Wszyscy pamiętamy te zdjęcia z Bejrutu, stolicy Libanu, gdzie na początku sierpnia ubiegłego roku wybuchło 2,7 tys. ton saletry amonowej składowanej w jednym z magazynów portowych, niemal w samym centrum tej bliskowschodniej metropolii. Siła eksplozji była tylko niewiele mniejsza niźli detonacja bomby jądrowej w Hiroszimie, której siła w skali Richtera wynosiła 5,2 podczas gdy w Bejrucie było to 4,5. Straty też były ogromne – ponad 200 osób zginęło, 4 tys. zostało rannych, dziesiątki tysięcy ludzi zostało bez dachu nad głową. Kraj, i tak już zrujnowany niekompetentnymi rządami, podziałami politycznymi i pogrążony w kryzysie dotknięty został kolejnym nieszczęściem.
Po pół roku od tamtych wydarzeń pojawiają się nowe informacje, które rzucają intrygujące światło na kulisy tego co się w rzeczywistości stało, ale również pozwalają zrozumieć dlaczego wybuchowa saletra amonowa znalazła się w magazynach bejruckiego portu i dlaczego wybuchła, a także, kto z politycznego punktu widzenia mógł być zainteresowany w takim scenariuszu wydarzeń.
Otóż z dochodzenia przeprowadzonego przez Firasa Hatouma, libańskiego reżysera dokumentalistę wynika, że właścicielami ładunku, który eksplodował w Bejrucie mogło być trzech biznesmenów powiązanych z syryjskim reżimem Baszara al-Asada, którzy posiadają też obywatelstwo rosyjskie. W całą sprawę transportu mogły być zaangażowane rosyjskie służby specjalne chcące w ten sposób w 2013 i 2014 roku, kiedy Moskwa jeszcze nie interweniowała otwarcie w syryjskiej wojnie domowej, dostarczyć ludziom Asada środków do produkcji rzemieślniczych „bomb beczkowych”, zakazanego ładunku wybuchowego, który w owym czasie był używany na masową skalą przez wojska reżimu przegrywające z anty-asadowskimi powstańcami.
W całej sprawie już na początku pojawiły się rosyjskie ślady. Otóż saletra, która wybuchła została przejęta w roku 2014. Przewożący ją statek Rhosus, pływający pod banderą nie mającej dostępu do morza Mołdawii, musiał zawinąć ze względu na problemy techniczne do Bejrutu. Statek, który wypłynął z gruzińskiego Batumi płynął do Mozambiku, a należał do Igora Greczuszkina rosyjskiego przedsiębiorcy z Chabarowska, miasta znanego ostatnio z głośnych protestów. Sam Greczuszkin, nie będąc w stanie zapłacić rachunków za przeprowadzone naprawy porzucił statek wraz z ładunkiem, a władze portowe przez 11 miesięcy przetrzymywały jednostkę wraz z czterema marynarzami w charakterze zakładników. Jak powiedział portalowi Sybir.Reali.ru były kapitan statku Borys Prokoszew, „co miesiąc pisał listy do Putina”, jednak losem marynarzy nikt się nie interesował. Rosyjskie służby konsularne nie zadbały nawet o to, aby zaopatrzyć swych rodaków w żywność o pomocy prawnej nie wspominając. Co najciekawsze Prokoszew mówił, że nikt się nie zainteresował także porzuconym statkiem, który nawet w cenie złomu wart był co najmniej 250 tys. dolarów, nie mówiąc już o ładunku, którym nie interesowali się ani armator, ani nikomu nie znani kupcy z Mozambiku. Fabryka w Mozambiku, zajmująca się produkcją środków wybuchowych (Fabrica de Explosivos de Moçambique) nie interesowała się ładunkiem, bo jak ustalił Firas Hatoum należał on do niewielkiej firmy zarejestrowanej w Londynie a zarządzanej przez Marinę Psilou osobę, która „zarządzała” jeszcze zarejestrowanymi pod tym samym adresem 173 firmami. Analiza różnych lokalizacji pod którymi znajdowały się biura firmy będącej właścicielem saletry, która wybuchła w Libanie doprowadziła Farisa Hatuma do wniosku, że zawsze przewijają się tam nazwiska trzech syryjskich biznesmanów - Georgea Haswani, Mudalala Khuri i jego brata Imada Khuri. Cała trójka objęta jest amerykańskimi sankcjami. W 2015 roku władze amerykańskie wpisały na listę osób objętych sankcjami Mudala Khuri w związku z tym, że udowodniono mu pośrednictwo w 2013 roku, czyli w tym samym czasie kiedy z Gruzji wypłynął statek Rhosus z ładunkiem saletry, w próbie zakupu saletry amonowej na rzecz reżimu Asada. Wszyscy ci przedsiębiorcy syryjscy mają też, co intrygujące, rosyjskie obywatelstwo. W 2016 roku amerykańskimi sankcjami został objęty również brat Mudalala – Imad. George Haswani znalazł się na amerykańskiej „czarnej liście” w związku z oskarżeniami, że pośredniczył w zakupach ropy naftowej między Damaszkiem a ISIS.
Podejrzane okoliczności
W swym dochodzeniu Faris Hatum koncentrował się w poszukiwaniu odpowiedzi jak to się stało, że w dość podejrzanych okolicznościach statek z ładunkiem dla Mozambiku znalazł się w porcie w Bejrucie kontrolowanym przez proirański Hezbollah, wspierający, co nie jest żadną tajemnicą, reżim Asada.
Nieco światła na tę kwestię rzuca ujawniona niedawno przez Hassana Diaba, byłego premiera Libanu, ekspertyza amerykańskiej FBI. Otóż wynika z niej, że w bejruckim porcie wybuchło nie 2,7 tys. ton saletry amonowej, jak pierwotnie sądzono, ale co najwyżej 500 ton tej niebezpiecznej substancji. Co się stało z pozostałą ilością? Nie wiadomo. Może dlatego doszło do eksplozji, że gdyby ktoś pokusił się o przeprowadzenie „inwentaryzacji” w kontrolowanym przez Hezbollah porcie w Bejrucie mogłyby pojawić się niewygodne pytania. Nie odpowiedzą na nie również Rosjanie zaangażowani w cała sprawę. O ekstradycję „armatora” Greczuszkina i kapitana Prokoszewa wystąpił Interpol, ale Moskwa odmówiła spełnienia tej prośby.
Libańskie media donoszą też o zadziwiającej fali podejrzanych zabójstw wszystkich, którzy mieli cokolwiek wspólnego z eksplozją w bejruckim porcie. W zagadkowych okolicznościach zamordowani zostali w ostatnich miesiącach ludzie, których poza eksplozją nic nie łączyło – tacy jak współpracownik służb celnych dyżurujący wówczas w porcie, pracujący nieopodal fotograf czy kapitan jachtu, tego dnia zakotwiczonego u wejścia do portu. Jak spekuluje libańska prasa łączyło ich tylko jedno – byli w momencie eksplozji w sąsiedztwie portu w Bejrucie i mogli powiedzieć prowadzącym dochodzenie o okolicznościach wydarzenia, co mogło nadać znajdującemu się na ślepym torze śledztwu nowego wigoru.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/536531-tajemnice-wybuchu-w-libanie-coraz-mniej-tajemnicze