Nie pomogły wczorajsze ostrzeżenia ministra Jurija Uszakowa, doradcy Putina ds. polityki zagranicznej pod adresem amerykańskiego ambasadora w Moskwie. Waszyngton wprowadził dzisiaj kolejne sankcje wobec Rosji, związane z internetowym atakiem SolarWinds, ale nie tylko bo w oświadczeniu umieszczonym na stronach Białego Domu mowa jest o całokształcie agresywnych kroków Rosji, w tym o korumpowaniu polityków i urzędników w innych krajach, ingerencjach w wybory czy zagrożeniu dla bezpieczeństwa, zarówno Stanów Zjednoczonych jak i ich sojuszników. Co ważne, sankcje już poparł Dominic Raab minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii oraz NATO. Reuters przytacza fragmenty oświadczenia Sojuszu Północnoatlantyckiego w którym mowa jest o tym, że sankcje są odpowiedzią na „destabilizującą politykę” Rosji, w tym koncentrowanie znacznych sił wojskowych na granicy z Ukrainą. Mamy zatem do czynienia z wyraźnym sygnałem politycznym ze strony Paktu, uzgodnionym najpewniej w czasie konsultacji, jakie miały miejsce na początku tygodnia. „No i porozmawiali” zatytułował swój artykuł opisujący reakcję Moskwy na nowe sankcje dobrze zazwyczaj poinformowany dziennik Kommiersant. Moskwa jest oczywiście wściekła. Amerykański ambasador już został w trybie nagłym wezwany do rosyjskiego MSZ-u, a z przecieków i pierwszych wypowiedzi wiadomo, że do szczytu Biden – Putin zapewne nie dojdzie.
Z punktu widzenia Rosji potencjalnie najbardziej dolegliwe są sankcje związane z zakazem bezpośrednich zakupów rosyjskich papierów dłużnych emitowanych przez Bank Centralny i rząd oraz decyzja o wydaleniu 10 rosyjskich dyplomatów. Analitycy już zwrócili uwagę, że ograniczenia nie dotyczą rynku wtórnego, nie zamykają zatem całkowicie Rosji drogi na międzynarodowe rynki finansowe, ale stanowią ważny impuls osłabiający kurs rubla i podnoszący koszty obsługi rosyjskiego długu. Taka formuła daje też możliwość dalszego zaostrzania restrykcji wobec Moskwy. Są one potencjalnie bardzo dolegliwe, bo rubel w ostatnich dniach mocno słabł, co stanowiło dodatkowy impuls inflacyjny na rosyjskim rynku wewnętrznym i tak już borykającym się z większą niźli w ubiegłym roku inflacją. Z tego powodu niedawno rosyjski Bank Centralny zmuszony został do podniesienia podstawowych stóp procentowych, co zdaniem wielu rosyjskich ekonomistów osłabia perspektywy wzrostu gospodarczego. Warto jednak zwrócić uwagę, że ten pakiet sankcji nie objął, mimo twardej retoryki Antony Blinkena, gazociągu Nord Stream 2, co może oznaczać, że perspektywa ich wprowadzenia budzi sprzeciw amerykańskich sojuszników w Europie, czyli przede wszystkim Niemiec i z tego powodu Waszyngton nie zdecydował się na ich wprowadzenie.
Generalnie mamy do czynienia ze zmiennymi i nastręczającymi trudności w interpretacji sygnałami ze strony Waszyngtonu. Wczoraj tureckie media, ale również przedstawiciele władz informowali, że zapowiadany rejs dwóch amerykańskich krążowników, które miały pojawić się na Morzu Czarnym 4 maja, został odwołany. Krok ten powszechnie interpretowano w kategoriach odpowiedzi na rosyjskie zgrupowanie wojskowe na Krymie i jako formę wsparcia dla Kijowa, a zatem wstrzymanie rejsu traktować należy jako ustępstwo. A może mamy do czynienia nie tyle ze sprzecznością w amerykańskiej polityce, co z wyraźnym sygnałem jakimi środkami Waszyngton chce powstrzymywać Moskwę? Może chodzi o to, że z punktu wodzenia priorytetów lepszym narzędziem jest presja gospodarcza, dyplomatyczna i polityczna, ale już raczej nie wojskowa?
Za taką interpretacją ostatnich posunięć amerykańskiej administracji przemawiają i inne wydarzenia ostatnich dni. Mam na myśli przede wszystkim obwieszczoną wczoraj przez prezydenta Bidena w przemówieniu do narodu, decyzję o wycofaniu amerykańskich wojsk z Afganistanu, która przypomina mi nieco ewakuację Sajgonu w 1975 roku, kończącą konflikt w Wietnamie. Nawet liberalny The Washington Post przypomina, że w toku kampanii prezydenckiej, podobnie jak za czasów administracji Obamy, Biden opowiadał się za pozostawieniem w Afganistanie zredukowanego, liczącego 1 500 osób kontyngentu antyterrorystycznego. Teraz nawet o tym nie ma mowy, co wydaje się zastanawiające zwłaszcza w sytuacji, kiedy liczebność znajdujących się tam amerykańskich sił zbrojnych wynosi 2 500 osób, zaś faktycznie w związku z rotacją personelu przebywa zazwyczaj o tysiąc osób więcej. O powadze sytuacji świadczy i to, że Antony Blinken poleciał z niezapowiadaną wizytą do Kabulu, gdzie spotkał się nie tylko z władzami kraju, w tym prezydentem Ghani, ale również przedstawicielami tamtejszej elity intelektualnej, politycznej i naukowej najwyraźniej zaniepokojonej tym, że Ameryka ma zamiar porzucić sojusznika. Co prawda Blinken mówił, że zmienia się tylko formuła współpracy, a Waszyngton nie wycofuje się całkowicie, ale fakty są brutalne. Talibowie nasilają w ostatnim czasie ofensywę i zdaniem wielu ekspertów jest tylko kwestią czasu kiedy opanują Kabul. Cytowany przez The Washington Post niezależny analityk John Sopko już w ubiegłym miesiącu uprzedzał Kongres, że bezwarunkowe wycofanie się Amerykanów, zanim wynegocjowane zostanie akceptowane przez strony porozumienie pokojowe, „będzie katastrofą”. Porozumienia pokojowego nie ma, Talibowie zapowiedzieli ofensywę, spodziewajmy się zatem katastrofy.
Podjęta decyzja wiele mówi, jak się wydaje o stanie ducha w Waszyngtonie. Zmieniły się preferencje, dziś nie ma sensu walczyć z terroryzmem w nieistotnym z punktu widzenia amerykańskich interesów kraju, a na dodatek zakończenie niepopularnego konfliktu dać może zysk w przyszłorocznych wyborach do Kongresu. Republikanie mówią o tym, że zarówno sposób podjęcia decyzji jak i tempo wycofania się będzie odebrane przez przeciwników Stanów Zjednoczonych jako „rezygnacja ze światowego przywództwa”. The Wall Street Journal napisał, powołując się na poufne źródła, że Pentagon nie wycofuje się całkowicie z regionu i jakieś siły będą przerzucone do Uzbekistanu i Tadżykistanu, ale póki co szczegółów brak. Wiele wskazuje na to, że w przypadku Afganistanu do pewnego stopnia powtórzy się scenariusz Syrii, z której również Stany Zjednoczone wycofały swój kontyngent wojskowy, choć nie do końca bo nadal są obecni w enklawie graniczącej z Jordanią i na wschód od Eufratu.
Tak na marginesie wydaje się, że tych 500 dodatkowych amerykańskich żołnierzy którzy mają stacjonować w Niemczech, o czym w trakcie niedawnej wizyty i rozmów z Annegret Kramp-Karrenbauer mówił minister Lloyd Austin może przylecieć właśnie z Afganistanu. Obecnie w skład liczącego ok. 7 tys. żołnierzy międzynarodowego kontyngentu w Afganistanie, prócz Amerykanów wchodzą w większej liczbie głównie Niemcy, Włosi i Brytyjczycy i to zapewne dlatego z nimi twarzą w twarz spotkał się w Brukseli duet Blinken – Austin. Zwolennikom tezy, iż brak na tym spotkaniu reprezentacji Polski świadczy o izolacji Warszawy w gronie sojuszników polecam przypomnienie sobie za czasów czyich rządów i czyjej prezydentury nastąpiło wycofanie naszego kontyngentu. Innymi słowy nie ma nas przy stole jeśli nie jesteśmy obecni w terenie. Wracając do rozmowy niemieckiej minister obrony z szefem Pentagonu warto zwrócić uwagę, że niemiecka prasa spekuluje, iż informacje o przysłanie dodatkowych 500 żołnierzy amerykańskich do Niemiec jest formą „nagrody” za wysłanie niemieckiej fregaty w rejon Oceanu Indyjskiego. Miała to być samodzielna decyzja Annegret Kramp-Karrenbauer, podjęta nawet w obliczu sprzeciwu doradców z Urzędu Kanclerskiego, a teraz wręcz mówi się w Niemczech o odwołaniu pani minister. To też pokazuje stan nastrojów w państwach sojuszniczych.
Zapewne z tego powodu spotkanie w formacie NATO – Ukraina, które odbywało się we wtorek nie przyniosło przełomu, a z pewnością nie dało takich efektów jak oczekiwano w Kijowie. Ukraina nie rezygnuje ze swej kampanii dyplomatycznej mającej dać jej Plan Członkostwa w NATO (MAP). Mówił o tym w minister obrony Taran w rozmowie ze ambasadorem Francji w Kijowie, o dotrzymaniu zobowiązań Bukareszteńskiego Szczytu NATO w tej kwestii z 2008 roku piszą we wspólnej deklaracji ministrowie Państw Bałtyckich, którzy gościli dziś w Kijowie i Ukrainy. Tak nawiasem mówiąc wygląda, że szwankuje koordynacja naszej polityki z najbliższymi sojusznikami, skoro minister Rau był w Kijowie w ubiegłym tygodniu. Nie można było zgrać tych posunięć? Andriej Melnyk, ukraiński ambasador w Berlinie sformułował nawet pod adresem państw NATO coś na kształt łagodnego ultimatum. Powiedział, że w obliczu zagrożenia jakim jest Rosja Kijów albo stanie się członkiem NATO i dołoży swą cegiełkę do gmachu europejskiego bezpieczeństwa, albo zmuszony będzie samemu się bronić, a być może nawet pomyśleć o staniu się, na powrót, państwem nuklearnym. Ta deklaracja, być może złożona została w związku z jutrzejszymi rozmowami Zełenski – Macron, do których, co dzisiaj podano, przyłączy się w trybie on – line kanclerz Merkel. Kijów jednak raczej nie może liczyć na przełamanie oporów głównych europejskich graczy, bo też dzisiaj minister Clément Beaune, minister ds. europejskich w Pałacu Elizejskim powiedział, że Ukraina nie ma co liczyć w dającej się przewidzieć przyszłości na członkostwo w Unii. Jeśli w Unii nie to czy uzyska poparcie Paryża i Berlina na harmonogram wejścia do NATO? Może zapowiedziana wizyta szefa sztabu pakistańskiej armii w Kijowie, nie tylko mocarstwa nuklearnego, ale również mającego coraz bliższe związki z Turcją zmieni nastawienie stolic europejskich.
Z nieoficjalnych informacji, które pojawiły się w mediach, wynika też, że kwestia członkostwa dla Ukrainy w NATO utknęła w miejscu w trakcie ostatnich rozmów bo nie ma chętnych na wzięcie na siebie większej odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo. Chodzi oczywiście o pieniądze, ale również zdolności i gotowość politycznego wejścia w zwarcie z Moskwą. Wiele mówi to o realnym wymiarze polityki Waszyngtonu, który nakłada nowe sankcje, ale najwyraźniej nie spieszy się z przyjęciem twardych zobowiązań. Zresztą europejskie państwa NATO też nie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/547231-sankcje-afganistan-ukraina