W Atlantic Council, jednym z najważniejszych amerykańskich think tanków zajmujących się sprawami geostrategii i polityki zagranicznej wybuchł ciekawy spór. Dla nas rozkład głosów w tej debacie jest tym bardziej interesujący, że kontrowersje dotyczą kształtu polityki Waszyngtonu wobec Federacji Rosyjskiej. Już sam fakt dyskusji na ten temat, zwłaszcza w środowisku analityków ośrodka uchodzącego za jeden z głównych filarów polityki atlantyckiej i powstrzymywania Rosji, budzi zainteresowanie, jeszcze bardziej intrygujące są argumenty, które w tym sporze padają.
Emma Ashford i Mathew Burrows napisali artykuł którego główna tezą jest przekonanie, iż koncentrowanie sią nowej administracji na kwestii obrony praw człowieka jest nie do pogodzenia z równolegle podkreślaną chęcią obrony i promowania interesów amerykańskich. Punktem wyjścia ich rozważań jest reakcja Moskwy na sankcje nałożone w związku z represjami wobec wewnętrznej opozycji, w tym aresztowania i skazanie Aleksieja Nawalnego. Polityka Federacji Rosyjskiej w zakresie praw człowieka jest okropna, zgadzają się, Ashford i Burrowa, ale, jak równolegle podkreślają „Stany Zjednoczone mają inne istotne interesy związane z Rosją.” Należy do nich m.in. kwestia utrzymania stabilności strategicznej, powstrzymania Moskwy przez próbami ingerowania w proces wyborczy w Stanach Zjednoczonych i inne sprawy „znacznie ważniejsze niźli symboliczne sankcje związane z prawami człowieka”. Autorzy wystąpienia polemizują z ugruntowanym w Stanach Zjednoczonych przekonaniem, ich zdaniem całkowicie błędnym, że polityka obrony praw człowieka i wspierania ruchów dysydenckich w bloku komunistycznym była w przeszłości priorytetem kolejnych administracji, a nawet w jej efekcie rozpadł się Związek Sowiecki. W rzeczywistości, jak dowodzą mieliśmy do czynienia z zupełnie innym podejściem, w którym amerykańskie interesy strategiczne, a nie niewiele znaczące deklaracje w zakresie promowania demokracji, miały pierwszorzędne znaczenie. Najlepiej, ich zdaniem, było to widać na przykładzie stosunku Waszyngtonu do państw sojuszniczych położonych w strategicznie z punktu widzenia Ameryki ważnych punktach świata. Nawet uchodzący za „ikonę” obrony demokracji i praw człowieka Jimmy Carter, hamował swe ambicje na tym polu jeśli wchodziły w grę sprawy kontroli zbrojeń i inne priorytety geostrategiczne. Przed podobnym dylematem, w opinii Ashford i Burrowa stoi dziś ekipa Bidena. Jest ona w tym trudniejszym położeniu, że za wszelką cenę pragnie uprawiać inną politykę niźli ich poprzednicy oskarżani o podejście transakcyjne i lekceważenie świata wartości. To, zdaniem analityków Atlantic Council, może powodować niebezpieczny przechył amerykańskiej polityki zagranicznej na rzecz obrony praw człowieka ze szkodą dla znacznie ważniejszych interesów strategicznych. Szczególnie dobrze to ryzyko widać, ich zdaniem, na przykładzie Rosji. Jednym z głównych motywów polityki Kremla jest, jak argumentują, przeciwdziałanie możliwości wybuchu „kolorowej rewolucji” w Rosji. Nawet jeśli uznać, że jest to mało realna perspektywa, to strach, który jest realny, przed takim rozwojem wydarzeń stał się czynnikiem politycznym. Rosja uważała, że za rewolucjami w krajach ościennych stały Stany Zjednoczone i tego rodzaju utrwalone przekonanie stało się jednym z głównych czynników, który przyczynił się do pogorszenia wzajemnych relacji. A to, z kolei utrudnia rozwiązywanie szeregu kwestii o znaczeniu strategicznym, w związku z usztywnieniem stanowiska Rosji, których rozwikłaniem zainteresowany jest Waszyngton. Ameryka, w opinii Ashford i Burrowa winna odejść od polityki sankcji wymierzonych w Rosję również i z tego względu, że nie przyniosły one oczekiwanych efektów. Owszem, wyrządziły wiele szkód Federacji Rosyjskiej ale nie przyczyniły się do zmiany kursu Kremla. Opozycyjni dziennikarze i politycy jak byli tak nadal są mordowani i prześladowani, można zatem powiedzieć, że Waszyngton używa narzędzia które najłagodniej rzecz ujmując jest nieefektywne. Kolejnym argumentem na rzecz porzucenia przez Stany Zjednoczone obecnej linii politycznej wobec Moskwy jest to, że koncentrowanie się na obronie wartości, praw człowieka i demokracji prowadzi do wbicia klina miedzy Stanami Zjednoczonymi a Europą, która ma, jak argumentują analitycy Atlantic Council inne wyobrażenie na temat najlepszego kształtu polityki wobec Moskwy. Ta ciekawa uwaga pozwala nie tylko zorientować się w tym jak niektórzy przedstawiciele amerykańskiego establishmentu strategicznego postrzegają linię polityczną umownej Europy, ale również w tym, że pisząc Europa mają oni najwyraźniej na myśli Niemcy i Francję, tak jakby w ich imaginarium politycznym nasz region kontynentu w ogóle nie istniał. „Mniejsze państwa położone bliżej Rosji”, tym terminem określają Europę Środkową chcą twardej linii wobec Rosji, podczas gdy Niemcy, Włochy czy inne europejskie państwa mające z Rosją tradycyjne więzi handlowe chcą zmiany rosyjskiej polityki Wspólnoty. Mniejsza o to, że w relacji do wielkości PKB polskie obroty handlowe z Rosją są większe niźli niemieckie o czym analitycy Atlantic Council najwyraźniej nie zdaja sobie sprawy. W tym przypadku ważne jest to, że w ich opinii więź atlantycka zagrożona jest osłabnięciem z powodu nadmiernie antyrosyjskiego nastawienia Waszyngtonu. Po trzecie wreszcie, ich zdaniem, o czym już była mowa sankcje wymierzone w Moskwę są kontr-produktywne a na dodatek mitem jest, że demokratyzacja Rosji jest warunkiem koniecznym aby amerykańskie interesy narodowe „na tym kierunku” były lepiej zabezpieczone. Ich zdaniem Nawalny to rosyjski nacjonalista, zresztą rzadko kiedy zmiana reżimu w drodze zastąpienia autorytarnej władzy systemem demokratycznym prowadzi do geostrategicznej reorientacji kraju i zmiany jego polityki zagranicznej. W tym sensie, jak argumentują, może się okazać, że demokratyzacja Rosji nie rozwiążę żadnego z amerykańskich problemów, a ryzyko związane z polityczna destabilizacja mocarstwa nuklearnego jest jak najbardziej wymiernym zagrożeniem. „Żeby było jasne, istnieje niewielka nadzieja na poprawę stosunków między USA a Rosją i brak perspektyw na „reset”. – realistycznie zauważają Ashford i Burrow. - Niemniej jednak stabilizacja relacji będzie lepsza niż status quo. Bardziej realistyczne podejście do Rosji - takie, które powoduje, że prawa człowieka nie są priorytetem i nadaje priorytet konkretnym interesom Stanów Zjednoczonych - mogłoby obniżyć napięcia, skutecznie rozwiązać krytyczne kwestie i pozwolić Stanom Zjednoczonym na ponowne zaangażowanie się w tematy będące przedmiotem wspólnego zainteresowania.” Proponują w związku z tym trzy zasady, którymi administracja Bidena powinna ich zdaniem się w swej polityce wobec Rosji kierować. Są to: opór wobec nowych sankcji, porzucenie nierealistycznych nadziei, że Rosja może się zmienić oraz poszukiwanie „marchewki” czyli takich płaszczyzn współpracy, których rozwijaniem mogłaby być zainteresowana Moskwa.
Konfrontacja
Ashford i Burrow nie proponują odprężenia z Rosją. Raczej chcą elastycznej polityki, polegającej na konfrontacji tam gdzie amerykańskie interesy są zagrożone i współpracy w tych obszarach gdzie mamy do czynienia z konwergencją polityk obydwu państw. Ich postulaty nie są też motywowane, jak się wydaje, ideologicznie. Nie mamy do czynienia z wystąpieniem zabarwionym rusofilskimi sentymentami, raczej wnioski do jakich dochodzą są wynikiem analizy potencjałów. Rosja nie jest światowym średniakiem, którego można dyscyplinować, ale silną autokracją nie skłonną do przyjmowania postawy uczniaka, którego można postawić do konta. Rachunek sił i potencjałów, a nie sentymenty, wymusza zatem, ich zdaniem, rewizję amerykańskiej linii politycznej.
Podobne stanowisko do zaprezentowanego przez Ashford i Burrowa w amerykańskiej debacie publicznej słychać w ostatnich miesiącach coraz częściej. Latem ubiegłego roku mieliśmy do czynienia z apelem dyplomatów i naukowców (łącznie podpisało go stu kilkudziesięciu przedstawicieli amerykańskiego establishmentu strategicznego) aby traktować Rosję „taką jaka ona jest”, pogodzić się z faktem, że nie będzie najprawdopodobniej nigdy demokracja i uprawiać politykę. Słychać też coraz liczniej głosy na temat potrzeby „odwrócenia” Moskwy i rozerwania aliansu chińsko – rosyjskiego, bo taki tandem znacząco osłabia amerykańskie możliwości skutecznego „powstrzymywania” wzrostu chińskiej potęgi. Wreszcie niemała grupa amerykańskich ekspertów jest zdania, że natura wyzwań stojących przed światem, które mają charakter globalny wymusza poszukiwanie obszarów zgody i kooperacji, co oznacza, że tradycyjna polityka powstrzymywania i myślenie w kategoriach rywalizujących bloków winno odejść do historii. Jak się wydaje te przewartościowania są też pochodną tego, że gołym okiem staje się widoczne, iż zachodnia część Europy, tradycyjni sojusznicy Stanów Zjednoczonych nie mają ochoty na politykę zwiększania presji na Moskwę, a Wschód oceniany jest jako słaby, potencjalnie niestabilny a w związku z tym niewart amerykańskiego zaangażowania.
Kilka dni później, grupa 22 analityków i ekspertów Atlantic Council, wśród których znaleźli się tak zasłużeni dyplomaci jak Daniel Fried czy Alexander Vershbow wydała krótkie oświadczenie w którym odcinają się od propozycji rewizji rosyjskiej polityki Stanów Zjednoczonych sformułowanej w wystąpieniu Emmy Ashford i Mathew Burrowsa. Już sam fakt opublikowania podobnego stanowiska, co nie jest powszechną praktyką, zwłaszcza w think tankach, pozwala na wyciagnięcie wniosku o temperaturze trwających debat. Jeszcze większe zdziwienie budzi fakt, że stanowisko sygnowane przez 22 współpracowników Atlantic Council właściwie pozbawione jest argumentacji zbijającej tezy adwersarzy. Ograniczają się oni w gruncie rzeczy jedynie do stwierdzenia, iż błędną jest podstawowa przesłanka rozumowania Ashford i Burrowsa jakoby istniała konieczność, w obliczu ich wewnętrznej sprzeczności, dokonywania wyboru między polityka obrony praw człowieka a promocji amerykańskich interesów. Wygląda to tak, jak gdyby merytoryczna debata została już w gruncie rzeczy rozstrzygnięta i teraz nie czas na kolejne argumenty ale na moralnie motywowaną akceptację lub sprzeciw wobec nowych trendów.
Dotacje dla think tanku
Portal Politico, który poświęca wewnętrznej dyskusji w Atlantic Council sporo uwagi wiąże ją z dotacjami dla think tanku z fundacji Charlesa Kocha, znanego zwolennika zmian w amerykańskiej polityce zagranicznej polegających na redukcji zaangażowania międzynarodowego. Koch przez niektórych określany jest wręcz mianem orędownika izolacjonizmu. Niezależnie jednak od tego na ile ta diagnoza jest słuszna wydaje się, że wystąpienie Ashford i Burrowsa jest też, a może przede wszystkim, wynikiem zmiany intelektualnego klimatu w Waszyngtonie. W obliczu malejącego potencjału i rosnących problemów oraz wyzwań wewnętrznych trzeba redefiniować politykę zagraniczną. Nie można sobie pozwolić aby „iść szeroko” i trzeba hierarchizować cele, zwracając uwagę również na to czy Stany Zjednoczone mogą połączyć swe wysiłki z wiarygodnymi sojusznikami. Z tego rachunku wynika, niestety, że nasz region Europy i polityka powstrzymywania Rosji nie będzie już na czele listy amerykańskich priorytetów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/542889-spor-w-waszyngtonie-na-tle-polityki-wobec-rosji