantować stabilność i pokój? Wydaje się to dość wątpliwym, zwłaszcza, że ani Moskwa, ani Pekin, ani tym bardziej Waszyngton nie chcą powtarzać amerykańskich doświadczeń z Iraku czy Afganistanu. Jeśli ta intuicja okazałaby się słuszną to znaczyłoby to, że świat nie ewoluuje wcale w stronę wielu podmiotów siły, ale raczej środowiska znacznie bardziej chaotycznego. Wielcy gracze musieliby wówczas zarzucić myśl o porządkowaniu sytuacji w skali globalnej a zadowolić się kontrolą swoich stref wpływu. Pytanie, czy taki scenariusz jest dla nas korzystny.
POLECAMY NOWOŚĆ! Książka Marka Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, dostępna w naszym wSklepiku.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/550969-o-perspektywie-wypierania-mocarstw-przez-lokalnych-graczy