Pawło Klimkin, były ukraiński minister spraw zagranicznych, udzielił ciekawego wywiadu dziennikowi Ewropejskaja Prawda. Opowiada w nim o swoich doświadczeniach z roku 2014, kiedy był ambasadorem Ukrainy w Berlinie i mógł na gorąco obserwować reakcję Zachodu na rosyjską agresję. To, co powiedział na ten temat, ma znaczenie nie wyłącznie jako przyczynek historyczny, ale również każe zastanowić się, w jaki sposób stolice europejskie i Waszyngton mogą reagować, jeśli na Wschodzie znów powtórzy się sytuacja kryzysowa sprowokowana przez Moskwę.
Rozważania te są tym bardziej aktualne, że właśnie obserwujemy w Donbasie zaostrzenie walk. Właściwie możemy mówić o załamaniu się zawieszenia broni, w użyciu jest już ciężka artyleria, a politycy ukraińscy, nawet nie skłonni do pochopnych sądów, tacy jak były prezydent Leonid Krawczuk, mówią że późnym latem lub wczesną jesienią kolejna wojna z Rosją wydaje się bardzo prawdopodobna.
Co powiedział Klimkin? Otóż jego zdaniem specjaliści w urzędzie kanclerskim, z którymi się kontaktował już na początku wydarzeń z lutego 2014 roku, kiedy na Krymie pojawiły się „zielone ludziki”, mieli zarówno pełne rozeznanie sytuacji, jak i przekonanie o tym, że realizowany jest „na poważnie” scenariusz przejęcia przez Moskwę półwyspu. Jego rozmówcą był wówczas Christoph Heusgen, jeden z najbardziej zaufanych i wpływowych doradców ds. zagranicznych Angeli Merkel. O pozycji Heusgena niech świadczy i to, że kiedy Niemcy na przełomie 2019 i 2020 roku sprawowali rotacyjne przewodnictwo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, to właśnie on reprezentował Berlin. Klimkin wspomina, że z prowadzonych wówczas rozmów odniósł wrażenie, że zarówno wywiady państw zachodnich odpowiednio wcześnie raportowały o rosyjskich przygotowaniach, jak i w toku rutynowych ćwiczeń i analiz różnych scenariuszy rozwoju wydarzeń ten, który przewidywał uderzenie Moskwy na Krym oraz wojnę w Donbasie był już wielokrotnie ćwiczony. Wszyscy zatem, jak uważa, wiedzieli jaka jest dynamika konfliktu, kiedy Moskwa zaczęła przygotowania i do czego to prowadzi, ale nikt nie podjął działań. Mówi, że jego zdaniem, w Berlinie czekano na reakcję Waszyngtonu i nie przygotowywano się do samodzielnej akcji. Kiedy na nią nadszedł czas, czyli w trakcie tzw. Porozumień Mińskich, a przypomnijmy, że pierwsze z nich podpisano we wrześniu 2014 roku, czyli ponad 6 miesięcy po wydarzeniach na Krymie, a kolejne ostatecznie kończące aktywną fazę wojny w lutym 2015, też nie chodziło o wsparcie Ukrainy a o zatrzymanie Putina, nawet kosztem zapisów, o których od samego początku, jak argumentuje, wiedziano, że nie mogą być zrealizowane. Zresztą, jak wprost mówi Klimkin, Rosjanie w toku rozmów nie specjalnie maskowali swe rzeczywiste cele. Kiedy dyskutowana była propozycja wprowadzenie pod egidą OBWE na linię rozgraniczenia międzynarodowego wojskowego kontyngentu pokojowego, propozycję tę zablokował Sergiej Ławrow, rosyjski minister spraw zagranicznych, mówiąc że „to nie odpowiada naszym interesom, bo wtedy w wyborach wybierzecie kogo chcecie, wybierze naród ukraiński, a w Donbasie nie będzie Rosji”. Pośrednio potwierdza on też to, co zostało już ujawnione kiedy opublikowano na Ukrainie protokoły z posiedzeń Rady Bezpieczeństwa i Obrony z 28 lutego 2014 roku, co zresztą w publicznych wypowiedziach potwierdzał też Ołeksandr Turczynow. Otóż administracja Obamy namawiała, a dyplomata Klimkin nie nazywa tego presją tylko radą, aby Ukraina w reakcji na rozwój wydarzeń na Krymie postępowała w sposób umiarkowany i rozważny. Inni, w tym i Turczynow, mówią o tych namowach nieco w innych kategoriach, dowodząc, że Kijów chciał wyprowadzić wojsko z krymskich koszar, aby starło się ono z „zielonymi ludzikami”, którzy się pojawili, ale silna presja sojuszników odwiodła ich od tej myśli.
Klimkin mówi też, że Joe Biden, wówczas wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, popierał ideę przysłania wówczas na Ukrainę dostaw z bronią, w tym taką, przy użyciu której można byłoby zwalczać czołgi i pojazdy opancerzone. Skądinąd wiadomo, bo mówił też o tym publicznie Antony Blinken, wówczas doradca Bidena, że ta linią przegrała w administracji Obamy. Wydaje się, że wówczas sam amerykański prezydent był zwolennikiem linii „nie drażnienia Putina” i to przesądziło o pasywności zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Berlina, o Paryżu nie wspominając.
Ukraiński minister mówi, że od tego sporo się w rozumieniu polityki Rosji wśród zachodnich elit zmieniło. Wzrosła świadomość zagrożeń, również można powiedzieć, że dziś już nikt nie wątpi, iż „Putin na to pójdzie”, co nie było tak oczywiste w roku 2014. Ale czy wraz ze wzrostem wiedzy i umiejętnością prawidłowej oceny rosyjskiej rzeczywistości wzrosła wola działania po stronie kolektywnego Zachodu? Nie wydaje się. Klimkin mówi o swoich rozmowach np. z prezesem koncernu Siemens, które nie doprowadziły przecież do wycofania się niemieckiego giganta z Rosji. Są też pozytywne przykłady, takie jak skuteczne zablokowanie przez Ankarę procederu pływania tureckich statków handlowych na Krym. Ale pytany generalnie o perspektywy przywrócenia półwyspu krymskiego Ukrainie mówi o tym, że trzeba czekać, aż Rosja na tyle osłabnie, aby móc kwestię wprowadzić do międzynarodowego „porządku dnia”. To, na czym winna dziś koncentrować się ukraińska dyplomacja, sprowadza się do podtrzymywania gotowości sojuszników, aby wrócić „do tematu” i czekania na dogodny moment.
Jeśli jednak Rosja nie osłabnie, albo zacznie realizować kolejny agresywny scenariusz wymierzony w Ukrainę lub inne państwa regionu, to Zachód raczej nie będzie działał. I nie jest to pochodną niewiedzy czy braku rozeznania w sytuacji. Tak nie było w 2014 roku, tak nie jest tym bardziej obecnie. Ta bierność bierze się z niechęci do ryzykowania własnymi interesami w imię interesów państw graniczących z agresywną Rosją. Choć Klimkin nie mówi o tym wprost, to wydaje się być to główną nauką jaką trzeba wynieść z ukraińskiego kryzysu roku 2014. Raz tylko nawiązał do kwestii postawy Kijowa w owe dni, mówiąc, że być może trzeba było starać się użyć narzędzi z arsenału hybrydowego, czy niesymetrycznego konfliktu zbrojnego przeciw Rosji. Jego zdaniem Ukraina nie dostrzegła, a może nie była przygotowana, na tego rodzaju odpowiedź, nie potrafiła przejąć inicjatywy i starać się narzucić Rosji mniej wygodnego dla niej scenariusza, a to mogło zmienić relacje sił zarówno na Krymie, jak w i Donbasie. Warto tę naukę zapamiętać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/541459-dlaczego-sojusznicy-nie-pomogli-ukrainie-w-2014-roku