Michèle A. Flournoy, o której mówiło się w trakcie formowania administracji Joe Bidena, że jest jednym z poważnie branych pod uwagę kandydatów na szefa Pentagonu, a wiceministrem w tym resorcie była już za czasów Obamy, napisała na łamach Foreign Affairs ważny artykuł na temat reformy amerykańskich sił zbrojnych. Warto na niego zwrócić uwagę nie tylko z tego powodu, że opisuje dzisiejszą sytuację i silnie akcentuje potrzebę modernizacji sił zbrojnych naszego największego sojusznika. Właściwie większość jej propozycji, oczywiście w mniejszej skali i wymiarze, można byłoby zaaplikować też do sytuacji Polski.
Być może ten głos z Ameryki uruchomi wreszcie tak niezbędną dyskusję na temat tego, czy nasze siły zbrojne są dziś w stanie zagwarantować nam bezpieczeństwo. Jeśli Amerykanie nie są pewni, a taki jest punkt wyjścia rozważań Flournoy, czy ich armia jest w stanie w najbliższych latach odpierać agresję czy wygrywać wojny, to tym bardziej podobne pytania muszą być stawiane w takim kraju jak Polska, który swą strategię obronną oparł na założeniu przyjścia nam z pomocą w godzinie próby sojuszników z NATO.
Michèle A. Flournoy zaczyna swe rozważania od przypomnienia, że już w 2012 roku amerykańscy stratedzy doszli do wniosku, że zmienia się natura konfliktów a w związku z tym stojących przed Ameryką wyzwań. Zmienić się też powinny w związku z tym siły zbrojne, które w nadchodzących latach w mniejszym stopniu będą walczyły z gorzej uzbrojonymi przeciwnikami zmagając się ze światowym terroryzmem czy realizując misje stabilizacyjne, jak to było w Iraku czy w Afganistanie, a bardzie liczyć się trzeba z zagrożeniem ze strony państw o porównywalnym do amerykańskiego, jeśli chodzi o sprawy wojskowe, potencjale. Chodziło przede wszystkim o rewizjonistyczną Rosję i Chiny, o których już przed dekadą amerykańscy stratedzy zaczęli pisać, że mogą stać się głównym zagrożeniem. Ta zmiana optyki na temat natury wyzwań militarnych wyraźnie już zarysowała się za administracji Obamy, a formalnie znalazła swój wyraz w zmienionej w 2018 roku, za administracji Trumpa, Strategii Bezpieczeństwa Narodowego. Tylko że, jak zauważa Michèle A. Flournoy, niewiele prócz tego się zmieniło. Biurokratyczna inercja, stare nawyki, silne lobbies, blokady polityczne wszystkie te czynniki utrudniające reformy spowodowały, że amerykańskie siły zbrojne wiedząc już, że przyjdzie im być może walczyć w nowej wojnie, w nowy sposób i z nowymi przeciwnikami, nadal przygotowują się do wojen przeszłości. Dziś sytuacja jest taka, że „nawet gry wojenne Pentagonu wskazują, że realizując obecne plany wojny nie są w stanie odeprzeć ewentualnej agresji Chin czy doprowadzić do zwycięstwa w wojnie”. Jeśli nie nastąpi, jak pisze, przebudzenie, to w perspektywie dziesięciolecia Stany Zjednoczone definitywnie utracą swe przewagi na polu militarnym, co pociągnie za sobą głębokie zmiany w światowym układzie sił, i dotknie to nie tylko Amerykę, ale również jej sojuszników.
Imperatyw jest jasny – Flournoy pisze w jednym z najważniejszych zdań swego artykułu – siły zbrojne USA muszą na nowo przemyśleć jak mają walczyć i jakie inwestycje technologiczne są niezbędne aby utrzymać przewagę operacyjną. Nie chodzi o wydawanie większych pieniędzy; chodzi o mądrzejsze wydawanie pieniędzy, nadanie priorytetu takim inwestycjom, które pozwalają wyostrzyć przewagę wojskową.
Co w ostatnich latach zrobili na tym polu zarówno Chińczycy jak i Rosjanie? W opinii amerykańskiej ekspert uzyskali nowe zdolności wojskowe w tych domenach, w których do tej pory wojny nie toczyły się w ogóle, albo w niewielkim wymiarze. Chodzi o możliwości działania w cyber-sferze, użycie broni elektronicznej, w zakresie systemów obroni powietrznej, co umożliwia tworzenie stref anty-dostępowych, uzyskanie broni precyzyjnych, systemów zdolnych niszczyć i obezwładniać amerykańskie systemy dowodzenia. W efekcie Stany Zjednoczone nie mogą liczyć obecnie, co zawsze było atutem amerykańskich sił zbrojnych, na uzyskanie przewagi w pierwszej fazie konfliktu. Wręcz przeciwnie muszą się przygotować na sytuacje odwrotną, kiedy to im przyjdzie niwelować przewagi przeciwnika. Ten brak przewagi w powietrzu, w zakresie logistyki i brak poczucia, że dysponuje się wystarczającym czasem dla przerzutu wojsk i zaopatrzenia na dalekie dystanse, co w przeszłości umożliwiało spokojne planowanie operacji wojskowych dziś gruntownie zmienia realia w których przyjdzie działać amerykańskiej armii. Konflikt może okazać się krótki, a utraconych w pierwszej fazie konfliktu pozycji być może nie uda się już odrobić.
Zmiana zagrożeń o charakterze strategicznym, co jest oczywistym wynikiem rosnącej potęgi Chin i rewizjonistycznej polityki Rosji, wymusza też w opinii Flournoy zmianę rozmieszczenia amerykańskich wojsk poza granicami kraju. W poprzedniej epoce, kiedy armia przygotowywała się do walki z terroryzmem największe znaczenie miał szeroko pojmowany region Bliskiego Wschodu, gdzie znajdowało się 1/3 amerykańskiego potencjału wojskowego poza granicami. Nowe wyzwania oznaczają konieczność przeniesienia amerykańskiej obecności wojskowej w region Indo–Pacyfiku. Ale oczywiście nie w sposób nieuporządkowany, bo tego rodzaju porzucenie dotychczasowych sojuszników przyniesie większe straty niźli pożytki. Naruszenie wiarygodności sojuszniczej Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie znakomicie utrudni też budowanie silniejszych więzi w rejonie Indo-Pacyfiku. W praktyce w tym samym czasie, co jest wielkim i niesłychanie trudnym zadaniem, musi zostać zbudowany nowy system obecności wojskowej Ameryki aby powstrzymywać Chiny, co oznacza nie tylko dyslokację ale również przebudowę systemów logistycznych oraz stworzony, od zera, nowy system bezpieczeństwa w regionie Bliskiego Wschodu. Jeśli dodać do tego konieczność zdobycia przewagi w nowych technologiach wojskowych i w nowych domenach współczesnej wojny, takich jak cybersfera i kosmos, to mamy obraz konieczności przeprowadzenia prawdziwej, rewolucyjnej, reformy amerykańskich sił zbrojnych. Zmianie winna podlegać kultura organizacyjna, rozmieszczenie sił, koncepcje strategiczne, planowanie, szkolenie i budżetowanie. A wszystko w czasie kilku najbliższych lat, bo inaczej nie uda się odrobić narastającego dystansu, zwłaszcza, że przeciwnicy nie czekają, tylko gnają do przodu. O skali rysujących się wyzwań świadczy choćby przykład jednego, rozpoczętego w 2020 roku programu AFWERX, w ramach którego nad nowymi rozwiązaniami w wojskach lotniczych i kosmicznych zaproszonych zostało do współpracy przez Pentagon 2300 firm cywilnych, z których większość nigdy wcześniej nie pracowała na rzecz sił zbrojnych. A takich programów trzeba będzie w krótkim czasie realizować znacznie więcej, również zmieniając założenie operacyjne, plany szkoleniowe i system zaopatrzenia.
Rewolucja w silnie zbiurokratyzowanych organizacjach jakim jest Pentagon nie jest rzeczą łatwą. Kultura organizacyjna tego rodzaju struktur (amerykańska analityk o tym nie pisze, ale diagnozy te odnoszą się również do polskiego ministerstwa obrony) nastawiona jest na powielanie sprawdzonych procedur i unikanie ryzyka. Premiowana jest rutyna, a ograniczana innowacyjność. Postęp kojarzony jest ze zwiększanie budżetu, często na przestarzałe już w momencie pozyskania systemy. Na dodatek naturalna w systemach demokratycznych ciągła rotacja kadr pozbawia resort obrony niezbędnego systemu ciągłości w zakresie zarówno planowania, jak i pozyskania nowych zdolności, o naturalnej tendencji do unikania ryzyka politycznego nawet nie wspominając. Flournoy uważa, że zacząć trzeba od nowych koncepcji, na nowo przemyśleć do czego potrzebne są siły zbrojne i jak mają działać w starciu z nowymi rywalami. „Historia uczy nas – argumentuje - że nowe koncepcje mają większe znaczenie od nowych technologii wojskowych” oraz zaraz dodaje, że „Zasadniczo reformowanie sposobu, w jakim walczą siły zbrojne Stanów Zjednoczonych będzie wymagało całkowitej zmiany sposobu myślenia”. Biorąc pod uwagę to, że dziś przeciwnicy mają przewagę w pierwszej fazie konfliktu zbrojnego, amerykańscy stratedzy, muszą, w opinii Flournoy, przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie „jak asymetrycznie przeciwdziałać przewadze przeciwnika - w tym faktowi, że siły USA prawdopodobnie będą słabsze liczebnie i będą stale atakowane od początku konfliktu”. To zaś, jej zdaniem oznacza, odejście od koncepcji, która do tej pory była fundamentem amerykańskiej strategii, mówiącej, że wygrywa ten kto jest w stanie zadać przeciwnikowi większe straty. Dziś na tym polu amerykańska armia może nie mieć przewagi i przegrać taki „bój na wyniszczenie”. Michèle A. Flournoy jest zdania, że dziś wygrywa ten kto „oślepi” przeciwnika. Uniemożliwi mu widzenie pola walki i precyzyjny jego ostrzał. „Może to na przykład oznaczać – argumentuje - stosowanie cyberataków; wojnę elektroniczną, taką jak zagłuszanie sygnałów; oraz roje bezzałogowych statków powietrznych, aby zmylić lub oślepić systemy nadzoru i celowania przeciwnika”.
Ta zamian konceptualna, o której pisze amerykańska ekspert, paradoksalnie nie wyga większych pieniędzy, ale przede wszystkim odwagi myślenia, zerwania ze starymi paradygmatami, zgody politycznego kierownictwa na tego rodzaju twórczą „burzę mózgów”. Sekretarz Obrony, jak proponuje, winien stać się instytucjonalnym patronem dla refleksji tego rodzaju.
Konieczne będą też trudne decyzje, zwłaszcza jeśli chodzi o spożytkowanie budżetu sił zbrojnych, a zwłaszcza odpowiedź na pytanie czy pozyskiwane systemy uzbrojenia, które kosztują miliardy dolarów nie są przestarzałe i nieprzystające do nowych wyzwań już w momencie, kiedy są zamawiane. Dzisiaj często, jak zauważa, siły zbrojne kupują chcąc zastąpić nowymi wersjami sprzęt, którym już dysponują, albo dlatego, że przed laty podjęto taką decyzję. A to oznacza, że miliardy dolarów wydaje się na systemy w nowej wojnie mało, albo w ogóle nieprzydatne. Obecny system zamówień publicznych jest barierą w rozwijaniu nowych technologii wojskowych i obiektywnie rzecz biorąc, również w wyniku działania lobbystów, sprzyja powielaniu przestarzałych rozwiązań.
Jeśli Pentagon utrzyma stary kurs – konkluduje swe refleksje Flournoy - zdolność Stanów Zjednoczonych do powstrzymywania agresji zaniknie w nadchodzącej dekadzie. Jest to szczególnie niebezpieczne, ponieważ dotyczy Chin: biorąc pod uwagę uporczywie powtarzaną narrację Pekinu, że Stany Zjednoczone upadają, chińscy przywódcy mogą stać się coraz bardziej agresywni, wykorzystując swoją rosnącą potęgę polityczną, gospodarczą i wojskową do dochodzenia swoich roszczeń w rejonie Morza Wschodniochińskiego, Południowochińskiego lub w relacjach z Tajwanem. W rezultacie gwałtownie wzrośnie ryzyko tego, że podejmą wrogie działania w oparciu o błędne kalkulacje, co zwiększa perspektywę konfliktu.
Czytając artykuł Michèle A. Flournoy miałem wrażenie, że jej apele adresowane do amerykańskiej klasy politycznej można w gruncie rzeczy, może nieco inaczej rozkładając jedynie pewne akcenty i w miejsce gdzie opisuje ona postepowanie Pekinu wpisując Moskwę, przekierować do Polski. W nie mniejszym, a wydaje się, że w obliczu rysujących się wyzwań nawet większym stopniu i my musimy zacząć szukać odpowiedzi na pytanie czy nasze siły zbrojne przygotowane są do nowoczesnego konfliktu, z rywalem dysponującym od pierwszej jego fazy przewagą i co powinniśmy zrobić w tym zakresie. To, że Amerykanie zaczynają już intensywnie o tym myśleć winno być ważną wskazówką dla naszych elit. Jeśli prześpimy ten czas, to Autostrada Wolności może przekształcić się w szosę na Zaleszczyki.
POLECAMY NOWOŚĆ! Książka Marka Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, dostępna w naszym wSklepiku.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/549219-amerykanie-mysla-o-armii-nowego-wzoru