Trwa właśnie dwudniowa wizyta Sergieja Ławrowa w Chinach. The Global Times, uchodzący za dziennik reprezentujący skrzydło jastrzębi w chińskiej polityce zagranicznej, napisał w związku z tym, że „czas wizyty Ławrowa jest godny uwagi, ponieważ oznacza, że Rosja jest pierwszym krajem, z którym Chiny dzielą się informacjami i opiniami w kluczowych kwestiach po bezpośredniej komunikacji między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, co pokazuje, że Chiny i Rosja mają głębokie wzajemne zaufanie strategiczne i wzajemne wsparcie podstawowych interesów”.
Moskwa gotowa „zerwać” z Zachodem
Sam Ławrow, który udzielił przed podróżą wywiadu chińskim mediom powiedział, że jego zdaniem nadszedł już czas aby zerwać z uzależnieniem od kontrolowanych przez Zachód systemów rozliczeniowych. Chodzi oczywiście o międzybankowy system clearingowy, od którego może być, według ostatnich pogłosek z Waszyngtonu, odłączona Rosja, co w jej przypadku, kraju uzależnionego od eksportu ropy naftowej gdzie transakcje rozliczane są w dolarach, może mieć fatalne skutki. Ale nie tylko, bo w weekend Moskwa wysłała kolejny sygnał o gotowości „zerwania” z Zachodem. Andriej Kelin, rosyjski ambasador w Wielkiej Brytanii udzielił wywiadu jednej z tamtejszych stacji radiowych, w toku którego powiedział, że „stosunki polityczne między obydwoma krajami są praktycznie martwe”, a ponadto oskarżył Londyn o łamanie Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej. W tym ostatnim przypadku chodzi o zapowiedzi zwiększenia liczby głowic nuklearnych będących w posiadaniu Wielkiej Brytanii o 40 proc. oraz uznanie Rosji za głównego „przeciwnika strategicznego”. Ławrow odwiedzi, po tym jak skończy wizytę w Pekinie, również Seul, co oceniane jest przez chińskich ekspertów jako krok, który ma umocnić Koreę Płd. w jej polityce „niezaangażowania”, czyli nie wchodzenia do antychińskiego sojuszu wojskowego QUAD.
Generalnie, jak można przypuszczać, chińska odpowiedź na dyplomatyczną ofensywę Waszyngtonu będzie sprowadzała się z jednej strony do zacieśnienia współpracy z Rosją, choć nie musi to oznaczać formalnego sojuszu, oraz wykorzystania narzędzi presji ekonomicznej aby „rozbić” ewentualny antychiński alians.
W innym, również pisanym po spotkaniu w Anchorage, komentarzu dziennik The Globe stwierdził, że „rząd USA może dążyć do zbudowania koalicji antychińskiej, która powstrzyma wzrost gospodarczy Chin, ale faktem jest, że skala gospodarki i potencjał Chin przesądzają o tym, że żaden z sojuszników nie podejmie inicjatywy odcięcia się od największego rynku świata”. Dalej redakcja powołuje się na przykład Australii, jednego z najbliższych sojuszników Waszyngtonu, która „ukarana” przez Pekin ograniczeniami w zakresie dostępu do chińskiego rynku teraz, w opinii redakcji The Glob, szuka możliwości porozumienia i powrotu do korzystnego z punktu widzenia jej gospodarki handlu.
Rozmowy Chiny - Rosja
Informacje na temat rosyjsko – chińskich rozmów w prowincjonalnym mieście Guìlín w południowych Chinach nie są zbyt obfite. Rosyjskie media relacjonują o wspólnym wystąpieniu Wanga Yi i Ławrowa do członków Rady Bezpieczeństwa ONZ aby wspólnie zająć się problemami i wyzwaniami stojącymi przed współczesnym światem oraz o deklaracji ze strony rosyjskiej, że podpisany w 2001, a ratyfikowany w lutym 2002 roku, 20 letni układ o partnerstwie i przyjaźni między oboma państwami zostanie przedłużony automatycznie na kolejne 5 lat. Rozwiewa to zresztą wątpliwości w kwestii ewentualnego formalnego sojuszu wojskowego między Moskwą a Pekinem. Asumpt do snucia tego rodzaju spekulacji dała wypowiedź Władimira Putina z jesieni ubiegłego roku, kiedy nie wykluczył on związania się Rosji z Chinami porozumieniem sojuszniczym. Jednak na początku marca chińskie media przyniosły oficjalne oświadczenie tamtejszego resortu obrony odrzucającego tego rodzaju układ. Wydaje się, że deklaracje z Guilin przesądzają sprawę – nie będzie sformalizowanego aliansu, co oczywiście nie oznacza rozchodzenia się dróg Rosji i Chin w polityce zagranicznej, a możemy mieć nawet do czynienia ze wzrostem liczby wspólnych manewrów wojskowych, o czym otwarcie pisał The Globe, jeśli presja Stanów Zjednoczonych na oba kraje będzie wzrastać. Teraz jednak chodzi o coś, jak się wydaje, zupełnie innego. Otóż zarówno Rosja jak i Chiny chcą prezentować się w oczach świata jako obliczalne, zainteresowane współpracą gospodarczą z innymi, szanujące suwerenność partnerów państwa, w przeciwieństwie do irracjonalnego w swej polityce i awanturniczego Waszyngtonu. Zarówno Pekinowi, jak i Moskwie może zależeć na tym, aby to Stany Zjednoczone w skali świata zaczęły uchodzić za państwo potencjalnie destabilizujące sytuację, a już z pewnością kierujące się w swej polityce egoistycznymi motywami. Jest też ciekawy motyw deklaracji Ławrowa, na który rosyjscy dziennikarze zwrócili uwagę. Otóż rosyjski minister spraw zagranicznych, wzywając do odejścia od kontrolowanego przez Stany Zjednoczone dolarowego systemu rozliczeń transakcji handlowych, otwarcie zwracał się do Chin mówiąc, że wzajemne obroty towarowe już w mniejszej części niż 50 proc. są rozliczane w dolarach, ale pośrednio również do Unii Europejskiej, bo powszechnie wiadomo, że miejsce dolara w przypadku obrotów między Moskwą a Pekinem zajął nie chiński yuan, ale euro. Narracja Pekinu na temat potrzeby koncentrowania się na wzajemnie korzystnym handlu jest w niemałej części adresowana również, jak można przypuszczać, do Unii Europejskiej, nie tylko do państw azjatyckich. Szczególnie Berlin może być wyczulony na tego rodzaju argumentację. Nie bez powodu wezwania Moskwy aby budować mechanizmy mogące w skali świata blokować eksterytorialne amerykańskie sankcje zbiegły się ze znacznym przyspieszeniem prac nad tego rodzaju posunięciami w ostatnich tygodniach w ramach Unii Europejskiej, co wiązane jest z kwestią sankcji na Nord Stream 2. Chińsko – rosyjska manifestacja jedności politycznej i wspólnoty celów strategicznych, jakim jest budowa świata o wielu ośrodkach siły, nie musi przybierać charakteru dynamicznego sojuszu, przede wszystkim z tego powodu, iż w Pekinie uważa się, że „czas pracuje na korzyść Chin” i wystarczy, że w skali świata sprawy będą biegły tak, jak dotychczas. To Ameryka musi być aktywna, musi przekonywać partnerów, dziś niezbyt skłonnych, aby ryzykować własne interesy w imię utrzymania światowej hegemonii Stanów Zjednoczonych, do tego, aby odbudować silny polityczny, ale także wojskowy sojusz.
Wizyta Blinkena w Europie
Zaczynająca się właśnie europejska wizyta Antony’ego Blinkena, który przyjeżdża do Brukseli na spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw NATO, ma w zamierzeniu Waszyngtonu doprowadzić do przełomu w stosunkach atlantyckich. Amerykański Sekretarz Stanu zapowiedział wygłoszenie historycznego przemówienia, a Waszyngton liczy na uzyskanie podobnego politycznego efektu jak po ubiegłotygodniowym szczycie państw QUAD. Wydaje się, że nie będzie łatwo. Wśród państw Europy Zachodniej nie ma entuzjazmu jeśli chodzi o stworzenie zaproponowanego przez Jensa Stoltenberga wspólnego funduszu Sojuszu Północnoatlantyckiego, z którego finansowane byłyby misje na Wschodzie. Niemieccy Zieloni – partia, która niemal na pewno wejdzie w skład przyszłej koalicji po wrześniowych wyborach - właśnie odrzucili w swym dokumencie programowym możliwość wydatkowania 2 proc. PKB na obronę. Philip Ricker, pomocnik Sekretarza Stanu, kierujący pracami Biura ds. Europy i Euroazji, powiedział przed rozpoczęciem wizyty, że jednym z głównych tematów rozmów ma być „umacnianie potencjału Sojuszu Północnoatlantyckiego wobec Rosji”, co może okazać się trudne w obliczu postawy polityków niemieckich nie chcących najwyraźniej przyjmować twardych zobowiązań przed jesiennymi wyborami. Na to nakładają się kwestie związane z Nord Stream 2. Obserwatorzy już zwrócili uwagę, że przed rozpoczęciem wizyty Blinkena dwa koncerny uczestniczące w projekcie, niemiecki Uniper i austriacki ÖMV, ogłosiły publicznie, że nadal wspierają rosyjską inwestycję. Dzieje się to już po kolejnych zapowiedziach amerykańskiej administracji w sprawie nowych sankcji na firmy współpracujące z Nord Stream 2, które są bardziej niźli w przeszłości prawdopodobne, bo senator z Teksasu Ted Cruz wycofał w ubiegłym tygodniu swój sprzeciw wobec nominacji Williama Burnsa na szefa CIA. Cruz domagał się zaostrzenia, już przez nową administrację, sankcji wymierzonych w gazociąg i aby wymusić takie decyzję, blokował nominację Burnsa. Niemcy nie zamierzają jednak ugiąć się przed amerykańską presją, o czym otwarcie mówił przed planowanym spotkaniem Maas – Blinken, Steffen Seibert, szef służby prasowej urzędu kanclerskiego. W czasie ukraińsko – niemieckiego forum energetycznego, które miało miejsce w ubiegłym tygodniu i które obok ukraińskiego premiera Denisa Szmyhala odwiedziła również kanclerz Merkel, strona niemiecka sformułowała pod adresem Kijowa propozycję zwiększonych inwestycji w ukraiński sektor energetyczny ze strony niemieckich firm, w tym wykorzystania istniejącego systemu zbiorników podziemnych na Ukrainie i gazociągu z którego obecnie korzysta Gazprom, w celu wytwarzania i wysyłania do Europy wodoru, paliwa przyszłości. W konferencji uczestniczyli przedstawiciele Rinata Achmetowa i padały deklaracje o uruchomieniu instalacji wodorowej w jednej z kontrolowanych przez tego najbogatszego ukraińskiego oligarchę hut w Mariupolu. Docelowo Ukraina może dostarczyć Unii Europejskiej do 2030 roku 7,5 gW „zielonego wodoru” co stanowi 1/5 zapotrzebowania Wspólnoty na to paliwo. Firmowana przez Niemcy propozycja wpisania ukraińskich inwestycji w unijny program klimatyczny może przyczynić się do ich finansowania ze środków UE, oraz znacząco osłabić sprzeciw Kijowa wobec rosyjskiego Nord Streamu. Tym bardziej jeśli Waszyngton nie będzie miał niczego konkretnego do zaproponowania prócz słów otuchy, poparcia i wezwań do jedności.
Komentator dziennika The Wall Street Journal napisał przed europejską wizytą Blinkena, że perspektywy jej sukcesu są znakomicie mniejsze niźli w przypadku ubiegłotygodniowego szczytu państw QUAD. Z dwóch powodów. Po pierwsze, państwa Europy Zachodniej są mniej niźli amerykańscy partnerzy w Azji wystraszone wzrastającą potęgą Chin, mniej też obawiają się Rosji. Po drugie, i to jest chyba ważniejsze, ekipa Bidena, mówiąca wiele o powrocie Ameryki, nie zamierza otwierać wewnętrznego rynku dla europejskich eksporterów. A to oznacza, że w ich przypadku, przede wszystkim Niemiec, ewentualny antychiński alians oznacza wymierne straty ekonomiczne bez perspektywy ich rekompensaty na rynku Stanów Zjednoczonych. Gdyby ta diagnoza okazała się słuszną, to trzeba byłoby zgodzić się z tym, że chińska strategia gry na czas, bo realne procesy gospodarcze grają na korzyść Pekinu, jest lepiej niźli amerykańskie wezwania do sojuszu państw Zachodu, osadzona w rzeczywistość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/544215-chinska-strategia-powstrzymywania-stanow-zjednoczonych