Coraz więcej napływających z Ukrainy, zarówno politycznych jak i z kręgów wojskowych, informacji świadczy, że sytuacja w Donbasie zaognia się i dojść może do niebezpiecznej eskalacji konfliktu.
Jak informuje The New York Times europejskie dowództwo amerykańskich sił zbrojnych EUCOM podniosło stopień gotowości podległych mu oddziałów, co ma być bezpośrednią odpowiedzią na fakt koncentracji znacznych sił rosyjskich w nadgranicznych z Ukrainą regionach. Wczoraj z inicjatywy Kijowa miała też miejsce rozmowa ministra Dmytro Kułeby z Antonym Blinkenem, która zakończyła się oświadczeniem w którym można przeczytać, że „Sekretarz potwierdził niezachwiane poparcie Stanów Zjednoczonych dla suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy w obliczu trwającej agresji Rosji na Donbas i Krym. Wyraził zaniepokojenie stanem bezpieczeństwa we wschodniej Ukrainie i złożył kondolencje z powodu niedawnej śmierci czterech ukraińskich żołnierzy.” Wspomniane w oświadczeniu wydarzenie miało miejsce 26 marca w okolicach miejscowości Szumy, nieopodal Gorłowki. W starciu w którym prócz zabitych Ukraina straciła dodatkowo jeszcze dwóch rannych żołnierzy separatyści użyli ciężkiej broni maszynowej oraz zakazanych w świetle porozumienia o zawieszeniu ognia ciężkich typów uzbrojenia. Zawieszenie ognia jest już w praktyce fikcją, bo od lutego po stronie ukraińskiej mamy do czynienia z 16 ofiarami, a wymiana ognia artyleryjskiego trwa praktycznie codziennie. Rosjanie, jak donoszą media rozpoczęli też przerzut do Doniecka ciężkiego i nowoczesnego sprzętu wojskowego oraz przystąpili do umacniania granicy. John Kirby rzecznik prasowy amerykańskiego Departamentu Obrony powiedział, że w ostatnich dniach odbyła się rozmowa Marka Milleya, szefa sztabu amerykańskich sił zbrojnych z jego odpowiednikiem z Rosji, generałem Gierasimowem oraz generałem Rusłanem Chomczakiem dowódcą ukraińską armią. Ten ostatni w wywiadzie, jakiego udzieli dwa dni temu Głosowi Ameryki powiedział, że Rosja ściąga w nadgraniczne regiony z Ukrainą pod osłoną rzekomych ćwiczeń dodatkowe oddziały, co oznaczać może przygotowania do eskalacji konfliktu. Tego samego dnia przemawiając w Radzie Najwyższej Chomczak powiedział, że Rosjanie zgromadzili już w bezpośredniej bliskości z Ukrainą 28 taktycznych grup batalionowych które znajdują się na terenie rosyjskich guberni – briańskiej, rostowskiej, woroneskiej i na Krymie. Ukraiński wywiad raportuje również o większej niźli zwykle, a nie znajdującej uzasadnienia w oficjalnym planie ćwiczeń aktywności w jednostkach wojskowych całego rosyjskiego Zachodniego i Południowego okręgów wojskowych, co jego zdaniem świadczyć może o trwającej „cichej” mobilizacji. Informacje te potwierdzali zresztą w licznych wczoraj postach w serwisach społecznościowych amerykańscy analitycy wojskowi. Michael Kofman, specjalizujący się w sprawach rosyjskich starszy analityk w renomowanych think tanku CNAS napisał, że „Brak jest mocnych dowodów na to, że atak jest nieuchronny, ale ruchy oddziałów wojskowych wskazują, że coś jest poza normalnymi ćwiczeniami lub normalną rotacją wojsk. Rosyjskie zamiary są niejasne. Z uwagą obserwowałbym tę przestrzeń.” Generał Ben Hodges, były dowódca amerykańskich sił zbrojnych w Europie uważa, że Moskwa może dążyć do zaognienia sytuacji w Donbasie po to aby sprawdzić w ten sposób rzeczywiste intencje Waszyngtonu. Ta interpretacja może być jednym z możliwych wyjaśnień przyczyn tego co się dzieje w Donbasie tym bardziej, że prezydent Biden nie zadzwonił jeszcze do Wołodymira Zełenskiego, co wywołuje sporą frustrację w Kijowie. Niewykluczone, że rozmowa ta niedługo nastąpi, bo w tym tygodniu rozmawiali ze sobą Andrii Yermak szef administracji prezydenta Ukrainy i Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa Joe Bidena. Rozmowa ta też najprawdopodobniej związana była z zaognieniem sytuacji w Donbasie.
Przedwczoraj miała tez miejsce rozmowa duetu Macron – Merkel z Władimirem Putinem. Była ona poświęcona wielu spornym kwestiom w relacjach europejsko – rosyjskich i ponoć dlatego nie zaproszono do uczestnictwa w niej przedstawicieli Ukrainy, co w Kijowie zostało dostrzeżone, ale przede wszystkim, jak informuje rosyjska prasa, rozmawiano na temat sytuacji w Donbasie.
Ten wyraźny wzrost aktywności dyplomatycznej w związku z sytuacją na wschodzie Ukrainy jest efektem nie tylko rosnącego zaniepokojenia perspektywą wznowienia starć zbrojnych na wielką skalę, ale również świadectwem przystąpienia Moskwy do dyplomatycznej i medialnej ofensywy jeśli chodzi o rozwiązanie kwestii Donbasu. W ubiegłym tygodniu rosyjski dziennik Kommiersant ujawnił trzy dokumenty, przedstawiające stanowiska stron, które zarysowały się w toku prac w tzw. Formacie Normandzkim. Opublikowano rosyjskie tłumaczenia, co zdaniem ukraińskich komentatorów świadczy, że źródłem „przecieku” mógł być wyłącznie Kreml, a precyzyjnie rzecz ujmując odpowiadający za negocjacje zastępca szefa administracji Putina Dmitrij Kozak, dlatego, że oryginały dokumentów sporządzane były w języku angielskim. Istotą tej publikacji jest przedstawienie w złym świetle stanowiska Ukrainy. Chodzi o to, że w tomu rozmów wykrystalizował się pomysł, lansowany głównie przez Francję i Niemcy, na który Kijów też się zgodził aby przyjąć formułę negocjacji „w klastrach”. Polegało to na pogrupowaniu spornych kwestii i ich oddzielnym uzgadnianiu. Osiągnięcie porozumienia w jednym obszarze miałoby kończyć się podpisaniem protokołu uzgodnień i nie wracaniem to tych spraw w przyszłości. Pozwoliłoby to „popchnąć” uzgodnienia nawet jeśli pozostałyby sporne obszary. W całej sprawie nie chodzi o przedstawienie stanowisk stron, ale o podniesienie przez Rosję wątpliwości czy w ogóle tzw. Format Normandzki wart jest kontynuowania w obliczu nieprzejednanej pozycji Kijowa. Tak też zostało to zrozumiane na Ukrainie. Konstantin Jelisjejew, w latach 2015 – 2018 doradca dyplomatyczny prezydenta Poroszenki napisał na łamach Ukraińskiej Prawdy, że obecnym celem rosyjskiej strategii jest delegitymizacja Formatu Normandzkiego. Moskwa woli aby rozmowy w sprawie uregulowania sytuacji na wschodzie Ukrainy odbywały się w tzw. Trójstronnej Grupie Kontaktowej w skład której wchodzi Ukraina i przedstawiciele separatystów, a Rosja nie jest, odmiennie niźli w przypadku Formatu Mińskiego stroną rozmów. Gdyby udało się zniechęcić Francję praz Niemcy i przenieść ciężar rozmów do Grupy Kontaktowej to równałyby się podniesieniu międzynarodowej rangi separatystów i lansowaniu przez Kreml linii, że Rosja nie jest stroną w konflikcie, który ma wewnętrzny charakter.
Odmiennie uważają władze Ukrainy, których zdaniem konflikt w Donbasie jest wojną między Rosją w Ukrainą, a nie żadnym sporem wewnętrznym. Rosyjskie media już zauważyły, że po raz pierwszy ukraińska Rada Najwyższa w jednym z oficjalnych dokumentów, co wcześniej nigdy nie miało miejsca, uchwalonych w toku nadzwyczajnego, mimo pandemii, posiedzenia w związku ze śmiercią 4 żołnierzy nieopodal Szumy określiła konflikt na wschodzie kraju mianem „wojny Rosji z Ukrainą”, co zdaniem rosyjskich komentatorów jest sygnałem radykalizacji stanowiska Kijowa i narastania napięcia.
W całej sprawie jest też istotny kontekst wewnątrzrosyjski, związany z zaplanowanymi na wrzesień tego roku wyborami do Dumy Państwowej. Trzeba pamiętać, że Moskwa wydaje mieszkańcom Donbasu paszporty uznające ich za obywateli Federacji Rosyjskiej. Według dostępnych informacji już 600 tys. osób, mieszkających na stałe na terenach kontrolowanych przez separatystów ma rosyjskie obywatelstwo. Formalnie mają oni prawo uczestniczyć w rosyjskich wyborach, jednak w połowie marca Centralna Komisja Wyborcza na czele której niedawno na kolejną kadencję stanęła Ella Pamfiłowa, opublikowała komunikat w sprawie tego jak mogą głosować obywatele Rosji mieszkający poza granicami kraju mający również obywatelstwo innych państw. Komunikat ten wywołany był licznymi spekulacjami w rosyjskich mediach na temat możliwości głosowania mieszkańców Donbasu, niektórzy eksperci wręcz twierdzili, że te 600 tys. głosów to „żelazna rezerwa” Kremla, która może zostać wykorzystana jeśliby notowania Jednej Rosji nadal pikowały. O sprawę pytany był wielokrotnie Pieskow, ale nie był w stanie udzielić odpowiedzi, stąd komunikat CIK. Rosyjska komisja wyborcza wyjaśniała w nim, że ci obywatele Federacji Rosyjskiej, którzy przebywają w kraju, a nie są zarejestrowani w odpowiedniej komisji mogą głosować wykorzystując aplikacje mobilne lub zgłaszając się tam gdzie aktualnie przebywają, a przebywający poza granicami mogą oddać głos jedynie w przedstawicielstwach dyplomatycznych. To stanowisko wywołało w Rosji falę negatywnych komentarzy mediów, które pisały, że mieszkańcy Donbasu, choć w świetle prawa to pełnoprawni obywatele Rosji, faktycznie są traktowani jak ludzie drugiej kategorii. Na początku tygodnia formacja „Za prawdę” Zachara Prilepina, która niedawno zjednoczyła się ze Sprawiedliwą Rosją ogłosiła o inicjatywie swych aktywistów polegającej na organizowaniu komisji wyborczych, w wyborach do Dumy, na obszarach donieckich „republik ludowych”. Prilepin to jeden z liderów „donieckiej wiosny”, polityk o jawnie nacjonalistycznym i ekspansjonistycznym programie. Wejście jego i jeszcze jednej niewielkiej formacji do Sprawiedliwej Rosji Mironowa odczytywane było przez rosyjskich ekspertów jako jedno z wyborczych posunięć Kremla przed wyborami do Dumy. Eserzy, bo tym mianem określa się w Rosji tę formację mieliby „zagospodarować” elektorat socjalny i nacjonalistyczny jednocześnie. Pompowanie wyborczego wyniku partii byłoby w świetle tej interpretacji zapasowym scenariuszem kremlowskich polit – technologów. Gdyby Jedna Rosja nie była w stanie utrzymać monopolu w Dumie, to wówczas najlepszym dla niej partnerem byłaby formacja Mironowa. Oznacza to nie tylko to, że Prilepin będzie najprawdopodobniej po wrześniowych wyborach deputowanym, ale również, iż Kreml chce grać „kartą Donbasu” w wewnętrznej polityce, odwołując się do nacjonalistycznych sentymentów części wyborców, choć nie otwarcie i wprost.
Wiele wskazuje na to, że z punktu widzenia Moskwy wymarzonym byłby scenariusz gruziński. Gdyby dało się sprowokować Kijów do kroków, które na forum międzynarodowym można byłoby przedstawić jako agresywne i nie rokujące rozwiązania konfliktu, a dodatkowo napompować kwestię braku wody na Krymie i przedstawić ją w kategoriach katastrofy humanitarnej w wyniku której cierpi niewinna ludność cywilna, to Moskwa mogłaby zdecydować się na powtórzenie tego co obserwowaliśmy w Gruzji w 2008 roku. Krótka, zwycięska wojna osłabiłaby nie tylko Ukrainę i pogrzebała wyborcze szanse Zełenskiego, który szedł do zwycięstwa obiecując rozwiązanie problemu Donbasu. Również mogłaby obnażyć słabość Europy, sprawdzić realne zamierzenia i możliwości Stanów Zjednoczonych oraz umocnić nieco osłabioną w ostatnim czasie władzę Putina. Innymi słowy z rosyjskiego punktu widzenia scenariusz typu win – win. W Rosji już od pewnego czasu słychać głosy mówiące, że wobec Doniecka i Ługańska Moskwa winna zająć takie samo stanowisko jak wobec Abchazji czy Osetii Płd., czyli uznając ich niepodległość. Inne głosy z kolei podkreślają konieczność wprowadzenia rosyjskiego „kontyngentu pokojowego” na linię rozgraniczenia. Faktycznie oznacza to scenariusz inkorporacji. Aby był on możliwy potrzebna jest „mała zwycięska wojna”. Jej wybuch stał się w ostatnich dniach, niestety, coraz bardziej prawdopodobny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/545458-rosja-moze-eskalowac-wojne-w-donbasie?fbclid=IwAR0PBiqkbgQMJbJamVZPZ8QUjT538ELxh7mtu1s8H3-S5KR5v1J5dLr_4-k