Dmytro Kuleba, minister spraw zagranicznych Ukrainy napisał, że koszt budowy gazociągu Nord Stream 2, który jest szacowany na 11 mld dolarów, dawno już przekroczył ekonomicznie uzasadniony poziom. A to, zdaniem dyplomaty jest najlepszym dowodem potwierdzającym, że rzeczywistym celem projektu nie jest wcale zarabianie pieniędzy na eksporcie gazu, ale chodzi w nim o uzyskanie narzędzia zagrażającego bezpieczeństwu Ukrainy, Europy i jedności euroatlantyckiej.
Ukraina i inne kraje naszego regionu liczyła, że nowa demokratyczna administracja Joe Bidena prowadziła będzie znacznie bardziej niźli poprzednicy zdecydowaną politykę wobec rosyjskiego gazociągu. Pokładano nadzieję w wiedzy i sympatii wobec Kijowa takich przedstawicieli nowej administracji jak Victoria Nuland, która odpowiada w Departamencie Stanu za politykę wobec naszej części Europy, o znajomości spraw ukraińskich ze strony samego Joe Bidena nie zapominając. Po cichu zapewne liczono na to, że obecny amerykański establishment będzie skłonny odpłacić się Kijowowi za powściągliwą postawę w obliczu presji wywieranej na ukraińskich polityków przez wysłanników Donalda Trumpa, który zabiegał o to aby Ukraina w trakcie amerykańskiej kampanii wyborczej oskarżyła obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych o niejasne układy z podejrzaną firmą Burisma Holding, na rzecz której pracował jego syn Hunter.
Wydaje się jednak, że nadzieje te okazały się źle ulokowane, bo nowa administracja, w świetle informacji politico.eu nie tylko nie zamierza rozszerzać sankcji na Nord Stream 2, ale wręcz blokuje nowe propozycje w tym zakresie. Jim Risch, republikański senator ze stanu Idaho wydał nawet, jak informuje portal, pod koniec minionego tygodnia specjalne oświadczenie w tej sprawie. Powodem był raport, który otrzymał on z Departamentu Stanu na temat rosyjskiego gazociągu. Po jego lekturze doszedł do wniosku, że przesłany materiał nie zawiera żadnych nowych informacji, które nie byłyby znane już za czasów administracji Trumpa, mimo, że upłynął miesiąc nowej władzy a budowa w sposób niezakłócony trwa. W jego opinii świadczy to, że obserwowanie postępu prac nad Nord Stream 2 i szukanie narzędzi aby zablokować budowę nie jest priorytetem dla Departamentu Stanu, a to oznacza, że niezależnie od gromkich i najwyraźniej pod publiczkę formułowanych deklaracji, w rzeczywistości nowe ekipa nie chce wstrzymania budowy gazociągu.
Obserwatorzy zwrócili również uwagę na fakt, że w trakcie swego wystąpienia na forum Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Joe Biden nie wspomniał o kwestii gazociągu, co może być dowodem na to, iż Waszyngton traktuje kwestię jego przyszłości w kategoriach karty przetargowej w rozmowach z Berlinem.
W podobnym duchu ocenione zostały ostatnie decyzje podjęte przez Departament Stanu o których poinformowano w miniony piątek. Zawierają one nowe pakie sankcji, którego analiza skłoniła Republikanów, jak informuje The Washington Post, do postawienia tezy, iż są one jedynie powieleniem decyzji podjętych już za czasów Trumpa, zarówno jeśli chodzi o firmy jak i osoby objęte restrykcjami, a na liście nie ma nowych podmiotów, które aktywnie uczestniczą w trwającej budowie gazociągu. Ten „nowy” pakiet sankcji, w którym w istocie jest niewiele nowego, jest pokłosiem raportu sporządzonego przez Departament Stanu dla Kongresu w którym opisano stan spraw związanych z Nord Stream 2. Administracja do sporządzenia takiego raportu zobowiązana została przez kongresmanów obydwu partii, jednak po jego lekturze wątpliwości czy ekipa Bidena podejmuje, prócz akcji w sferze medialnej, jakiekolwiek działania mające prowadzić do wstrzymania budowy gazociągu, wzrosły, a nie zmalały. Zdziwienie kongresmanów wzbudziło nie tylko to, że raport został przesłany z trzydniowym opóźnieniem, ale również, a może przede wszystkim fakt, iż prócz tytułu nie wspomina się w nim o Rosji. Brak jest również w nim jakiejkolwiek informacji na temat konsultacji Waszyngtonu z sojusznikami na temat wspólnej polityki wobec gazociągu, w tym, a może przede wszystkim konsultacji z sojusznikami na naszej części kontynentu. Republikańscy kongresmani - senator Jim Risch i członek Izby Reprezentantów Michael McCaul, skrytykowali nie tylko bardzo ogólne i niejasne stanowisko obecnej administracji w sprawie nowych sankcji wobec Nord Stream 2 przedstawione w raporcie, ale również dostrzegli wyraźną niechęć do obłożenia sankcjami firm niemieckich zaangażowanych w projekt. Ich zdaniem może to świadczyć o tym, że ekipa Joe Bidena dążąc do poprawy relacji atlantyckich, które rozumie przede wszystkim jako relacje z Niemcami, nie jest skłonna zdecydować się na posunięcie, które może zaognić sytuację, co z pewnością spowodowałoby objęcie sankcjami niemieckich firm uczestniczących w projekcie. Risch powiedział wręcz, że mamy do czynienia z celowym ignorowaniem przez administrację szeregu uchwał Kongresu, przyjętych ponadpartyjną większością, w których znajdują się postulaty zaostrzenia sankcji wymierzonych w gazociąg.
Dyskusja nt. Wariantów zablokowania budowy
Z kolei The Wall Street Journal informuje, że członkowie Narodowej Rady Bezpieczeństwa spotkali się w minionym tygodniu dyskutując różne warianty polityki mającej na celu zablokowanie budowy gazociągu. Jednym z nich miałoby być jego czasowe, do jesieni, wstrzymanie, oczywiście za zgodą Berlina. O tym, że tego rodzaju scenariusz może być poważnie analizowany świadczy również niedawna wypowiedz litewskiego ministra spraw zagranicznych Gabrielisa Landsbergisa, który powiedział, że budowa gazociągu winna być wstrzymana do wrześniowych wyborów do rosyjskiej Dumy Państwowej. Przed poniedziałkowym spotkaniem unijnych ministrów, które ma być poświęcone kwestii sankcji wobec Rosji związanych z próbą otrucia Aleksieja Nawalnego powiedział on Reutersowi, że zamrożenie projektu może być z jednej strony środkiem presji na Moskwę w kwestii poszanowania praw obywatelskich a z drugiej możliwym do przyjęcia kompromisem w wewnątrzunijnym sporze między zwolennikami i przeciwnikami Nord Stream 2 w Unii Europejskiej.
Wydaje się, że propozycja litewskiego ministra, niezależnie od tego na ile oceniamy szanse jej przyjęcia ma na celu jeszcze jedno. A mianowicie jesienią, po wyborach do Bundestagu, możemy mieć do czynienia ze zmianą niemieckich nastrojów wobec Nord Stream 2. Nie chodzi tylko o zapowiedziane odejście kanclerz Merkel, ale również o spodziewaną zmianę koalicjanta Chadeków i wejście do rządu Zielonych, zajmujących wobec rosyjskiej rury znacznie twardsze stanowisko niźli obecna koalicja. Wyraźnie widać to zresztą w opublikowanych w ubiegłym tygodniu na łamach Frankfurter Allgemeine Zeitung artykule Ralfa Fücksa, polityka Zielonych, członka władz Fundacji Bölla. W opinii niemieckiego polityka postrzeganie projektu Nord Stream 2 w kategoriach przedsięwzięcia energetycznego jest z prostego powodu nieporozumieniem. W świetle nowych celów klimatycznych Unii Europejskiej redukcja konsumpcji gazu w Niemczech musi postępować na tyle szybko, że w zupełności wystarczą dostawy dotychczasowymi systemami przesyłowymi, nie mówiąc już o LNG. Rozwiała się też jego zdaniem, za sprawa słów prezydenta Steinmeiera, narracja mówiąca, że mamy do czynienia z projektem prywatnym o wymiarze gospodarczym. Jego cel, jak argumentuje Fücks jest polityczny, a precyzyjnie rzecz ujmując geopolityczny. Motywacje Rosji są oczywiste, podział Europy i próba budowy specjalnych relacji z Niemcami, nieco w duchu koncertu mocarstw, ale jakie są powody przywiązania niemieckiego establishmentu do tego przedsięwzięcia? Ralf Fücks wymienia kilka. Po pierwsze zwraca uwagę na głęboko zakorzenioną w niemieckiej klasie politycznej traumę klęski wojennej i pragnienie budowania takich relacji z Rosją, aby uniknąć za wszelką cenę „powtórki z historii”. Do tego w istocie, a nie do pamięci ofiar Niemiec, sprowadza się ten wymiar niemieckiej pamięci historycznej. To strach przed Rosją każe podkreślać znaczenie ofiar II wojny światowej, ale już nie zmusza do pamiętania o tym, że w niemałej części były to ofiary Ukraińców i Białorusinów, o Polakach nie wspominając. Drugim elementem jest głęboko w niemieckiej podświadomości zakorzenione przekonanie o „braterstwie duchowym” z Rosją i po trzecie stale obecne przekonanie o wielkich potencjalnych perspektywach jakie ewentualne otwarcie się Rosji może dać niemieckiej gospodarce. Wszystkie te czynniki razem wzięte, w jego opinii, wpływają na nadal żywotne w Niemczech przeświadczenie o możliwym w lepszych czasach strategicznym partnerstwie z Rosją.
Ralf Fücks nie wprost i może nie do końca świadomie ujawnił w ten sposób jeszcze jeden, nie wiadomo czy nie najistotniejszy, powód zdawałoby się irracjonalnego przywiązania Berlina do projektu Nord Stream 2. Chodzi w nim bowiem o swobodę działań w niemieckiej strefie wpływów, jaką jest dziś Europa Środkowa. Imperia, jedno ze wschodu, drugie z zachodu, spotykają się, uznając nawzajem swą wolną rękę w regionach buforowych. Dlatego Berlin nie zamierza przejmować się protestami Warszawy i Bałtów, a Moskwa chce nauczyć Kijów na czym polega realna polityka w nowych czasach. Wtrącanie się Amerykanów narusza ten monopol i oznacza zgodę na odgrywanie przez Waszyngton roli super – arbitra. Dlatego nie jest wygodne zarówno dla Niemców jak i Rosjan.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/540110-czy-joe-biden-rzeczywiscie-zamierza-blokowac-nord-stream-2