W ostatnim numerze „Wpisu” ukazał się artykuł tłumaczący genezę cechującego się manią wyższości zachowania się niektórych państw zachodnich w stosunku do Polski i do Europy Wschodniej. Ta błyskotliwa analiza wyszła spod pióra prof. Andrzeja Nowaka. Poniżej obszerne fragmenty artykułu.
Nie wolno dziś twierdzić, że czyjaś kultura, np. krajów afrykańskich czy azjatyckich, jest gorsza, niższa. To jest wykluczone. Ale nie w stosunku do wszystkich: kolonialną kulturę polityczną jak najbardziej można realizować… wewnątrz Europy. Wolno powiedzieć o Polakach, o Czechach, o Litwinach, o Węgrach czy o Ukraińcach: to jest „gorsza Europa”, to są prymitywne kraje, którymi naturalni przedstawiciele prawdziwie europejskiej „rasy panów”, mogą i powinni kierować, sami oni bowiem nie są do tego zdolni. Nie mam tu wcale na myśli tylko Niemców, to dotyczy „rasy panów” z Belgii – panów-ludobójców z Konga, rasy panów z Holandii – panów z Indonezji, rasy panów z Francji – panów nad dziesięcioma milionami km kw. imperium kolonialnego, zresztą do dzisiaj w jakiejś formie podtrzymywanego, rasy panów z Włoch – panujących nad Libią i próbujących podbijać Etiopię, czy oczywiście panów z Hiszpanii. Itd., itp. Ich dawna mentalność polityczna bardzo silnie kształtuje dzisiejszy imperialny stosunek, imperialne relacje na linii Europa Zachodnia – Europa Wschodnia. Ta druga okazuje się ostatnim obszarem, na którym można realizować bezkarnie autorytarne fantazje o panowaniu, nauczaniu i oświecaniu zacofanych mieszkańców prowincji europejskiej.
Pytanie o prawomocność panowania jednych nad drugimi należy do najważniejszych pytań o wspólnotę polityczną. Kiedy zgadzamy się dobrowolnie na to, żeby ktoś nami rządził? A kiedy akceptujemy to wyłącznie w sposób wymuszony przez siłę agresora? Kiedy zgadzamy się na to podporządkowanie, zmanipulowani do tego zasadami, o których pisał angielski filozof, prawnik i ekonomista Jeremy Bentham (1748–1832): należy poddać się suwerenowi dla naszego własnego dobra. Przecież dzisiaj Bruksela ma nad nami panować właśnie „dla naszego dobra”; z tego powodu mamy przyjmować światłe rady rasy panów z Berlina, z Hagi, z Brukseli czy z Paryża. Przecież to nie inaczej jak dla „naszego dobra” Rosja Katarzyny II anektowała ziemie Rzeczypospolitej, od pierwszego zaboru poczynając. Tak brzmiały przecież zasadnicze słowa manifestów, które były wydawane po kolejnych rozbiorach, pierwszym, drugim i trzecim: „dla uspokojenia”, „dla zabezpieczenia majątku”, „dla dobra Europy” także. Ale przede wszystkim dla dobra mieszkańców tego kraju, który nie umie sobie radzić z własnymi problemami, jest zacofany. (…)
W swojej książce Między nieładem a niewolą często wracam do wieku XVIII i biorę w obronę dawną Rzeczpospolitą, ponieważ już wtedy, mówiąc językiem Gombrowicza, „dorabiano nam gębę”. To nie jest jakiś nowy wynalazek naszych czasów; już wówczas powstawały prace na zachodzie Europy, które starały się (za carskie rubelki i pruskie talary) oczerniać Rzeczpospolitą i poniżać jej mieszkańców. To trzeba przypominać. Trzeba stwierdzić, iż Europa Wschodnia oznacza po prostu prymitywizm i zacofanie w stosunku do Europy Zachodniej – i to od zawsze. Jesteśmy ciemną prowincją, która nigdy nie będzie mogła rządzić się sama i która zawsze wymaga kontrolerów, nadzorców, światłych nauczycieli albo lekarzy czy terapeutów z Zachodu. Taki pogląd powstał w XVIII wieku, jako efekt ówczesnej formacji intelektualnej na Zachodzie. (…) Polska wieku XVIII wydobywała się z sytuacji kryzysowej częściowo istotnie zawinionej przez siebie, ale przecież winni byli nie tylko sami obywatele Rzeczypospolitej. Wszak np. tzw. potop szwedzki, który bardzo osłabił kraj, był jednak zewnętrznym czynnikiem. Polacy wydobywali się stopniowo z tego kryzysu własnymi siłami.(…) Nasi przodkowie już w wieku XVIII. Potrafili dokonać autokorekty systemu, bardzo mądrej, przynoszącej w konsekwencji konstytucję, pierwszą w Europie, a drugą po Stanach Zjednoczonych (niespełna 4 lata po niej). I to był właśnie rzeczywisty powód, dla którego państwowość polska została wtedy zniszczona. Rzeczpospolita nie upadła! Przestała istnieć nie dlatego, że na to zasłużyła, lecz dlatego, że została militarnie zgwałcona przez sąsiednie imperia: dlatego, że się podnosiła z upadku! To bowiem było niebezpieczne dla sąsiadów, którzy chcieli Polski całkowicie im podporządkowanej, niezdolnej do samodzielnego rozwoju. Polski skolonizowanej. Skoro okazało się, że Rzeczpospolita jest w stanie wrócić na ścieżkę samodzielnego rozwoju, dokonać ustrojowej autokorekty i jednocześnie odpowiedzieć na zakusy imperialne ówczesnej kultury politycznej naszych sąsiadów, to uznano, że taka Polska jest zbyt groźna i trzeba ją zlikwidować najpierw jako samodzielny byt państwowy, a potem jako samodzielny byt narodowy.Oczywiście w ostatecznym efekcie chodziło dużo bardziej o zwykłą grabież Rzeczypospolitej niż o oświeceniowe ideały. Te ostatnie stawały się „przykrywką”, jak byśmy dziś powiedzieli, dla tej grabieży, oszukańczym jej uzasadnieniem. To jest zresztą odwieczny temat i dylemat historii myśli politycznej, który także znajduje odzwierciedlenie w niemal każdym rozdziale książki Między nieładem a niewolą. Bo przecież już w dyskusji, którą prezentuje Platon w Państwie, pojawia się pytanie: na czym ma polegać ta sprawiedliwość w polityce? (…) Wówczas rozwija się wątek usprawiedliwienia niesprawiedliwości, cynicznej gry interesów i wywyższania polityki siły. Rozwija się najdoskonalej u Machiavellego w rozważaniach w Księciu, jego głównym dziele. Machiavelli właśnie taką „receptę” zostawia następnym pokoleniom: trzeba siłą realizować swoje interesy, ale jednocześnie trzeba tak oprawiać w piękne słowa tę bezwzględną siłę i brutalność interesów, żeby powstawało wrażenie działania w imię dobra wspólnego. Połączenie siły i udawania, siły i manipulowania, siły i propagandy, to jest istota polityki, jak ją widzi Machiavelli, który porzuca całkowicie odniesienia moralne dla świata polityki. To oczywiście znajduje także odzwierciedlenie w kwestii zaborów Rzeczypospolitej. Caryca Katarzyna, król Fryderyk Wilhelm, cesarz Józef II stosowali zgodnie z zaleceniami Machiavellego przepiękne uzasadnienia ideologiczne dla grabieży nazwanej łagodnie rozbiorami. (…)
Ten kawałeczek, ta kadłubowa Polska, która została po II rozbiorze, w zasadzie nie powinna była przeszkadzać ani Rosji, ani Prusom, ani Austrii, która zresztą w II rozbiorze nie brała udziału. Mała Rzeczpospolita, w której już zagrabiono wszystko, co było potrzebne sąsiadom do zaspokojenia ich geopolitycznych apetytów, mogła być przydatna jako państwo buforowe między zaborcami, bo oni też mogli wziąć się za łby i –jak wiadomo – wzięli się ostatecznie. Ale bufor jest przydatny tak długo, jak długo chce pozostawać tylko buforem. Zaborcy odczuwali strach, że Polska, ta niegodna istnienia bestia, się odrodzi! Dobry był bufor bierny, podporządkowany terapeutom, którzy przychodzili z Berlina, z Petersburga czy z Wiednia, by nas leczyć. Leczyć z majątków, z samodzielności, z kultury – taka Polska mogłaby istnieć. Ale uzasadniony był pogląd, że Polacy zechcą wrócić do tradycji i znaczenia, upomnieć się nie tylko o swoje miejsce w Europie, ale o prawo głosu w sprawie Europy jako całości. Suwerenne prawo głosu, które Polska ma takie samo jak Niemcy, jak Austria, jak Rosja, jak każdy inny kraj europejski. Taka Polska byłaby jednak w mniemaniu imperiów niebezpieczna, nawet jeśli byłaby nieduża – lepiej zatem było zlikwidować ją w całości.I tu można wysnuć analogie do naszych czasów. III RP jest przecież silniejsza niż okrojona Polska po drugim rozbiorze, także militarnie, i choć nie jesteśmy potęgą, to deklarując samodzielność, niezależność, budzimy niepokój i złość w imperialnych stolicach, pobudzona została furia – dziś postępowych – kolonizatorów, którzy chętnie nazywają siebie: emancypatorami. Zatem próbuje się nas spacyfikować, stosując kamuflaż ideologiczny znany już w starożytności i zalecany przez Machiavellego. Co zatem robić, jak się bronić?
Rozwiązaniem może być projekt Trójmorza i oparcie go najpierw na istniejącym już rdzeniu, czyli na Grupie Wyszehradzkiej. Przypomnę, że to nie jest nowa koncepcja w myśli polskiej, ale również w anglosaskiej. W 1919 roku przedstawił ją twórca geopolityki Halford Mackinder (1861–1947), wybitny geograf, ekonomista i politolog, określając teren między Morzem Bałtyckim a morzami Adriatyckim i Czarnym jako najważniejszy obszar w Eurazji. Uważał, iż mocarstwa anglosaskie, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, jeżeli chcą utrzymać ład światowy po I wojnie światowej, muszą stworzyć i wesprzeć blok państw Trójmorza, i związać go sojuszami ze sobą, czyli z Anglią i USA. Chodziło o zablokowanie możliwość bezpośredniego porozumienia Rosji z Niemcami, bo ono zniszczy wszystko to, czego miał chronić ład po Wielkiej Wojnie, ład wersalski – i stworzy połączoną tyranię tych dwóch państw posiadających wielkie tradycje despotyzmu.
W świadomości polskich elit obozu patriotycznego koncepcja Trójmorza jest mniej lub bardziej zakorzeniona, ale przecież także w świadomości elit politycznych państwa niemieckiego czy państwa rosyjskiego, choć oczywiście ich punkt widzenia, ich punkt oceny Trójmorza jest inny niż nasz. Jeżeli rozwinie się ta oś wokół krajów wyszehradzkich w pewien blok państw, które będą umacniały swoje znaczenie, które połączą się w dodatku systemem infrastrukturalnym autostrad i kolei dogodnym dla siebie, a nie tylko służącym tranzytowi na linii Moskwa-Berlin- Bruksela-Paryż, to nasz region stanie się graczem politycznym, którego nikt nie będzie mógł lekceważyć i którego bardzo trudno będzie zdominować.
Do tej pory projekty europejskie realizowały to wszystko, co było zgodne z interesem Berlina – właśnie na zasadzie prawa silniejszego – jednak pojawiła się realna perspektywa wyjścia z niemieckiej dominacji. Amerykanie zainwestowali na razie może nie tak dużo, ale jednak miliard dolarów, w projekt przekształcenia Trójmorza z idei w rzeczywistość. Żeby ten region odgrywał w Europie rolę jeśli nie równorzędną, to w każdym razie równoważną w swych prawach z Berlinem i Paryżem, jest niestety niedopuszczalne dla omawianej tu mentalności imperialno-kolonialnej. Dla rasy panów pozostajemy naturalną kolonią.
(…) Zerwanie ze złymi tradycjami rasy panów zostało ograniczone w niemieckiej polityce historycznej do Adolfa Hitlera i nazizmu. Jednak z punktu widzenia Polski i innych wschodnich sąsiadów Niemiec trzeba zauważyć i podkreślać, że ta tradycja ma dużo głębsze korzenie; chodzi nie tylko o ludobójstwo, którego symbolem najstraszniejszym jest Auschwitz, ale o tradycję systematycznej, brutalnej kolonizacji, podporządkowania imperialnemu panowaniu tych, których uważa się za niższych, za gorszych, za pod rasę Słowian, Żydów, Cyganów, „wschodnich barbarzyńców”. To jest ten aspekt niemieckiej tradycji, który powinniśmy im przypominać dla rzeczywistego dobra Niemców i dla dobra Europy. Dla dobra Niemców w tym sensie, że skoro nam przypomina się wyimaginowane najczęściej złe aspekty naszej historii, to my mamy takie samo prawo przypominać Niemcom, Francuzom, Holendrom, Belgom, kanclerz Merkel, premierowi Rutte, premierowi Verhofstadtowi: „gdzie jest twoje zmierzenie się z tradycją ludobójstwa w twoim własnym kraju? Gdzie jest zmierzenie się przez ciebie z twoją tradycją mentalności rasy panów?”. To właśnie zarzucam tym politykom: niedostrzeganie przez nich samych własnej mentalności rasy panów i wciąż odnawiającą się chęć kolonizowania innych, „gorszych”. Jednakże w imię innej tradycji, a mianowicie tradycji wolności i niepodległości narodów, powinniśmy przypominać, że nikt we wspólnej Europie nie może być stawiany do kąta jako uczeń czy pacjent, zacofany „wschodniak”. Mamy obowiązek egzekwować prawo równości.
Chodzi tu o równość nie tylko między poszczególnymi grupami społecznymi, ale przede wszystkim między narodami – to jest sprawa nadrzędna.
Prof. Andrzej Nowak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/541754-rasa-panow-europejskich-chce-nas-leczyc-z-majatkow