Dwudziestu emerytowanych generałów opublikowało list otwarty na łamach portalu dla wojskowych „Place d’Armes”, skierowany do prezydenta Francji Emmanuela Macrona, rządu i parlamentu. List został powielony przez portal pisma „Valeurs Actuelles” i wywołał polityczna burzę nad Sekwaną. W liście wojskowi wzywają rządzących do tego, by przypomnieli sobie o patriotyzmie, honorze i poczuciu obowiązku. Inaczej, ostrzegają, może dojść nad Sekwaną do poważnych napięć, a wręcz wojny domowej.
Lewica gardzi Francją
Według nich jedności Francji zagraża dziś radykalny islam, „hordy z przedmieść” oraz islamogoszyzm wyrażony w manii dekolonizacyjnej, kulturze unieważnienia i antyrasizmie. W konsekwencji, przekonują, kolejne części narodowego terytorium zostają wyjęte spod prawa Republiki, a Francuzi, którzy „bez względu na wyznanie powinni czuć się w republice jak u siebie”, żyją w strachu. Tymczasem władza pałuje niezadowolonych obywateli, jak w przypadku protestów żółtych kamizelek. Jak przekonują wojskowi lewica „gardzi naszym krajem, jego tradycjami, jego kulturą i chce patrzeć jak się rozpada, pozbawiony swojej przeszłości i historii”. Niebezpieczeństwa narastają, podobnie jak przemoc. Wobec „upadku” Francji wojskowi, których służba zobowiązała do gotowości złożenia życia w ofierze za bezpieczeństwo kraju, „nie mogą pozostać biernymi obserwatorami rozwoju sytuacji” i wzywają rządzących , aby „bezwzględnie znaleźli odwagę potrzebną do wykorzenienia tych zagrożeń”. Inaczej może wybuchnąć wojna domowa, gdzie „zabici będą liczeni w tysiącach”. Ci zabici pójdą na konto rządzących. Konieczna stanie się interwencja wojskowa.
Inicjatorem listu jest 73-letni były kapitan żandarmerii Jean-Pierre Fabre-Bernadac, związany ze Zjednoczeniem Narodowym (wcześniej Frontem Narodowym) Marine Le Pen. W latach 90 zapewniał bezpieczeństwo na partyjnych wiecach. Także inny sygnatariusz listu, generał brygady Norbert de Cacqueray, kandydował z list partii Le Pen (bez sukcesu) do parlamentu. To, oraz fakt, że w liście otwartym znajduje się zdanie, że jego autorzy są gotowi poprzeć polityków, „którzy wezmą pod uwagę ratowanie narodu”, wywołało ogromne oburzenie wśród polityków lewicy nad Sekwaną i emerytowani wojskowi zostali oskarżeni, m.in. przez szefową MON Florence Parly, o „agitowanie na rzecz Marine Le Pen” w chwili, gdy kampania przed wyborami prezydenckimi w 2022 powoli się rozkręca. Parly nazwała ich „nieodpowiedzialnymi”, i dodała, że „reprezentują tylko siebie”. Jednocześnie zapowiedziała sankcje przewidziane w regulaminie sił zbrojnych. „Wojskowi mają obowiązek być lojalnym wobec państwa i neutralnym światopoglądowo” - dodała.
Złe zamiary?
Lewicowi politycy poszli jeszcze o krok dalej. Lider „Francji Niepokornej” Jean-Luc Mélenchon zarzucił sygnatariuszom listu „chęć zorganizowania puczu wojskowego” i złożył skargę w prokuraturze. Redaktor naczelny pisma „Défense Nationale” generał Jérôme Pellistrandi określił emerytowanych wojskowych mianem „starych zgredów, którzy niczego nie rozumieją”. A były sekretarz generalny Partii Komunistycznej i wiceprzewodniczący Senatu Pierre Laurent zażądał by autorzy listu zostali postawienie przed sądem „i skazani”. Według niego „to skandal, że list ukazał się w 60. rocznicę wybuchu puczu generałów służących w Algierii, przeciwko polityce dekolonizacyjnej gen. de Gaulle’a”. Ma to wskazywać na „złe zamiary emerytowanych wojskowych”. Według niego należy także sprawdzić „kto z aktywnie pełniących służbę wojskowych” popiera apel. Jean-Pierre Fabre-Bernadac twierdzi, że zebrał już 5 tys. podpisów pod listem, w większości wojskowych w czynnej służbie. Posypały się podejrzenia o szerzący się „faszyzm” w siłach zbrojnych, oraz pomysły na zorganizowanie „wielkiego marszu wolności” by militaryzmowi i ksenofobii powiedzieć zdecydowane „nie”.
Burza wokół listu otwartego byłych dowódców wojsk może dziwić. O problemach z przedmieściami, czyli problemie egzekwowania prawa w dzielnicach imigranckich mówił w końcu sam prezydent Macron, gdy przygotowywał ustawę o zwalczaniu „islamistycznego separatyzmu”. A szef MSW Gerard Collomb ostrzegał, że ci, którzy dziś żyją obok siebie, mogą w przyszłości „stanąć przeciwko sobie”. Ponadto takie otwarte listy emerytowanych wojskowych mają nad Sekwaną pewną tradycję. Dwa lata temu byli dowódcy wojsk ostrzegali Macrona przed podpisywaniem oenzetowskiego paktu migracyjnego, który „pozwoli zalać Francę nielegalną migracją”. Można sądzić o treści listu co się chce, pucz wojskowy Francji zdecydowanie nie grozi. Szczególnie nie w wydaniu dwóch tuzinów emerytowanych wojskowych. Debatę o liście toczącą się obecnie we francuskich mediach da się więc wytłumaczyć tylko początkiem kampanii wyborczej i silną pozycją w sondażach Marine Le Pen.
Element kampanii
Według badania zrealizowanego przez instytut Ipsos-Sopra Steria oraz fundację Jena’a -Jaurèsa, finaliści wyścigu prezydenckiego na wiosnę 2022 r. będą tymi samymi co cztery lata temu. I to bez względu na to, z którymi kandydatami centroprawicy, centrolewicy czy skrajnej lewicy przyjdzie im się zmierzyć w I turze. Gdyby II tura wyborów prezydenckich odbyła się teraz, Macron zwyciężyłby z 57 proc. głosów, a Le Pen przypadłoby drugie miejsce z 43 proc. poparciem. To lepszy wynik niż liderka Zjednoczenia Narodowego uzyskała w 2017 r., gdy w II turze zdobyła 33,9 proc. głosów. Inny sondaż, zrealizowany kilka dni wcześniej, instytutu Challenges/Harris Interactive dał podobny wynik: w drugiej turze zderzą się Macron i Le Pen, a francuski prezydent uzysk reelekcję z 54 proc. poparcia (o 8 punt. proc. mniej niż w 2017 r., gdy poparło go 66,1 proc. głosujących). Nie da się obecnie nawet wykluczyć, że Le Pen pokona Macrona. Jej notowania bowiem rosną, a jego spadają, przede wszystkim z powodu chaotycznego zarządzania pandemią i zmęczenia Francuzów przedłużającym się lockdownem. Do wyborów pozostał wprawdzie jeszcze rok, i wiele może się w tym czasie wydarzyć, ale francuska lewica jest przerażona sondażami pokazującymi, że żaden z jej kandydatów nie pokonałby Le Pen w drugiej turze, ani mer Paryża Anne Hidalgo, ani Jean-Luc Mélenchon, ani tym bardziej ekolog Yannick Jadot.
Le Pen poparła apel emerytowanych wojskowych, a oni nie kryją sympatii do niej, i to tu należy szukać przyczyny politycznej awantury, która z ich listu wynikła. Daje to też pewien przedsmak kampanii prezydenckiej. Centralne miejsce zajmą w niej, obok pandemii, kwestie bezpieczeństwa i migracji. Marka Le Pen dziś się prężnie rozwija, podczas gdy partie lewicy oraz centroprawicy, walczą o swoje polityczne przetrwanie. Prawica jest mocno podzielona oraz osłabiona skandalami, a lewica skłócona, i w dużej mierze wchłonięta przez obóz prezydencki, pretendujący do rządów „ponad podziałami”. Tymczasem Le Pen zreformowała swoja partię, nadając jej nazwę bardziej inkluzyjną, i wyrzucając z niej starych ksenofobów i antysemitów. Przestała też mówić o wyjściu Francji z Unii Europejskiej, za to zaczęła mówić o reformie wspólnoty europejskiej od wewnątrz, i obiecała Francuzom referendum ws. imigracji jak tylko zostanie prezydentem. Wobec zmiękczenia dyskursu Le Pen przy jednoczesnym wzroście problemów związanych z bezpieczeństwem (ataki nożowników, zabójstwo nauczyciela Samuela Paty’ego) oraz złego zarządzania pandemią, tzw. „front republikański”, zaczął się kruszyć. Le Pen to wykorzystuje łącząc krytykę „porażki elit” wobec zarazy z krytyką „niszczącego ultraliberalizmu”. I są to argumenty bardzo nośne. W skrócie: wynik pojedynku Macron-Le Pen w II turze jest mniej pewny niż w 2017 r., i to powoduje, że ton debaty publicznej znacznie się zaostrzył.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/549042-generalowie-wywolali-burze-we-francji-grozi-rozpad-kraju