Julian Lindley – French, brytyjski strateg i analityk wojskowy, autor wydanej w tym roku książki „Przyszła wojna i obrona Europy” zamieścił dziś krótki wpis na swym koncie w jednym z serwisów społecznościowych – „Plan rosyjski?” – pyta w nim retorycznie i odpowiada – „Zepchnąć duże główne siły Ukrainy na północ od Kijowa, aby chronić stolicę. Zaatakować Donbas z obu stron. Używać Specnazu do wywołania chaosu, sił powietrznych i desantów z morza, aby przejąć kluczowe cele pod osłoną dominacji powietrznej, odizolować rozmieszczone na wschodzie jednostki Ukrainy i połączyć siły w pobliżu Mariupola”.
Wczoraj zaś, Ilia Ponomarienko, dziennikarz anglojęzycznego tygodnika Kiyv Times napisał, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy rozpoczęła ćwiczenia, które obejmują większą część kraju, których celem jest zwalczanie sabotażystów i dywersantów, co wydaje się potwierdzać opinię Lindleya-Frencha, że tego rodzaju działanie może być jednym z elementów eskalacji sytuacji.
Również wczoraj ukraińska prasa, za niemieckim Der Spiegel informowała o tym, że Rosjanie zbudowali ogromny obóz wojskowy na Krymie, który powstał między 15 marca a 2 kwietnia i w którym skoncentrowane jest, jak obliczyli specjaliści nawet ponad 1000 czołgów i wozów pancernych. Zdjęcia satelitarne pokazujące skalę koncentracji wojsk rosyjskich na Krymie publikuje również dzisiejszy The Wall Street Journal. W przeciwieństwie do podobnego obozu w okolicach Woroneża, gdzie udało się dotrzeć nawet ekipie telewizyjnej sieci Sky, ten budowany był po cichu, przecieków na jego temat nie było i Moskwa nie chwaliła się zgrupowaniem. Zaczynają też docierać informacje, które trzeba uznać za niepokojące. O ile w przypadku obozu w Woroneżu zachodni wojskowi, tacy jak gen. Ben Hodges mówili, że chodzi raczej o pokazuchę i zastraszenie, bowiem Rosjanie nie budują szpitali polowych oraz nie gromadzą amunicji, co mogłoby wskazywać na przygotowanie do ataku, o tyle informacje napływające z Krymu nie są już tak optymistyczne – zauważono i szpitale polowe i ściąganie amunicji oraz paliwa. Tych niepokojących informacji jest zresztą znacznie więcej. I tak Rosja zamknęła dzisiaj część przestrzeni powietrznej nad Krymem i Morzem Czarnym a ukraiński minister spraw wewnętrznych Arsen Awakow wraz z dowódcą armii Władimirem Krawczenko dokonali inspekcji sił policji i gwardii narodowej znajdujących się na wysuniętych odcinkach w Donbasie.
Wczoraj też do Polski na ćwiczenia przyleciało kilkadziesiąt amerykański myśliwców F-15 i F-16. Co prawda polskie czynniki oficjalne twierdziły, że nie ma to związku z sytuacją w Donbasie i na Krymie, ale ćwiczenie „szybkiego przerzutu sił powietrznych w Europie z wykorzystaniem polskich lotnisk” jak napisał minister Błaszczak, akurat teraz i w sytuacji kiedy w Kijowie pojawiają się wcale nie odosobnione głosy o konieczności poproszenia sojuszników i sąsiadów aby przesunęły część swych sił wojskowych na Ukrainę nie zostanie chyba odebrane w Moskwie w kategoriach przypadku.
Na to nakładają się oświadczenia polityczne, takie jak wypowiedź kanclerz Merkel, która na dzisiejszej sesji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy powiedziała, że z punktu widzenia bezpieczeństwa sytuacja na wschodzie Ukrainy i na Krymie jest „bardziej niż zatrważająca”. Co prawda ukraińskie media zauważają, że w tym samym wystąpieniu niemiecka kanclerz nadal uparcie broniła idei budowy Nord Stream – 2. Podobnie zresztą, jak dość jednoznacznie odczytano, inaczej zresztą nie było można, słowa Josepa Borrella po wczorajszej konferencji ministrów spraw zagranicznych państw UE, że Unia Europejska „nie planuje rozszerzania sankcji wobec Rosji”, mimo, że ta, jak sam zauważył zgromadziła na granicy ze swym sąsiadem 150 tys. żołnierzy, co zresztą później korygował, mówiąc o 100 tys. Austria wręcz wczoraj zaapelowała o deeskalację konfliktu Unii z Rosją i rozpoczęcie znoszenia dotychczas wprowadzonych sankcji.
Ukraińskie media informują też, że jedynie 8 państw przyłączyło się do inicjowanej przez Kijów deklaracji Rady Europy, wyrażającej zaniepokojenie koncentracją rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą oraz wzywają Moskwę do odblokowania cieśniny kerczeńskiej i zaprzestania prowokacji granicznych. Warto napisać, kto poparł to stanowisko, bo jak się wydaje stolice, które współsygnowały tę deklaracje stanowią dziś trzon, jeśli nie pełną listę, bloku opowiadającego się za stanowczą polityką wobec Rosji w Europie. Do uchwały przyłączyły się Państwa Bałtyckie, Polska, Szwecja, Gruzja, Rumunia i, co jest ciekawa nowością, Azerbejdżan.
Sytuacja na wschodzie Ukrainy nie uspokaja się wcale, a nawet można powiedzieć, iż zaostrza, tym bardziej, że poniedziałkowe rozmowy na szczeblu doradców szefów państw w tzw. Formacie Normandzkim nie wyszły poza kwestię dyskusji zawieszenia broni na linii rozgraniczenia. Rosjanie zupełnie otwarcie oskarżają Kijów o nieustępliwość i faktyczne blokowanie negocjacji, a Paryż i Berlin o to, że państwa te zajmują postawę niezaangażowanych obserwatorów wygłaszających ogólnie słuszne apele o deeskalację nie robiąc jednak nic aby skłonić Ukrainę do zaakceptowania „formuły Steinmeiera” co mogłoby rozwiązać, w opinii rosyjskich negocjatorów, konflikt. Ten ostatni wątek jest istotny co najmniej z dwóch powodów. Rosja widząc nieskuteczność swych działań może zdecydować, że potrzebna jest silniejsza presja na Ukrainę i Zachód, co oznaczać będzie dalsza eskalację napięcie, a może nawet otwarte starcie. Druga kwestia jest jeszcze ciekawsza. Otóż podświadomie zakładamy opisując sytuację w czworoboku Rosja – Ukraina – Francja – Niemcy, że te dwa ostatnie państwa są w stanie, wzorem wydarzeń z lat 2014-15 wywrzeć skuteczną presję na Kijów. Ale czy rzeczywiście? Czy wśród ukraińskich elit nie upowszechnił się pogląd, otwarcie wyrażany np. przez Ołeksandra Turczynowa, że w 2014 roku wysłuchanie wezwań płynących z Berlina o powściągliwość i nieeskalowanie kosztowało Ukrainę utratę nie tylko Krymu, ale również twarzy, jako państwa, które bez walki oddało część swego terytorium.
Warto zatem zapytać jakie dziś są nastroje na Ukrainie, zarówno wśród zwykłych ludzi, jak i wśród ukraińskiej elity? Olga Tokariuk, ukraińska dziennikarka opublikowała niedawno wpisów na swym koncie w jednym z portali społecznościowych w których opisywała nastroje.
Jej zdaniem wszyscy przygotowują się do wojny, do odparcia rosyjskiej agresji. Przy czym robią to bez strachu i z wielką, można by rzecz, zaciętą determinacją. Chodzi nie tylko o byłych ochotników z Donbasu, którzy przystąpili do odtwarzania swych formacji, ale również zwykłych, wcześniej niezaangażowanych ludzi budujących oddziały obrony terytorialnej. Ludzie spontanicznie zaczęli zbierać pieniądze po to aby zakupić środki opatrunkowe, a w miastach frontowych takich jak Mariupol nie ma oznak paniki i tego, że mieszkańcy myślą o ucieczce.
Jeśli zaś chodzi o nastroje ukraińskiej klasy przywódczej, to wymowne jest zarówno to, że w Radzie Najwyższej deputowana Liza Bogutskaya z frakcji Sługa Narodu w imieniu całej formacji zaczęła zbierać podpisy pod projektem apelu do rządu w którym proponuje się zerwanie stosunków dyplomatycznych z Moskwą, całkowity zakaz importu surowców i towarów z tego kierunku oraz wezwanie obywateli Ukrainy, którzy znajdują się w Rosji do natychmiastowego powrotu. W tym wypadku nie chodzi o to czy te akurat rozwiązania zostaną przyjęte, ale o emocje kryjące się za formułowanymi pomysłami. Były prezydent Petro Poroszenko wręcz proponuje aby ukraińskie siły zbrojne już teraz zajęły pozycje sprzed zeszłorocznego zawieszenia broni. W jego opinii krok ten jest niezbędny po to aby w sposób aktywny móc odpowiedzieć na zaczepne działania drugiej strony, np. likwidując grupy snajperskie. Dodatkowo Ukraina już jego zdaniem winna wystąpić do państw sojuszniczych o dostawy sprzętu wojskowego a ponadto przeprowadzić „inwentaryzację” stanowiska negocjacyjnego. Pod tym terminem rozumie on oficjalne odstąpienie od rozmów które ze względu na różnice interesów nie mogą rozstrzygnąć się porozumieniem.
Wydaje się zatem, że mamy do czynienia z niebezpieczna fazą konfliktu. Moskwa uważa, że należy nasilać presję, Kijów jest zdania, iż pod żadnym warunkiem nie należy ustępować, a Zachód ma mniejsze możliwości niźli się to przypuszcza. Na dodatek mamy do czynienia z dwoma „Zachodami”. Paryż i Berlin chcieliby deeskalacji, nie mają jednak po tym jak Macron „chłodno się odniósł” do perspektywy członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej żadnego realnego narzędzia presji (czyt. marchewki). Jak się wydaje na wojskowe zaangażowanie „starej Europy” w ukraiński konflikt nikt poważnie na Ukrainie już nie liczy. Z kolei państwa anglosaskie wysyłają sprzeczne sygnały, zarówno mogące świadczyć o gotowości przyjścia z wojskową pomocą w razie konfliktu jak i uzasadniające przeciwną tezę. Wydaje się jednak, że w Kijowie dostrzegają tylko te pierwszą możliwość, co powoduje usztywnienie postawy Ukrainy. Wszystko to razem wzięte oznacza jedno – jesteśmy o krok bliżej wojny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/547825-wojna-rosji-z-ukraina-o-krok-blizej