”Rosja stawia sobie za cel odbudowę swojej imperialnej potęgi i stara się to robić w taki sposób, aby nie doszło do wybuchu wojny światowej, ponieważ zdają sobie sprawę, że w takiej wojnie musi przegrać – na to sił nie ma. Natomiast ma dość sił, żeby wyszarpywać sąsiadom kawałki terytorium i krok po kroku budować swoją pozycję” - mówi portalowi wPolityce.pl prof. Romuald Szeremietiew, były szef MON.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Niemcy niepokoją się sytuacją na granicy rosyjsko-ukraińskiej. Zdaniem komentatora „Deutsche Welle” politologa Iwana Preobrażeńskiego przerzucanie wojsk ku granicom Ukrainy na pewno nie jest ćwiczeniami Południowego Okręgu Wojskowego, a „wygląda to tak, jakby Kreml brał Ukrainę w kleszcze z południa i wschodu”. Na ile jest prawdopodobne, że Rosjanie uderzą?
Prof. Romuald Szeremietiew: Prawdopodobieństwo takiego kroku jest oczywiście zawsze, bo nie wiemy, jakie kalkulacje przeprowadza Putin jeżeli chodzi o możliwości agresywnych działań. Nie wiemy, jak Rosjanie oceniają, na ile mogą sobie pozwolić. Rosja zawsze bardzo miarkuje swoje kroki. I to wcale nie jest tak, jak niektórzy sądzą, że to jest jakiś szaleniec, któremu coś przyjdzie do głowy i robi awanturę. Nie. To wszystko jest przemyślane, dobrze przygotowywane. Wszystkie te działania, które są w tej chwili określane mianem wojen hybrydowych, a co Rosja zawsze przedtem robiła, to znaczy zawsze próbowała osłabić to państwo, które chciała sobie podporządkować przede wszystkim przez taką akcję rozkładania wewnętrznego społeczeństwa, korumpowania elit itd. Chodziło o to, aby najpierw uczynić takie państwo tzw. państwem upadłym, a dopiero później, nawet niewielkim kontyngentem wojskowym je sobie podporządkować. W stosunku do Ukrainy, jak widać, Rosja cały czas taką właśnie politykę prowadzi. Można sobie wyobrazić taką sytuację, że skoro nie jest pewna, że może zająć aż całą Ukrainę, to na przykład będzie chciała oderwać zbuntowane okręgi: Ługańsk i Donieck. I zrobi to w sposób otwarty, to znaczy wprowadzając tam swoje wojsko i stwierdzając na przykład, że tam, gdzie jest w tej chwili linia frontu między ukraińskimi wojskami a separatystami, tam jest granica Federacji Rosyjskiej. I co wtedy zrobimy? My wszyscy… UE, NATO itd….
Sytuacja jest o tyle trudna, że Rosja prowadziła działania, żeby te relacje Ukrainy z sojusznikami nie były najlepsze. Wystarczy przypomnieć chociażby podsycanie banderyzmu.
Tak.
Być może Rosja będzie liczyła na to, że postawi to Polskę w trudnej sytuacji i doprowadzi do osamotnienia Ukrainy?
Celem Rosji oczywiście jest, żeby Ukraina była osamotniona, nie miała żadnych sojuszników i znikąd pomocy. To jest oczywiste. Do tego służą różnego rodzaju środki. Czasami ktoś nawet może się zdziwić, że aż takie i w taki sposób używane. Przecież banderyzm, o którym pani wspomniała to jest coś, z czym rosyjscy komuniści, Rosja walczyła. A tymczasem okazuje się, że może to być narzędzie do tego, aby ugodzić w interesy ukraińskie w relacjach z Polakami. Tego typu rzeczy oczywiście mogą się wydarzać i będą się wydarzać, ponieważ Rosja stawia sobie za cel odbudowę swojej imperialnej potęgi i stara się to robić w taki sposób, aby nie doszło do wybuchu wojny światowej, ponieważ zdają sobie sprawę, że w takiej wojnie musi przegrać – na to sił nie ma. Natomiast ma dość sił, żeby wyszarpywać sąsiadom kawałki terytorium i krok po kroku budować swoją pozycję. Być może przyszła pora na Ukrainę, na kawałek Ukrainy. Udało się wyrwać kawałki Gruzji, udało się anektować Krym, dlaczego Doniecka by nie miało się udać?
Jest to też próba przetestowania nowej amerykańskiej administracji, jak ona na to zareaguje…
Tak, to jest również sprawdzanie czy i na ile, jak Stany Zjednoczone będą w stanie reagować, biorąc pod uwagę bardziej zdecydowane kroki po stronie rosyjskiej. Oczywiście to też o to chodzi. Jest w końcu nowe otwarcie, jest inny prezydent, formuje się nowa administracja amerykańska i trzeba sprawdzić, na ile ona jest odporna i na ile przy tej administracji można sobie pozwolić.
Pojawiają się teorie, że „mała zwycięska wojna” pomogłaby Władimirowi Putinowi rozwiązać problemy gospodarcze i polityczne. Pytanie, czy rzeczywiście? Czy nie byłoby odwrotnie i nie skomplikowałaby jeszcze bardziej sytuacji w Rosji ze względu na konieczność poniesienia takich a nie innych kosztów?
Rosjanie nie rozumują w taki sposób, w jaki rozumują Europejczycy, a w szczególności Polacy, biorąc pod uwagę doświadczenia. Rosjanie mają bardzo silnie zakodowane w swojej świadomości imperialne pragnienia i to, co można usłyszeć czasami, to dumę Rosjanina uważającego, że Rosja swoją polityką, swoją potęgą wzbudza u innych strach. To jest to powiedzenie „nas się bojotsa” - to jest powiedziałbym takie wyznanie dumy Rosjanina z tego, że on jest obywatelem takiego potężnego państwa. Odwrotnością tego jest powiedzenie „z nas się smiejatsa” - to jest wtedy, kiedy Rosja jest traktowana w taki sposób, że nikt się z nią nie liczy. Dlatego Jelcyn bardzo przegrał w opinii publicznej, a w szczególności Gorbaczow, którego uważa się za sprawcę upadku wielkiego imperium, jakim był związek sowiecki. To jest nieprawda, ale Rosjanie tak to odbierają. Putin natomiast zbierał cały czas „plusy dodatnie”, jak mawia pewien noblista z Gdańska, właśnie wyrywając takie rzeczy, przeprowadzając różnego rodzaju akcje, pokazując, że on się Zachodu nie boi. To wszystko jest widoczne.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/546284-wywiad-prof-szeremietiew-rosja-chce-odbudowac-imperium