Przez całe XIX stulecie kwestia cieśnin Bosfor i Dardanele była jednym z kluczowych problemów polityki międzynarodowej. Rosja starała się zdobyć kontrolę nad nimi, czemu opierała się Turcja wspierana przez zmienne koalicje państw europejskich, najczęściej z udziałem Wielkiej Brytanii i Francji. Mało kto pamięta, że decyzja Turcji o wstąpieniu do NATO w 1952 roku była wywołana ultimatum Mołotowa w sprawie przekazania przez Ankarę ZSRR kontroli nad cieśninami. Teraz, jak się wydaje, problem ten powraca, co jest świadectwem nie tylko trwałości problemów geostrategicznych, wpływających na równowagę sił, ale również pokazuje ewolucję światowego porządku i wyłanianie się grupy ambitnych graczy „wagi średniej”, którzy tak jak Turcja zainteresowani są nowym ułożeniem relacji.
Tureckie władze aresztowały w ostatnich dniach dziesięciu emerytowanych admirałów i kontradmirałów, którzy podpisali list, sygnowany przez 103 (według innych relacji 104) wysokiej rangi oficerów marynarki wojennej będących w stanie spoczynku, w którym przestrzegają Recepa Tayyipa Erdoğana przed zmianą polityki w sprawie cieśnin tureckich. Zdaniem władz cała sprawa sprawia wrażenie przygotowań do zamachu stanu, emerytowani oficerowie wydali bowiem swój apel w sobotę późnym wieczorem po tym jak zgromadzili się, rzekomo potajemnie, w jednym z domów modlitewnych. Na dodatek zdaniem prorządowych komentatorów symbolika opublikowanego oświadczenia – podpisanego przez 103 oficerów na 103 dni przed kolejną rocznicą nieudanego zamachu stanu 15 lipca w 2016 roku budzi podejrzenia, że mamy do czynienia z zaplanowaną akcją. Ibrahim Kalin, rzecznik prasowy tureckiego prezydenta napisał, że cała akcja „przypomina czasy puczów” kiedy cywilne władze w Turcji, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych trzykrotnie obalane były w wyniku spisków oficerów. Prezydent Turcji na specjalnej konferencji prasowej, którą zwołał w poniedziałek powiedział, że w przeszłości w Turcji „wszystkie ataki na demokrację miały miejsce po podobnych deklaracjach” i tak należy traktować ostatnie wystąpienie oficerów marynarki wojennej. Erdoğan wezwał też liderów głównej partii opozycyjnej Ludowej Partii Republikańskiej (CHP), aby ta „wzięła stronę demokracji” i potępiła oświadczenie oficerów. Jednak zdaniem Kemala Kılıçdaroğlu, przewodniczącego tej formacji, mamy do czynienia ze skandalem wykreowanym przez władze po to aby odwrócić uwagę opinii publicznej od spraw poważniejszych czyli złego stanu tureckiej gospodarki. Inni liderzy tej formacji wypowiadając się publicznie na temat oskarżeń pod adresem oficerów stanu podkreślali, że występowali oni jako obywatele, korzystając wolności do wypowiadania własnych sądów.
W całej sprawie jest jednak znacznie ciekawszy kontekst związany z przyszłością tzw. Konwencji z Montreux, międzynarodowego porozumienia podpisanego w 1936 roku, które reguluje zasady żeglugi przez Cieśniny Tureckie i zdaniem sygnatariuszy listu jest fundamentem linii politycznej Atatürka w zakresie polityki zagranicznej, co pozwoliło zachować Turcji neutralność w czasie II wojny światowej. „Jesteśmy zdania – napisali sygnatariusze oświadczenia,- że należy unikać wszelkiego rodzaju oświadczeń i działań, które mogą uczynić z kwestii Konwencji Montreux, która odegrała kluczową rolę w przetrwaniu Turcji, temat debaty”. Wśród sygnatariuszy dokumentu oskarżanych przez tureckie władze o spisek jest nota bene admirał Cem Gürdeniz, twórca tzw. Blue Homeland Doctrine, tureckiej strategii morskiej, która legła u podstaw roszczeń Ankary w kwestii surowców w szelfie kontynentalnym we wschodniej części Morza Śródziemnego. Asertywna polityka Turcji w tym obszarze stała się powodem zaostrzenia relacji z sąsiednimi państwami, przede wszystkim Grecją, ale również Cyprem i Egiptem, a pośrednio Francją wspierającą Ateny. Stosunki między państwami będącymi formalnie sojusznikami w NATO stały się w efekcie tak złe, że jak informował niedawno tygodnik The Economist francuskie siły zbrojne zaczęły przygotowywania do wojny z „dużym przeciwnikiem”, co należy, zdaniem dziennikarzy, rozumieć jako planowanie ewentualnego konfliktu zarówno z Rosją jak i z Turcją. Z podobnym oświadczeniem, w którym znajdują się słowa o niedopuszczalności wypowiedzenia przez Ankarę Konwencji z Montreux wystąpiła równolegle grupa 126 turecki dyplomatów w stanie spoczynku.
Konwencja o której mowa jest porozumieniem będącym kluczem dla układu sił w basenie Morza Czarnego. Powodem do spekulacji na ten temat jej przyszłości była niedawne wypowiedź Mustafy Sentopa, speakera tureckiego parlamentu, który występując w audycji telewizyjnej z obroną decyzji Erdoğana w sprawie wystąpienia Turcji z tzw. Konwencji Stambulskiej powiedział, że prezydent ma takie same uprawnienia w sprawie innych porozumień międzynarodowych. Wymienił w tym kontekście właśnie Konwencję z Montreux. Jego wypowiedź zbiegła się z decyzją tureckiego ministra ochrony środowiska Murata Kuruma zatwierdzającego plany budowy nowego kanału, który ma mieć 45 km długości i łączyć Morze Czarne z Morzem Marmara omijając Bosfor. Inwestycja, której wielkim zwolennikiem jest turecki prezydent, ma kosztować, jak informuje Reuters, niemal 10 mld dolarów, jednak jej znaczenie przekracza kwestie ekologiczne i ekonomiczne, które do tej pory wzbudzały największe kontrowersje. W świetle planów nowym kanałem ma dziennie przepływać od 160 do 185 statków, co oznacza, że może on przejąć większą część obecnego ruchu przez Bosfor, który przechodzi dziś każdego dnia od 118 do 125 jednostek.
Rosyjscy eksperci oceniający w przeszłości projekt Kanału Istambuł byli zdania, że jego budowa może dać Turcji pretekst do wycofania się z umów Konwencji z Montreux. Porozumienie to, które reguluje zasady wpływania i przebywania na Morzu Czarnym okrętów państw nie mających linii brzegowej w praktyce oznacza, że kluczowymi graczami w tym regionie, przynajmniej z wojskowego punktu widzenia jest Rosja i Turcja. Wykopanie nowego szlaku wodnego, który w świetle niektórych interpretacji nie będzie podlegać zapisom porozumienia regulującego wyłącznie żeglugę przez Bosfor, może dać Turcji narzędzie do naruszenia obecnego układu sił. Dotyczy to również statków handlowych, zwłaszcza, że trasa przez Bosfor jest niezwykle zatłoczona i przebiega przez Stambuł, milionowa aglomerację. Zdaniem rosyjskich specjalistów kanał Istambuł może ograniczyć możliwości swobodnej żeglugi rosyjskich statków i okrętów przez cieśniny tureckie i dlatego Moskwa winna być zainteresowana kapitałowym wejściem do nowego projektu, po to aby mieć możliwość współdecydowania. Już w przeszłości Turcja wielokrotnie blokowała i limitowała z powodów ekologicznych liczbę statków przepływających przez Bosfor, który jest kluczową arterią handlową dla Rosji. Ale nie tylko, również i dla Egiptu, jednego z największych na świecie importerów zboża, państwa poróżnionego z Turcją i zaopatrującego się w pszenicę głównie w Rosji i na Ukrainie. Ostatnie wypadki związane z zablokowaniem kanału Sueskiego dają przedsmak tego jakie efekty, w przypadku państw leżących nad Morzem Czarnym, miałoby zablokowanie lub ograniczenie żeglugi przez cieśniny tureckie. Rosyjscy analitycy wojskowi są wręcz zdania, że interwencja w Syrii nie doszłaby do skutku, gdyby nie tzw. syryjski ekspres, wahadłowy ruch statków przewożących zaopatrzenie do rosyjskiej bazy wojskowej w Tartus. Nie mniejsze znaczenie ma ekonomiczny wymiar projektu nowego kanału. Wypowiadający się dla rosyjskiego dziennika Kommiersant Anton Imienow specjalista w zakresie prawa międzynarodowego powiedział, że Kanał Istambuł najprawdopodobniej nie będzie podlegał regulacjom Konwencji z Montreux, bowiem ta dotyczy wyłącznie cieśnin Bosfor i Dardanele, nie odnosi się zaś do lądowych części państwa tureckiego, co daje wolna rękę Ankarze. Zresztą, jego zdaniem, ekonomiczny sens nowej inwestycji stanąłby pod znakiem zapytania, gdyby podporządkować ją Konwencji, bowiem znajduje się w niej zapis o „swobodzie żeglugi” statków handlowych, o której w przypadku kanału nie może być mowy.
Jednak ewentualne wyjście Ankary z Konwencji Montreux nie jest tylko posunięciem, które może mieć wymiar antyrosyjski. W tym przypadku można też mówić o narzędziu oddziaływania Turcji na politykę sojuszników z NATO, zwłaszcza w świetle ustaleń Paktu w sprawie zwiększenia obecności wojskowej w akwenie Morza Czarnego. Warto pamiętać, że Turcja nie zakończyła jeszcze trudnych negocjacji z Waszyngtonem w sprawie przyszłości zakupionego przez nią rosyjskiego systemu S-400 i sankcji nałożonych w związku z tą decyzją przez Stany Zjednoczone. Przyszłość Konwencji z Montreux może być zatem również narzędziem presji Ankary na sojuszników z NATO. Z tym wymiarem pogłosek związany jest, jak można przypuszczać, alarmistyczny ton oświadczenie emerytowanych tureckich admirałów, którzy uważają, że konsekwencją takiego kroku może być porozumienie Rosji i Stanów Zjednoczonych celem przywrócenia status quo ante, co grozi izolowaniem Turcji.
Niewątpliwie cała rozgrywka, jeśli Erdoğan zdecyduje się na pójście tą drogą jest bardzo ryzykowna. Pokazuje jednak nową jakość w relacjach międzynarodowych, kiedy słabi i lekceważeni do tej pory gracze regionalni starają się wykorzystywać wszystkie dźwignie wzmacniające ich pozycję. Do pewnego stopnia strategia tureckiego prezydenta przypomina tę, od lat realizowaną przez Putina, który zdaniem wielu analityków „grając słabą ręką” potrafił zwiększyć wpływy i możliwości Rosji. Odwoływanie się do podobnych narzędzi nie musi oznaczać wspólnych interesów, choć z pewnością świadczy o wzrastającej samodzielności. Mamy do czynienia, jak można przypuszczać, z konturami nowego świata. Paradoksalnie zaczyna on bardzo przypominać to co działo się w XIX wieku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/545967-powraca-problem-tureckich-ciesnin