„Amerykanie się zawiodą, zarówno na Niemcach, jak i na Rosji, ale to trochę potrwa. Do tego czasu, gdy się ta sytuacja nie wyjaśni, Europa Środkowa niestety będzie w trudniejszym położeniu, niż poprzednio” - ocenia w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Wygląda na to, że Stany Zjednoczone zmieniają swoją politykę względem Rosji. Joe Biden zaproponował spotkanie Władimirowi Putinowi i zapowiedział deeskalację w relacjach z Moskwą. Co to wszystko oznacza dla nas jako Europy Środkowo-Wschodniej?
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Niewątpliwie jest to zachęta do kolejnych rosyjskich agresji pokazująca, że ich koszty nie będą duże. Można mieć tylko nadzieję, że jest to polityka chwilowa nie w intencji tylko w rzeczywistości, bowiem Rosja nie podejmie tej oferty. Na jakiś czas naturalnie, po czym korzystając z tego co może wziąć, pójdzie dalej. Zatrzyma się tam, gdzie zostanie zatrzymana. Sama z siebie się nie zatrzyma.
Każdy z kolejnych amerykańskich prezydentów – poza Trumpem – próbował resetu z Rosją i to niezależnie od tego, z jakiej był partii. Wyjąwszy Reagana. Pamiętamy przemowę w Kijowie Busha starszego, tzw. chicken speech za Gorbaczowa namawiającą Ukraińców do głosowania w referendum za pozostaniem w składzie Związku Sowieckiego. Później pamiętamy pierwszą kadencję Clintona, też poszukującą porozumienia z Rosją. W drugiej już nie – już się nauczył, że tak się nie da. Później Bush młodszy spojrzał głęboko w oczy Putina i dojrzał szczerego demokratę. Potem był reset Obamy i teraz mamy kolejne poszukiwanie w tamtym kierunku, które pewnie skończy się podobnie. Można wyrazić ubolewanie, że nauki z przeszłości są trudno przyjmowane.
To brzmiało już w zapowiedziach jeszcze w czasie kampanii wyborczej – były one wyraźnie wewnętrznie sprzeczne. Nie można było jednocześnie obiecywać odbudowy relacji z sojusznikami europejskimi, rozumiejąc pod tym terminem oczywiście Niemcy i Francję, bo przecież relacje ze wschodnią flanką NATO były bardzo dobre, i jednocześnie zapowiadać ukarania Rosji za jej agresywną politykę, bo to przecież oznaczałoby przede wszystkim nałożenie sankcji na sztandarowy projekt rosyjski czyli Nord Stream 2. Nałożenie sankcji na Nord Stream 2 nie może być jednocześnie realizowane z polityką ocieplania relacji amerykańsko-niemieckich. Trzeba było dokonać wyboru i myślę, że Amerykanie właśnie go dokonują i jest to naturalnie wybór dla Europy Środkowej niekorzystny – zarówno nienakładanie tych sankcji, pomimo ogłoszenia już pakietu sankcji na Rosję. Wśród nich sankcje zasadnicze, najboleśniejsze w tej chwili do wprowadzenia, czyli dotyczące Nord Stream 2 się nie znalazły, tak samo jak i bardzo zły sygnał w postaci najpierw ogłoszenia woli wysłania okrętów na Morze Czarne, a później wycofania się z tego zamiaru. Już lepiej było nie ogłaszać wcześniej tego zamierzonego kroku niż później z niego się wycofywać. Sądzę, że ta gra dyplomatyczna zakończy się podobnie, jak gra europejska czyli pewnego rodzaju kompromitacją. Może nie w tej skali, jak przeżył Borrell w Moskwie, ale z podobnym rezultatem – nie tyle wizerunkowym, co rzeczywistym. Dla nas jest to oczywiście zła wiadomość.
Na ile w Pana ocenie te ruchy wojsk rosyjskich, z którymi mamy do czynienia są związane z tym, że Putin wyczuł koniunkturę. To się tak naprawdę zbiegło ze zmianą administracji w Stanach Zjednoczonych. Na ile Władimir Putin wykalkulował sobie, że USA zareagują tak, jak w tej chwili reagują?
Myślę, że pani redaktor tu słusznie wskazała kierunek rozumowania. Ja bym go jeszcze może poszerzył. To nie tylko chodzi o Stany Zjednoczone, ale w ogóle o Zachód i stan relacji transatlantyckich. Proszę zwrócić uwagę, że zarówno podróż Borrella do Moskwy, jak i presja prezydencji niemieckiej pod koniec ubiegłego roku na porozumienie z Chinami musiały być na Kremlu odczytane jako sygnały pogłębiania rozdźwięku transatlantyckiego. Było bowiem jasne, że Niemcy i Francja wysyłając Borrella do Moskwy, czy Niemcy prąc do porozumienia z Chinami chcą uchwycić moment, w którym Stany Zjednoczone z racji przekazywania władzy między prezydentami i to przekazywania kryzysowego – nie zwykłego, tylko ze wstrząsami wewnętrznymi – nie będą w stanie zareagować. Wyraźnie zatem musi to być odczytywane na Kremlu jako element pewnego rodzaju rywalizacji rdzenia UE ze Stanami Zjednoczonymi przy jednoczesnym obrazie słabości nowego prezydenta – prawdziwym czy nie, na początku tego nie było wiadomo. Było wiadomo, że jest zaawansowany wiekiem i że można podejrzewać, że będzie reagował wolniej. Do tego doszły jeszcze jego wzajemnie sprzeczne deklaracje, które wręcz prosiły się o przetestowanie, która z tych zadeklarowanych linii jest prawdziwa, a która jest tylko ozdobą retoryczną. Czy prawdziwe jest twierdzenie o odbudowie relacji z europejskimi sojusznikami, czyli z Niemcami, czy też prawdziwe jest twierdzenie o nakładaniu sankcji na Rosję za jej agresję. Można było domniemywać – sądzę, że tak było na Kremlu, że uznano, iż te retoryczne groźby pod adresem Rosji są nieprawdziwe, że Amerykanie wrócą do swojej tradycyjnej zresztą polityki ustawiania Niemiec w roli głównego sojusznika kontynentalnego. Taka jest przecież tradycja jeszcze od czasów Adenauera, a co najmniej od francuskiej frondy, od wyprowadzenia Francji ze struktur wojskowych NATO przez gen. de Gaulle’a. Później wróciła za Sarkozy’ego, ale po kilkudziesięciu latach takiej tradycji ścisłych związków nie udało się odbudować, więc Niemcy w okresie Zimnej Wojny były główną bazą wojsk amerykańskich w Europie i całe pokolenia amerykańskiego wojskowego establishmentu są do tego przyzwyczajone. Tam jest też infrastruktura. Zatem pewien wymiar materialny i mentalny ważą tutaj w sposób naturalny bezwładnością poglądów, pewną inercją – żeby powiedzieć bardziej uprzejmie. To oczywiście skłania amerykańską klasę polityczną do ciągłego powrotu do starych dobrych czasów, czyli koncepcji, gdy Niemcy były głównym filarem wpływów amerykańskich w Europie kontynentalnej. Oczywiście nie w Europie, bo tu zawsze Wielka Brytania miała swoją rolę nie do podmienienia. Ale Niemcy nie chcą pełnić tej roli, więc myślę, że i tym razem Amerykanie się zawiodą, zarówno na Niemcach, jak i na Rosji, ale to trochę potrwa. Do tego czasu, gdy się ta sytuacja nie wyjaśni, Europa Środkowa niestety będzie w trudniejszym położeniu, niż poprzednio.
Pytanie jeszcze, na ile obecna sytuacja przełoży się na kryzys w NATO? Rosja w tym momencie może powiedzieć i pewnie powie: „sprawdzam”.
Niewątpliwie te posunięcia, które wymieniłem – i amerykańskie, i europejskie – są kuszeniem Rosji do tego, aby sprawdzała, jaka jest rzeczywistość. I dopóki Rosja nie natknie się na jakąś zdecydowaną kontrę, to będzie oczywiście to sprawdzać. A gdzie będzie sprawdzać? W naszym regionie czyli na wschodniej flance. Zatem koszty tych złych kalkulacji zachodnich będzie płaciła Europa Środkowo-Wschodnia – im bardziej na wschód, tym mocniejsze.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/547373-wywiad-politolog-polityka-bidena-zacheca-rosje-do-agresji