Wystąpienia liderów Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Francji na wczorajszej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa pokazały jak na dłoni jaki jest obecny stan relacji atlantyckich, a przynajmniej ich temperatura jeśli chodzi o Unię Europejską a Amerykę, bo Wielka Brytania zajmuje zupełnie inne stanowisko niż kontynentalne stolice. Mimo, że przy okazji tego rodzaju imprez nie wygłasza się przemówień w których podkreśla się podziały czy roztrząsa istniejące różnice zdań i perspektyw, dla uważnego słuchacza były one aż nadto widoczne.
„Stany Zjednoczone wróciły”
Zacznijmy od wystąpienia Joe Bidena, który swe przemówienie zbudował wokół mocno postawionej tezy, iż „Stany Zjednoczone wróciły”. Chodzi w tym wypadku nie tylko o jego własne słowa z monachijskiej imprezy sprzed dwóch lat, kiedy złożył, krytykując politykę ekipy Trumpa tego rodzaju deklarację, co zresztą wówczas wywołało entuzjazm zgromadzonych, ale również o deklaracje z programu wyborczego i pierwszych wystąpień nowej administracji w których wiele uwagi poświęcone było odbudowie wiarygodności sojuszniczej Stanów Zjednoczonych. Biden powiedział, że wysyła „jasną wiadomość światu, Ameryka wróciła. Sojusz Transatlantycki powrócił. I nie patrzymy wstecz, razem patrzymy w przyszłość. Sprowadza się to do tego, że Sojusz Transatlantycki jest mocnym fundamentem, mocnym fundamentem, na którym zbudowane jest nasze zbiorowe bezpieczeństwo i nasz wspólny dobrobyt.” Potwierdził też wagę i przywiązanie Stanów Zjednoczonych do art. 5, przypominając, że jedynym w dotychczasowej historii Sojuszu Północnoatlantyckiego wypadkiem jego zastosowania była wspólna reakcja na atak z 11 września 2001 roku. Ameryka jest zdeterminowana, jak wprost powiedział Joe Biden, do tego aby odbudować współpracę atlantycką. Między innymi z tego powodu podjął on osobiście decyzję o wstrzymaniu wycofywania oddziałów wojskowych z Niemiec oraz podniósł limit, wprowadzony przez poprzednią administrację na liczebność amerykańskiego kontyngentu nad Renem. Ale nie tylko te posunięcia miały, jak deklarował Biden, pokazać, że powrót Stanów Zjednoczonych oznacza lepszą współpracę atlantycką.
Biden mówił również, o powrocie Waszyngtonu do Porozumienia Paryskiego, umowy z Iranem czy przedłużeniem umowy New START. Wszystkie te posunięcia miały udowodnić, że Ameryka będzie partnerem obliczalnym, przywiązanym do formatów wielostronnych i godnym zaufania. W jego opinii, o czym zresztą powiedział wprost, świat znajduje się w punkcie zwrotnym. Demokracja znajduje się w odwrocie, a rozwiązania autorytarne zdają się zdobywać coraz większą popularność, tym bardziej w obliczu bezradności Zachodu wobec problemów globalnych. Zdaniem Bidena jedyną formułą, która może pomóc zatrzymać, a być może nawet odwrócić ten niebezpieczny trend jest sojusz demokracji państw Zachodu, zbudowany wokół przekonania iż mamy do pewnego stopnia do czynienia z sytuacją z czasów Zimnej Wojny, kiedy wolny świat musiał mierzyć się z komunizmem. Teraz przeciwnik jest potężniejszy, ale opór wobec jego naporu musi być zbudowany na fundamencie wspólnych, demokratycznych wartości. Biden nie używał tego sformułowania, ale wyraźnie w Monachium wzywał do zbudowania wspólnego, opartego na wartościach, a dopiero w drugim rzędzie na interesach, wspólnego frontu. To akcentowanie świata wartości jest o tyle istotne, że interesy, jak można przypuszczać nie są między Europą a Stanami Zjednoczonymi ani wspólne, ani też nie stanowią wystarczająco silnego spoiwa. Ten sojusz państw demokratycznych jest, jak powiedział Joe Biden, niezbędny, bowiem „musimy wspólnie przygotować się na długoterminową strategiczną rywalizację z Chinami.” W następnym zdaniu podkreślił konieczność współpracy w tym zakresie Stanów Zjednoczonych, Europy i Azji, co jest wyraźnym sygnałem opowiedzenia się Waszyngtonu za rozszerzoną, globalną formułą, NATO. Rywalizacja z Chinami będzie długa i twarda, jak podkreślił Biden. Ale jej celem ma być bardziej sprawiedliwe, po wyeliminowaniu nadużyć rządu Chin w zakresie nieuczciwej konkurencji i nieposzanowania praw własności, dystrybuowanie pożytków płynących z postępu technologicznego. Kryminalne ataki w cyberprzestrzeni i zinstytucjonalizowana korupcja są narzędziami używanymi przez Rosję po to aby osłabić Zachód i przekonać własne społeczeństwo, że demokracja jest systemem mniej wydolnym, mniej sprawiedliwym i nie mniej skorumpowanym, niźli system władzy w Rosji. Polityka Rosji, jak powiedział w swym wystąpieniu Joe Biden, ma na celu podzielenie świata zachodniego i osłabienie więzi atlantyckiej, bo wówczas Moskwie łatwiej rozgrywać jest jedne państwa przeciw drugim eksploatując istniejące różnice. „Dlatego walka o suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy pozostaje głównym zmartwieniem Europy i Stanów Zjednoczonych.”
Warto zwrócić uwagę również i na to, że Biden mówiąc o rywalizacji kolektywnego Zachodu z Rosją powiedział, iż będzie miała ona inny charakter niźli w przypadku Chin i niemal w kolejnym zdanie zadeklarował gotowość poszukiwania pól współpracy. Wydaje się zatem, że tego rodzaju podejściu – obronie swych pozycji i twardemu stanowisku w niektórych kwestiach towarzyszyć ma poszukiwanie obszarów kooperacji z Moskwą. Osobnym zagadnieniem, które na razie pozostawić trzeba bez rozstrzygnięcia jest kwestia co przeważy – rywalizacja czy współpraca. Biden na koniec swego wystąpienia mówił o obszarach współpracy w skali globalnej – kwestii klimatu, walki z pandemiami czy polityce wymierzonej przeciw proliferację broni nuklearnej.
Gdyby podobne wystąpienie wygłosił prezydent Stanów Zjednoczonych dwa, albo nawet rok temu, to z pewnością wywołałoby ono entuzjazm, i uznane zostało jako zapowiedź powrotu do „starych dobrych czasów”, gdzie wspólny front Zachodu budowany miał być w oparciu o umiarkowanie Waszyngtonu, uznanie racji Europy i współdziałanie. Jednak czasy się zmieniły, a w związku z tym ton wystąpień kanclerz Merkel, która przemawiała po Bidenie, a zwłaszcza Emmanuela Macrona był powściągliwy. Deklaracje o tym, że „Ameryka wróciła” zostały przyjęte z zadowoleniem, ale liderzy największych państw Unii Europejskiej nie zrezygnowali z przedstawienia własnych, zresztą różnych, wizji.
Przemówienie Angelii Merkel było zupełnie inaczej skonstruowane niźli Joe Bidena. Znacznie bardziej pragmatyczne, w gruncie rzeczy nudne, zbudowane z katalogu problemów które wspólnie w skali globalnej trzeba będzie, niezalenie od różnic, rozwiązać. Należy do nich program szczepień o wymiarze światowym, kwestie klimatyczne czy walki z terroryzmem. Jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, to Merkel w gruncie rzeczy akcentowała wielodomenowość współczesnych zagrożeń i zmieniającą się architekturę bezpieczeństwa. Te zmiany są różne w różnych częściach świata co wymusza elastyczne podejście i wymusza współpracę. Należy to odczytywać jako deklarację, że w gruncie rzeczy nie stałych globalnych sojuszy, są koalicje, doraźnie budowane w obliczu konkretnych zagrożeń. Merkel powiedziała też, że z punktu widzenia Berlina utrzymanie więzi atlantyckiej oznacza po pierwsze przede wszystkim „osiągnięcie zakładanych celów” a nie koncentrowanie się na pięknych słowach i wspólne, multilateralne, reagowanie na problemy. Niemcy, jak zadeklarowała, które dziś wydają 1,5 proc. swego PKB na bezpieczeństwo wywiążą się ze sformułowanego w trakcie spotkania w Walii celu (2 proc. PKB), choć jednocześnie nie określiła kiedy to nastąpi. Jeśli chodzi o deklaracje, to zapewniła również, że Niemcy są przygotowane na pozostawienie swego kontyngentu wojskowego w Afganistanie, dłużej niźli do maja tego roku, kiedy miała zacząć się jego redukcja. Jeśli chodzi o europejską politykę bezpieczeństwa, do której Niemcy przywiązane są w porównywalnym i równie silnym stopniu co do zobowiązań związanych z członkostwem w NATO, to, jak powiedziała niemiecka kanclerz, należy je traktować komplementarnie. Niezwykle ciekawy był katalog zagrożeń, przedstawiony przez Merkel, z którymi Wspólnota Atlantycka musi się zmierzyć w najbliższej przyszłości i które są znaczące dla Europy. Mówiła o wadze, z europejskiego punktu widzenia Afryki (Mali, Niger, państwa Sahelu, Libia) i o sytuacji w Syrii. Jak zaznaczyła „nasze relacje z Afryką mają wielkie znaczenie strategiczne” i z tego też względu Europie zależało będzie aby kwestie z nimi związane stały się obszarem refleksji NATO.
Jeśli chodzi o wspólna atlantycką strategię wobec Rosji, to Merkel poświęciła jej właściwie jedno zdanie, mówiąc, iż musi powstać, a jednocześnie podkreśliła, że przeciwdziałanie hybrydowej agresji Rosji nie oznacza, iż nie trzeba z nią w pewnych obszarach współpracować. W przypadku Ukrainy ograniczyła się do stwierdzenia, że w ostatnich latach w kwestii jej suwerenności i integralności terytorialnej „nie osiągnęliśmy postępu”. Podobnie jest w przypadku Chin, które Merkel odmiennie niźli Biden określiła mianem konkurenta a nie geostrategicznego rywala. Również i w tym wypadku, w jej opinii potrzebna jest współpraca w niektórych obszarach. Generalnie wystąpienie Merkel było w duchu multilateralizmu, konieczności współpracy, również z Chinami i Rosją, a nie koncentrowało się, tak jak w przypadku Bidena, na podkreślaniu konieczności sojuszu „wolnego świata” rywalizującego z obozem autorytaryzmu. W delikatny sposób, ale dość stanowczo niemiecka kanclerz dała do zrozumienia prezydentowi Stanów Zjednoczonych, że wzmocnienie sojuszu atlantyckiego nie oznacza przyjęcia amerykańskiej agendy. Wręcz przeciwnie, Europa ma swoje priorytety. Z faktu, że Angela Merkel podkreślała potrzebę walki z terroryzmem i destabilizacją krajów Afryki i Bliskiego Wschodu wynika też, że w gruncie rzeczy Niemcy przyjmują optykę francuską, o czym świadczy też właściwie pominięcie w jej wystąpieniu potrzeby wspólnej atlantyckiej reakcji na politykę Rosji. Gdyby wystąpienie Joe Bidena określać mianem propozycji, to niemiecka kanclerz jej w gruncie rzeczy nie przyjęła, a jeśli to w bardzo ograniczonym zakresie.
Macron o „geostrategicznej samodzielności” Europy
Jeszcze dalej w swym wystąpieniu poszedł Emmanuel Macron mówiąc, że Europa potrzebuje geostrategicznej samodzielności (Merkel nie używała tego terminu) po to aby w ten sposób, w co sam chyba nie wierzy, wzmocnić NATO. Podniesienie, do poziomu 2 proc. PKB wydatków państw europejskich na obronność, jest, w jego ocenie, sposobem na przywrócenie równowagi w relacjach atlantyckich, co należy rozumieć jako podkreślenie faktu, iż obecnie takiej równowagi nie ma i Stany Zjednoczone mają zbyt dużo do powiedzenia. Europa w opinii francuskiego prezydenta potrzebuje też „efektywnego multilateralizmu”. Co to oznacza – w praktyce walkę z „mową nienawiści” w internecie oraz walkę z nierównościami w Afryce. To wyraźnie pokazuje jakie są preferencje „starej Europy” i czego ona oczekuje od Stanów Zjednoczonych, bo przecież za obszar wolności w necie nie odpowiadają europejskiej firmy i wezwania tego rodzaju (powtórzone też w Monachium przez Ursulę von der Layen) trzeba uznać w kategoriach postulowanych ustępstw ze strony Waszyngtonu. Mówieniu o wadze problemów Afryki nie towarzyszyło, w przypadku Macrona, porównywalne akcentowanie zagrożeń związanych z Rosją. Wręcz przeciwnie, jeśli chodzi o Moskwę to otwarcie wzywał on do szukania pól współpracy i kooperacji. Co ciekawe, Macron, w swoim głównym wystąpieniu nawet jednym słowem nie odniósł się do wezwań płynących z Waszyngtonu w kwestii sojuszu wymierzonego w chińską ekspansję. Co więcej, podkreślał, że zainteresowanie Ameryki przesuwa się na Daleki Wschód i Europa musi sama zatroszczyć się o kwestie swojego sąsiedztwa, bezpieczeństwa w punktach zapalnych. Na tym miałaby polegać nowa rola NATO. Dla Francji te obszary zapalne to Afryka, może jeszcze Syria. Już nie granica z Rosją, bo z nią trzeba współpracować. Jak wprost powiedział Macron w 2014 roku Europa pozbawiona została pomocy ze strony Stanów Zjednoczonych i trzeba z tego faktu wyciągnąć wnioski.
Gdyby zatem oceniać wystąpienie liderów Unii Europejskiej na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w kategorii odpowiedzi na propozycję odnowienie sojuszu atlantyckiego, to jest ona deklaratywnie pozytywna, ale faktycznie Biden spotkał się z odmową. Mówiąc o więzi atlantyckiej co innego mają na myśli w Waszyngtonie, co innego w Paryżu i Berlinie. Stara Europa nie ma ochoty budować aliansu zwróconego przeciw Chinom, a zagrożenie dla swego bezpieczeństwa widzi głównie w Afryce. Co z głosami płynącymi z Europy Wschodniej na temat polityki Rosji? Nic. Słyszymy jedynie wezwania do rozmowy i współpracy. Stara Europa używając języka pragmatyzmu i podkreślając wagę formatów wielostronnych, w tym i tych, które wymagają zaangażowania Chin i Rosji, mówi w gruncie rzeczy Waszyngtonowi, że ma odmienne od amerykańskich interesy i nie będzie ich ryzykowała w imię utrzymania przez Stany Zjednoczone pozycji światowego hegemona. Być może mamy do czynienia z targiem, to byłby ten lepszy scenariusz. Jeśli nie, to w Europie Środkowej i Wschodniej może powstać próżnia bezpieczeństwa, bo Amerykanie uznają, że odmowa Paryża i Berlina zwalnia ich z części obowiązków w Europie. Co ciekawe, nikt w Monachium nie pytał jakie jest w tej materii zdanie Warszawy, Tallina, Sztokholmu czy Bukaresztu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/540024-po-monachium-pozorna-zgoda-faktyczny-rozlam