Izraelski portal Israel Hayom informuje, że w Warszawie, w trakcie robót rozbiórkowych jednego z budynków na terenie dawnego getta robotnicy budowlani odkryli zamaskowane wejście do bunkra, który powstał za czasów niemieckiej okupacji, najprawdopodobniej przed Powstaniem w Getcie. Dalszą część relacji warto podać dosłownie, aby uniknąć nieporozumień:
Słysząc o sensacyjnym odkryciu od lokalnych kontaktów, europejscy wysłannicy Shem Olam Faith i Holocaust Institute for Education, Documentation and Research potajemnie skontaktowali się z robotnikami budowlanymi. Po długich negocjacjach i zobowiązaniu do zachowania tajemnicy transakcji przed władzami polskimi, filakterie zostały przekazane emisariuszom. Niedawno przybyły do Izraela, gdzie zostały przeniesione do instytutu dezynfekcji i konserwacji.”
Filakterie, inaczej tefliny, w judaizmie używane są w trakcie codziennych modłów, w których musi uczestniczyć co najmniej 10 osób. Ich odkrycie w bunkrze jest zdaniem izraelskiego dziennika świadectwem tego, że nawet w najtrudniejszych czasach Zagłady, Żydzi nie zarzucili swych religijnych tradycji i tożsamości.
Zgoda. Jednak z punktu widzenia państwa polskiego, mamy do czynienia z nieprawdopodobnym skandalem. Otóż przedstawiciele obcego państwa, w sposób celowy i skryty, mamy zatem do czynienia ze spiskiem, działają z zamiarem naruszenia polskiego prawodawstwa. Wiadomo przecież, że tego rodzaju znaleziska z mocy prawa objęte są ochroną prawną, ich wywóz, a tym bardziej handel nimi nie może być przedmiotem swobodnego obrotu. Prawo złamali zarówno anonimowi „polscy robotnicy budowlani”, jak i przedstawiciele izraelskich instytucji, nie mówiąc już o polskich „lokalnych kontaktach” dzięki których w Izraelu dowiedziano się o odkryciu w Warszawie. Osobnym pytaniem jest też to jak owe artefakty zostały z Polski wywiezione, bo niewykluczone, że mamy do czynienia również ze skandalem dyplomatycznym.
Zostaliśmy potraktowani jak republika bananowa, państwo niegodne zaufania z którego można swobodnie wywieźć to co się uznaje za ważne z własnego punktu widzenia. I to wszystko mimo niesłychanie, w ostatnich dziesięcioleciach, ustępliwej polityki władz Warszawy wobec Izraela, która nie przyniosła, prócz upokorzeń i potwarzy, Polsce niczego dobrego. Oczywiście prócz jednej, za to gorzkiej lekcji, na czym polega realna polityka, nie przysłonięta dyplomatycznymi uśmiechami i gestami.
Drugiej lekcji udzielił nam, nie wprost ale pośrednio, minister spraw zagranicznych Węgier, Péter Szijjártó, który właśnie był w Moskwie rozmawiając o kluczowych dla Budapesztu sprawach, jakimi obecnie są dostawy szczepionki przeciw Covid, przedłużenie umowy na rosyjski gaz i kwestie związane z elektrownią atomową w Paks. Udzielił on wywiadu rosyjskiemu dziennikowi ekonomicznemu RBK. Warto posłuchać tego co mówi, nie dlatego, że Polska musi mieć podobną co Budapeszt ocenę sytuacji w regionie, ale przede wszystkim po to aby zrozumieć styl rozumowania szefa węgierskiej dyplomacji oraz motywy które kształtują politykę zagraniczną Budapesztu i może przy okazji może polskie elity czegoś się nauczą.
Szijjártó mówi, że realizowane obecnie, za pośrednictwem Unii Europejskiej dostawy szczepionki, zamiast milionów sztuk, jak pierwotnie planowano ograniczone został w przypadku Węgier do dziesiątek tysięcy, co pozwoli według szacunków rządu zaszczepić jakieś 140 – 150 tys. ludzi. Wobec 10 mln Węgrów, którzy czekają na to aby być zaszczepionymi to z pewnością zbyt mało i dlatego rząd Węgierski musiał zacząć działać. Również dlatego, że jak zaznaczył, dziennie na Węgrzech umiera 100 – 150 osób a gospodarka traci 34 – 51 mln euro. Z pewnością Węgry nie mogą pozwolić sobie, w jego opinii, na czekanie. Tym bardziej, że jak szacowano w Budapeszcie wiosną, to kraje Europy Środkowej, w tym Węgry, mogą stać się beneficjentem post-covidowego ożywienia. Czekanie, kontynuowanie lock-dawn i oglądanie się na Brukselę może doprowadzić do zaprzepaszczenia tej szansy. Z tego też powodu Budapeszt jest zainteresowany pozyskaniem rosyjskiej szczepionki Sputnik V, którą węgierskie służby rejestracji leków już, dopuściły do użytku. Szijjártó w tym wypadku używa dwóch argumentów. Po pierwsze powołuje się na niedawną rozmowę Merkel – Putin dotyczącą produkcji w Unii Europejskiej rosyjskiej szczepionki i stawia retoryczne pytanie dlaczego Węgrzy, skoro rozmawiają o tym Niemcy, mieliby być pozbawieni swobody w tym zakresie, tym bardziej, że szybkie szczepienia leżą w interesie ich państwa. Po drugie, jak zauważa, „szczerze mówiąc, nie ma dla mnie znaczenia, która szczepionka jest używana, o ile jest zatwierdzona przez krajowy organ regulacyjny. Chińska, rosyjska, amerykańska - to nie ma znaczenia.” Węgierski minister mówi też, że o wyborze opcji rosyjskiej jeśli chodzi o zakup szczepionek zdecydowały również historyczne doświadczenia z czasów komunizmu, kiedy Węgrzy szczepieni byli głównie preparatami opracowanymi w ZSRR i mają pozytywne doświadczenia, co może pozwolić przełamać opory bardzo szczepionkowo – sceptycznych Węgrów. Nie wspomina o innym, zapewne istotnym motywie. Otóż Węgry za czasów komunizmu, obok Polski, były krajem w którym w ramach podziału pracy w RWPG koncentrował się przemysł farmaceutyczny. Węgrzy utrzymali swe zdolności w tym zakresie, co oznacza zapewne, że są w stanie uruchomić produkcje rosyjskiej szczepionki.
Podobnie myślą, jeśli chodzi o dostawy rosyjskiego gazu i współpracę w zakresie energetyki atomowej. Cieszą się, że Chorwaci uruchomili port LNG, że mogą odbierać gaz z Azerbejdżanu i liczą na budowę interkonektora między Polską a Słowacją. Wszystko to dywersyfikuje możliwości zaopatrywania się Węgier w gaz ziemny, nie są już w takim stopniu jak dotychczas skazane na zakupy z Rosji, ale tym nie mniej właśnie teraz, jak niedwuznacznie daje do zrozumienia Szijjártó jest dobry czas aby rozpocząć rokowania w sprawie przedłużenia kontraktu gazowego między Rosją w Węgrami, który formalnie wygasa we wrześniu br. Dlaczego? Może dlatego, że teraz, po najgorszym w historii roku Gazpromu, kiedy ceny spadły a Rosja stoi w obliczu kolejnych sankcji, Budapeszt ma więcej szans na to aby wynegocjować dla siebie dobre warunki. Podobnie jest z energetyką jądrową. Węgry chcą ją rozwijać, również i po to aby mieścić się w europejskich programach klimatycznych i gwarantować konkurencyjność własnej gospodarki.
Można się zżymać na to, że Budapeszt, jako chyba jedyna europejska stolica nie potępiła aresztowania Nawalnego, ale nie można odmówić węgierskiej dyplomacji i tamtejszym elitom twardej obrony interesów kraju. Polska, z oczywistych względów może i powinna mieć inny pogląd na relacje z Federacją Rosyjską niźli ma Budapeszt, jednak od Węgrów moglibyśmy nauczyć się jednego – realizmu w polityce. Szijjártó mówi otwarcie - „Nie mieszkamy na Marsie ani na Księżycu, żyjemy w Europie Środkowej, regionie, który zawsze był platformą rywalizacji. Musieliśmy się odpowiednio zachowywać - bronić się i zachować czujność. Główną wartością dla nas jest interes narodowy i będziemy go bronić.” Dlatego w Budapeszcie mniej wierzą w szczytne hasła, wielostronne formaty i „żelazne” gwarancje a uprawiają politykę do bólu egoistyczną. Przemyślmy i my tę kwestię.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/536320-dwie-lekcje-realnej-polityki-dla-polski-z-izraela-i-wegier
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.