W piątek Agencje przyniosły informacje, że jednym z wyników dwudniowej wizyty białoruskiego ministra obrony Wiktara Chrenina w Moskwie było zawarcie umowy o utworzeniu trzech wspólnych „centrów szkoleniowych”, z których jedno ma być zlokalizowane w Obwodzie Kaliningradzkim, drugie w Rosji właściwej w okolicach Niżnego Nowgorodu i trzecie niedaleko polskiej granicy, w obwodzie grodzieńskim. Tym samym wrócił temat rosyjskiej bazy wojskowej, a może baz, na terenie Białorusi.
Jest on tym bardziej aktualny, że w trakcie niedawnego spotkania poświęconego rosyjsko – białoruskiej współpracy w dziedzinie obronności i kooperacji przedsiębiorstw sektora wojskowego sam Łukaszenka zaczął mówić na ten temat przyznając, że ten wątek był najważniejszym w trakcie niedawnych jego rozmów z Putinem w Soczi. Odniósł się on też do podnoszonej przez Rosjan od 2013 roku, a ostatnio mówił o tym minister Ławrow w roku 2019, kwestii rosyjskiej bazy lotniczej. Przy czym, akcentując potrzebę zacieśnienia współpracy sił zbrojnych i mówiąc, że „Białoruś z Rosją winny zbudować taki sojusz wojskowy aby nawet komar nie mógł się przecisnąć” o sprawie rosyjskiej bazy białoruski dyktator wypowiedział się dość przewrotnie. Otóż zapowiedział wspólne patrolowanie białoruskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie lotnictwo, ale pomysł budowy bazy skwitował słowami, że nie jest ona potrzebna, bo na Białorusi jest już wiele dostępnych obiektów tego rodzaju i wznoszenie nowego byłoby marnowaniem pieniędzy. Jeśli zaś chodzi o wspólne patrole lotnictwa, to jak dał do zrozumienia chodzi o to aby Rosja dała samoloty, które będą pilotowane zarówno przez wojskowych z Białorusi, jak i z Rosji. Urzeczywistnienie tego planu, a być może centra szkoleniowe o których rozmawiał w Moskwie Chrenin są jego częścią, podobnie zresztą jak zacieśnianie kooperacji przedsiębiorstw sektora zbrojeniowego (Łukaszenka wspomniał m.in. o holdingu Integral specjalizującym się w elektronice) oznacza z pewnością pogłębienie współpracy wojskowej i wzrost obecności rosyjskich sił zbrojnych na terenach naszego sąsiada, ale nie jest tym samym co rosyjska baza lotnicza. Przede wszystkim dlatego, że jak zauważają eksperci z Belarusia Security Blog baza byłaby eksterytorialna i zapewne chroniona przez rosyjskie systemy antydostępowe, a centra szkoleniowe najprawdopodobniej będą podlegały białoruskiemu prawu i zwierzchnictwu.
Podobnie oceniają ideę wspólnych patroli w przestrzeni powietrznej, przypominając, że już raz w 2010 roku po tym jak zaostrzyły się relacje Mińska z Zachodem podobny projekt zaczął być realizowany. Wówczas, w grudniu 2010 w Baranowiczach, jednej z białoruskich baz lotniczych wylądowały 4 rosyjskie myśliwce. W 2014 roku, po zaostrzeniu sytuacji na Ukrainie ten „kontyngent” uległ wzmocnieniu, zresztą na prośbę Łukaszenki. Wówczas wszystko odbywało się w ramach istniejących porozumień o wspólnej obronie przestrzeni powietrznej państw tworzących blok wojskowy ODKB. Jednak zasadnicza, jak podkreślają białoruscy eksperci, różnica między tą formułą a „rosyjska bazą lotniczą” polega na tym, że w pierwszym wypadku decyzje o kontynuowaniu i zaprzestaniu współpracy może w każdej chwili podjąć Mińsk, a baza jest elementem stałej, wieloletniej obecności. Tak stało się zresztą w roku 2015. W 2015 roku, kiedy zaczęły się normalizować stosunki Białorusi z Zachodem, Łukaszenka zdecydował o zakończeniu misji wspólnego rosyjsko – białoruskiego patrolowania i doprowadził do powrotu rosyjskich myśliwców do domu, mówiąc przy okazji, że przedsięwzięcie to miało jedynie na celu ochronę w związku z hokejowymi mistrzostwami świata, które odbywały się wówczas na Białorusi. Zdaniem analityków z Belarusia Security Blog, kwestię rosyjskiej bazy wojskowej, wspólnego z Rosją patrolowania przestrzeni powietrznej czy wręcz stopnia współpracy wojskowej, Łukaszenka traktował i traktuje nadal jako narzędzie gry politycznej, marchewkę, którą kusił obie strony, zarówno Moskwę jak i Brukselę. Ocieplenie na linii Białoruś – Zachód, doprowadziło do rozluźnienia wojskowej kooperacji z Moskwą, ku niezadowoleniu Rosji. W tym wypadku trzeba mówić o jednym czy dwóch krokach wstecz, nie zaś o zerwaniu kooperacji wojskowej z Moskwą, ale taka „strategiczna pauza”, która nastąpiła w latach 2015 – 2020, oznaczająca wstrzymanie integracji organizmów wojskowych obydwu krajów też ma swoje istotne znaczenie. Zdaniem ekspertów z BSB Łukaszenka próbuje i teraz grać w podobny sposób, jednak przestrzeń jego manewru w związku z sytuacją wewnętrzną jest wyraźnie mniejsza.
Podobna teza pojawia się w artykule Yauheni Preihermana twórcy i szefa forum Miński Dialog, który dokonuje podsumowania skuteczności polityki Unii Europejskiej wobec Białorusi po 7 miesiącach od wyborów, argumentując wręcz, że realizując politykę wobec Mińska umowna Bruksela udowadnia czy jest w stanie „wybić się” na geostrategiczną samodzielność o której tyle ostatnio słychać. Zanim przedstawię niezwykle interesujące argumenty Preihermana, warto napisać czym jest forum, które stworzył.
To formalnie niezależna organizacja stosunkowo młodych analityków i badaczy, sam Preiherman, który studiował w Wielkiej Brytanii jest człowiekiem niewiele po trzydziestce, zajmuje się białoruską polityka zagraniczną, realizując w praktyce idee jej wielowektorowości. Preiharman współpracuje zarówno z założonym przez amerykańskie służby specjalne The Jamestown Fundation, jak i jednym z głównym rosyjskich geostrategicznych think tanków, jakim jest Klub Wałdajski. Sama fundacja realizuje szereg projektów wspólnie z niemieckimi fundacjami partyjnymi ( Adenauera, Bölla). Zresztą część rosyjskiej prasy wprost pisze, iż Miński Dialog tolerowany a być może nawet wspierany przez władze w Mińsku jest narzędziem komunikacji ministra spraw zagranicznych Makieja z zachodnim establishmentem. Pewne sygnały, których nie można, lub niezręcznie jest wysyłać oficjalnie, komunikuje się partnerom w Europie, argumentują Rosjanie, za pośrednictwem takich organizacji jak Miński Dialog. Utrzymuje się kontakt, prowadzi normalną w dyplomacji grę.
Jeśli w tych kategoriach potraktować wystąpienie Preihermana to jest ono jeszcze bardziej intrygujące. Co Unia Europejska, pyta on w swym tekście, osiągnęła realizując w ostatnich 7 miesiącach obecną linię polityczną? Nie osiągnęła niczego i niczego, prócz obnażenia własnej bezsilności osiągnąć nie mogła. Przede wszystkim z tego powodu, że sankcje, jak argumentuje białoruski analityk, raczej usztywniają politykę reżimu i wpychają go w objęcia Moskwy, niźli otwierają możliwości uprawiania elastycznej polityki. Tak było zresztą w przeszłości, po 2010 roku. Dopiero, kiedy Unia zmieniła swe instrumentarium polityczne i z większą elastycznością oraz delikatnością zaczęła stosować inne narzędzia, udało się doprowadzić do stopniowego otwierania się Białorusi na Zachód, a represyjność reżimu znacząco spadła. Ale, jak dowodzi Preiherman, w tym dobrym dla Unii czasie na Białorusi, kiedy należało budować narzędzia wpływu i oddziaływania, pogłębiać związki gospodarcze, naukowe, towarzyskie, kulturalne, starać się tysiącami więzi przyciągnąć ku sobie elitę i naród Białoruski Unii zabrakło pomysłów i wytrwałości. Jej polityka ograniczała się do rutynowych „pustych gestów” jakim było wywieranie nacisku na likwidację kary śmierci. Kiedy był czas na budowę więzi, które mogłyby dać Unii na czas kryzysu w relacjach rosyjsko - białoruskich, który nastąpił 2019 roku, narzędzia oddziaływania i presji, Wspólnota nie zrobiła wiele i w sierpniu ubiegłego roku przekonała się, że nie ma narzędzi wpływania na sytuację. Te miał i nadal ma Putin, a nawet je rozbudowuje, zaś Unii pozostały puste deklaracje. Trochę podobnie jak Francji w przypadku wojny armeńsko – azerskiej. Preiherman jest w tym wypadku bezlitosny – ten kto nie ma narzędzi oddziaływania i presji, nie liczy się w polityce międzynarodowej, niezależnie od tego jak moralnie słuszne są jego postulaty. Jeśli Unia tych narzędzi nie zbuduje, a mówimy o państwie sąsiadującym ze Wspólnotą, to realną politykę będzie musiała zastąpić czczymi deklaracjami. I tak jest obecnie. Białoruski analityk udowadnia w swym wystąpieniu, a tę część jego rozważań dedykuję tym polskim ekspertom, którzy są zdania, że „nic się nie dało zrobić”, iż narzędzie uprawiania polityki buduje się wiele lat, w czasach dogodnych, po to aby móc z nich korzystać w kryzysie. Kto tego nie zrobi odpowiednio wcześnie, pozostaje, kiedy chciałby działać, kibicem. „Tak więc, jeśli przypadek Białorusi mówi nam coś o UE jako graczu geopolitycznym, to jest to historia braku narzędzi oddziaływania i nieistotności. – podsumowuje Preiherman - Dla analityków stosunków UE-Białoruś nie jest to zaskakujące. W latach 2014–2020 nastąpiła najbardziej znaczące zbliżenie w tych stosunkach od połowy lat 90., i w tym okresie UE miała okazję wzmocnić swoją przewagę nad Białorusią i stać się znaczącym graczem dla Mińska. Jednak Bruksela przegapiła tę okazję.” W tych latach Białoruś, jak dowodzi Preiherman wielokrotnie wysyłała sygnały polityczne o gotowości zbliżenia z państwami Unii, głównie jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, jednak nie zostały one, w przeciwieństwie do Rosji, podjęte. Przypomnijmy, że gospodarka Białorusi jest nie większa niźli Mazowsza, czyli nie mówimy o jakichś niesłychanie kosztownych, przekraczających możliwości Wspólnoty projektach. Po prostu Unia nie chciała, chciała zaś Moskwa i dlatego to Moskwa jest dziś samodzielnym rozgrywającym na Białorusi.
Preiheraman wzywa Unię, aby ta przemyślała swą politykę na „kierunku białoruskim”. Odeszła od nieskutecznych sankcji na rzecz wykorzystania nieoficjalnych kanałów dyplomatycznych, które mogłyby przynieść zmniejszenie skali represji i „deeskalację” sytuacji. Rozumie przez to zmniejszenie napięcia „międzyblokowego”, bo jest zdania, że obiektywnie rzecz biorąc zaostrzenie sytuacji między Europą a Wschodem, ściślej wiąże Mińsk z Moskwą. Wprost pisze też, że Unia robi błąd godząc się na to aby „twarzami” polityki Wspólnoty wobec Białorusi była Polska i Litwa, państwa najsilniej nalegające na pogłębienie sankcji. To, jego zdaniem zawęża pole dyplomatycznego manewru i obiektywnie rzecz biorąc zmniejsza, a nie zwiększa możliwości oddziaływania Unii.
Przytaczam opinie Preihermana nie dlatego, że należy się z jego diagnozami w 100 proc. godzić, choć uwagi na temat nieskuteczności polityki sankcji, gdyby to miało być jedyne narzędzie oddziaływania, wydają się słuszne, podobnie zresztą jak pogląd, iż zajmując pozycję „jastrzębia” w kwestiach Białoruskich Warszawa w gruncie rzeczy działa strategicznie na swoją niekorzyść.
Przemyślenia białoruskiego eksperta stanowią być może dobry punkt wyjścia dla rozważań na temat skuteczności polskiej i unijnej polityki wobec Mińska, zwłaszcza w ostatnich 7 miesiącach. Białoruska opozycja zapowiada, że wznowi protesty wiosną i nie można wykluczyć, iż doprowadzą one, choć na razie niewiele na to wskazuje, do skruszenia reżimu. Jeśli jednak nie doprowadzą? Jaki mamy scenariusz B? Sygnał, który wysłał Preiherman, jest dość czytelny. Warto myśleć nad powrotem do elastycznej polityki „kuszenia” Łukaszenki i prób przeciągania go na Zachód. Nie ulega wątpliwości, że byłoby to w interesie reżimu, który w ten sposób mógłby równoważyć, choćby częściowo, presję Moskwy. Taki scenariusz oddala najprawdopodobniej perspektywę demokratyzacji Białorusi, ale może zwiększa szanse utrzymania jej suwerenności. To bolesny wybór przed którym stoją polscy i europejscy politycy. Może mają inny gotowy już scenariusz działania. Tylko jaki ? Chcielibyśmy go poznać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/542074-europa-w-roli-kibica-na-bialorusi
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.