Do Europy przylatują Antony Blinken oraz szef Pentagonu Lloyd Austin. Ten drugi ma spotkać się z niemiecką minister obrony, potem leci do Brukseli na rozmowy z Jensem Stoltenbergiem i swą wizytę kończy spotkaniem z szefem resortu obrony Wielkiej Brytanii. Z kolei Blinken, jak informuje Bloomberg ma przebywać w Europie do końca tygodnia i rozmawiać głównie, choć nie wyłącznie, o sytuacji na wschodzie Ukrainy.
Moskwa, Ankara i Kair
Tydzień będzie bogaty w wydarzenia związane wprost lub pośrednio z polityką Rosji, a pewien przedsmak tego na ilu „fortepianach” toczy się obecnie gra dały wydarzenia pierwszych dni. Otóż Moskwa poinformowała w poniedziałek, że wprowadza całkowity zakaz lotów do Turcji i Tanzanii, co uznać trzeba za pierwszą reakcję na rozmowy Erdogana z Zełenskim i podpisaną w Ankarze deklaracje polityczną. Aby nie było wątpliwości o co chodzi minister Ławrow oficjalnie „ostrzegł” Turcję, aby ta „nie wspierała ukraińskich nastrojów militarystycznych”. Chodzi zarówno o umowę w kwestii współpracy wojskowej, w tym zakup przez Kijów tureckich dronów bojowych Bayraktar, jak i punkty 13 i 14 wspólnej deklaracji politycznej w których mowa jest o wspieraniu przez Turcję ukraińskich starań o uzyskanie Planu Członkostwa w NATO (MAP). Swoje ostrzeżenie pod adresem Turcji Ławrow sformułował w Kairze, podczas konferencji prasowej z egipskim ministrem spraw zagranicznych Samihem Szukri. Ta robocza wizyta rosyjskiego ministra ma wymiar wyraźnie antyturecki i też musi być uznana za jeden z licznych w ostatnim czasie manewrów dyplomatycznych bezpośrednio lub pośrednio związanych z kryzysem na wschodzie Ukrainy. Egipt jest tradycyjnym rywalem Turcji a stosunki Kairu z Ankarą, mimo intensywnych ostatnio wysiłków obydwy stolic aby doprowadzić do normalizacji są nadal napięte. Jak informuje rosyjska prasa jednym z tematów rozmów Ławrowa w Kairze była też kwestia etiopskiej tamy na Nilu, która jest powodem lokalnego konfliktu. W tle również obecna jest Turcja, bo Addis Abeba zwracała się w swoim czasie do Ankary z prośbą o mediację. Kolejna tura rozmów między Etiopią z jednej a Egiptem i Sudanem z drugiej strony zakończyła się w minionym tygodniu niepowodzeniem i sytuacja jest niezwykle napięta. Mowa jest nawet o możliwości wybuchu otwartego konfliktu zbrojnego.
Szczątki rakiety Iskander M
Ciekawie rozwija się też sytuacja na linii Baku – Moskwa. Tutaj kwestią sporną stają się szczątki rosyjskiego Iskandera M znalezione przez azerskich saperów w toku rozminowywania Suszy, miasta w Górskim Karabachu, które przeszło pod kontrolę Azerbejdżanu po ostatniej wojnie. Ilham Alijew w trakcie uroczystości otwarcia Parku Trofeów Wojennych powiedział, że Baku nadal nie otrzymało od Moskwy, ale z pewnością otrzyma, odpowiedzi jak to się stało, że Armenia dysponowała Iskanderami tego typu. Kwestia związana jest też ze słynną wypowiedzią Nikoły Paszyniana z lutego tego roku, kiedy powiedział on, że w toku działań wojennych Armenia wystrzeliła Iskandery, ale te okazały się niewybuchami i generalnie rosyjska „cudowna broń” nie spełniła oczekiwań. Słowa te wywołały oburzenie w Rosji, oficjalne zaprzeczenia ze strony władz, które twierdziły, iż Iskandery nie były użyte w czasie wojny azersko - ormiańskiej. Wypowiedź Paszyniana wywołała też bunt w sztabie generalnym ormiańskich sił zbrojnych i kryzys polityczny w kraju, który być może zostanie rozwiązany w związku ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Jednak teraz kwestię rosyjskich Iskanderów podniosła, i to znacznie mocniej, bo pokazując szczątki rakiety, strona azerska. I to podniosła dwukrotnie w ostatnim czasie, bo najpierw poinformowano o znalezieniu fragmentów rakiety, a teraz prezydent Alijew, w trakcie ważnych z punktu widzenia Baku uroczystości, publicznie wrócił do tematu. Problemem w tym wypadku jest również to, że azerscy saperzy odkryli szczątki Iskandera M, a Armenia w swoim czasie kupiła od Rosji znacznie słabszą modyfikację eksportową typu E. Pytanie Alijewa bardziej dotyczy w tym wypadku Moskwy, która albo potajemnie dostarczyła rakiety Erywaniowi , albo to jej oddziały stacjonujące w Armenii użyły w Suszy rakiety typu M. Każda z tych sytuacji, jest z punktu widzenia Moskwy niezmiernie krępująca. Jeśli bowiem okaże się, że potajemnie sprzedawała ona Armenii Iskandery typu M, to relacje z Azerbejdżanem, który jest dobrym klientem rosyjskiego sektora zbrojeniowego ulec mogą nadwyrężeniu. Jeśli w grę wchodziłaby ta druga możliwość, to wręcz pod znakiem zapytania postawiona byłaby bezstronność Rosji i możliwość wypełniania przez jej wojska misji pokojowej w Karabachy. A trzeba pamiętać, że porozumienie, które zawarto kończąc ubiegłoroczną wojnę przewiduje 5 letni mandat rosyjskich sił pokojowych.
Rosyjscy eksperci wojskowi w całej sprawie widzą turecką prowokację zmontowaną po to aby osłabić relacje Baku z Moskwą. Ich zdaniem szczątki rakiety Iskander M Azerowie otrzymali od Turków, a ci zaś mogli wejść w ich posiadanie w Idlibie, gdzie rzeczywiście rosyjskie wojska posługiwały się w walkach tą bronią. Z kolei Azerowie twierdzą, że rosyjskie FSB już rozpoczęło oficjalne dochodzenie w sprawie podejrzeń o nielegalne dostawy Iskanderów M z Rosji do Armenii. Transakcja miałaby być zmontowana przez przedstawicieli ormiańskiej diaspory w Rosji i ludzi z dowództwa Południowego Okręgu Wojskowego. Gdyby ta wersja się potwierdziła, to mielibyśmy do czynienia z jeszcze większym skandalem, bo Iskandery to nie jest zwykła broń, którą można nielegalnie handlować. Tego rodzaju operacja świadczyłaby albo o gigantycznym bałaganie i rozprzężeniu w rosyjskich siłach zbrojnych, albo, co brzmi jeszcze groźniej konspiracji przeciw oficjalnej linii Kremla, w którą zamieszane są wysoko postawione osoby z kierownictwa resortu obrony.
Kijów nie dostał autoryzacji Waszyngtonu
Dziś w Brukseli w związku z sytuacją na granicy rosyjsko–ukraińskiej odbywa się nadzwyczajne posiedzenie rady NATO–Ukraina, zwołane na wniosek Kijowa. Przedstawiciele Ukrainy naciskają, aby kolektywny Zachód w obliczu zagrożenia ze strony Rosji zaczął reagować w sposób twardszy. Prezydent Zełenski powiedział wczoraj przy okazji wizytacji pozycji w Donbasie, że Stany Zjednoczone winny popierać członkostwo Ukrainy w NATO „nie tylko w słowach” a szef jego administracji Andriej Yermak w komentarzu dla Time, zwrócił się do Waszyngtonu, aby ten rozmieścił baterie rakiet Patriot na rosyjsko–ukraińskiej granicy. Kijów licytuje zatem wysoko, nie wiadomo czy nie przesadnie wysoko. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na artykuł w amerykańskim portalu politico.com, którego Autorzy powołując się na szereg rozmów z obecnymi i byłymi wysokimi rangą urzędnikami Pentagonu zastanawiają się czy Kijów może używać i w jakim zakresie zakupione w Stanach Zjednoczonych rakiety Javelin, przeznaczone do zwalczania celów pancernych. Warto przypomnieć, że Polska też zakupiła te systemy z przeznaczeniem dla naszych wojsk obrony terytorialnej, więc kwestia swobody ich użycia ma znaczenie również dla naszego bezpieczeństwa. W 2018 roku Kijów zakupił, płacąc 47 mln dolarów 37 wyrzutni oraz 210 rakiet Javelin, a w 2019 roku Departament Stanu zaakceptował sprzedaż kolejnych 10 wyrzutni i 150 rakiet. Warto przypomnieć, że ówczesna administracja Donalda Trumpa argumentowała, powołując się właśnie na te decyzje, że uprawia realną a nie retoryczną politykę powstrzymywania Rosji. Za czasów Obamy Stany Zjednoczone nie chciały sprzedawać Ukrainie Javelinów, które uznawano za broń „śmiercionośną” choć w oczywisty sposób defensywną, a za Trumpa ta polityka uległa zmianie. Choć nie do końca, co opisuje artykuł politico.com. Chodzi mianowicie o to, że Kijów nie dostał autoryzacji Waszyngtonu na wysłanie tych wyrzutni w pobliże linii rozgraniczenia w Donbasie. Ta decyzja latem ubiegłego roku została cofnięta, i teraz nie ma już, jak mówią rozmówcy portalu „geograficznych ograniczeń” w tym zakresie, ale przyznają, że są inne. Decyzja o ewentualnym przeniesieniu Javelinów z magazynów w zachodniej części Ukrainy nie została jeszcze podjęta, ale jedno jest pewne, a mianowicie to, że krok ten musi być uzgodniony ze stroną amerykańską. Można oczywiście uznać, że jest rzeczą całkowicie normalną, zwłaszcza w przypadku kraju liczącego na pomoc wojskową ze strony Stanów Zjednoczonych, że konsultacje tego rodzaju mają miejsce. Czym innym są jednak konsultacje a czym innym decyzja o możliwości i skali użycia broni, za którą się zapłaciło. Sprawa wymaga wyjaśnienia. Polskie władze winny udzielić publicznej odpowiedzi czy i w przypadku naszych, wartych miliardy dolarów kontraktów na zakup broni ze Stanów Zjednoczonych, o tym czy będziemy mogli jej użyć decydować będzie Pentagon? A co w sytuacji, kiedy nasze oceny zagrożenia i ryzyka będą odmienne od Amerykańskich?
Sekretarz Generalny dobrze opisał wyzwanie przed którym stanęła Europa i NATO
Jens Stoltenberg występując po posiedzeniu komisji Ukraina–NATO powiedział, że Rosja próbuje narzucić Ukrainie, ale również całemu Zachodowi swą wolę, jeśli chodzi o geostrategiczną orientację Kijowa. Podczas gdy, w jego opinii to nie Rosja, ani żaden „koncert mocarstw”, a społeczeństwo ukraińskie samo winno zdecydować czy jest już gotowe do członkostwa i czy chce takiego kroku. Trudno to uznać za zachętę, tym bardziej nie mamy do czynienia z deklaracją polityczną w sprawie Planu Członkostwa (MAP) dla Ukrainy, ale wydaje się, że Sekretarz Generalny dobrze opisał wyzwanie przed którym stanęła Europa i NATO. Otóż Rosja, eskalując napięcie, stara się zmusić zachodnich sojuszników Ukrainy aby ci wywarli presję na Kijów celem zmuszenia jej do wdrożenia Porozumienia Mińskiego lub tzw. Formuły Steinmeiera. Jeśli Zachód w tej kwestii się ugnie, albo podzieli, to rewolucyjnej zmianie podlegać będzie w najbliższych miesiącach architektura bezpieczeństwa w naszej części kontynentu. Państwa z tzw. wschodniej flanki NATO właśnie teraz, trochę na koszt Ukrainy, będą mogły się dowiedzieć ile warte są gwarancje bezpieczeństwa Sojuszu.
POLECAMY NOWOŚĆ! Książka Marka Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, dostępna w naszym wSklepiku.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/546910-kryzys-na-granicy-rosja-ukraina-jest-godzina-proby-dla-nato