Christian Lindner, lider niemieckiej partii FDP wezwał, w miniony piątek, w wywiadzie dla „Der Spiegel” do „zamrożenia” projektu Nord Stream 2 w związku z łamaniem przez Moskwę podstawowych praw człowieka.
Co więcej, lider Wolnych Demokratów powiedział, że w przyszłości decyzja o ewentualnym dokończeniu budowy gazociągu winna być konsultowana z partnerami w Unii Europejskiej i obwarowana „systemowymi zabezpieczeniami”, które miałyby za cel odebrać Rosji używania dostaw surowców energetycznych do Europy w charakterze narzędzia presji politycznej. Ta wypowiedź Lindnera warta jest dostrzeżenia co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze, uchodził on do tej pory za polityka skłonnego współpracować z Rosją. W tym duchu wypowiadał się jeszcze w 2019 roku. Wolni Demokraci, dziś w opozycji, mogą po wrześniowych wyborach stać się częścią kolorowej koalicji (Chadecy – FDP – Zieloni), co oznacza, że gabinet przyszłego kanclerza może stanąć w obliczu woli partnerów koalicyjnych, aby ten punkt stał się jednym z elementów uzgodnień koalicyjnych. Symptomatyczna jest też ewolucja poglądów Lindnera, stojącego na czele formacji, która tradycyjnie ma większe wpływy w środowisku wielkiego niemieckiego biznesu, niźli wskazywałyby na to jej wyborcze notowania. Możemy zatem mówić o pewnej ewolucji poglądów niemieckiej klasy politycznej w kwestii Nord Stream 2, co już samo w sobie jest pozytywnym zjawiskiem, tym bardziej, że w tym roku w Niemczech będziemy mieli do czynienia nie tylko z wyborami na szczeblu federalnym, ale również do władz sześciu landów, co powoduje, że najbliższe miesiące w niemieckiej polityce będą czasem niekończącej się kampanii wyborczej. Obóz „rozumiejących Putina” będzie musiał liczyć się z nastrojami wyborców codziennie bombardowanych obrazami tłumienia demonstracji w Rosji i na Białorusi. Obiektywnie jest to czynnik ułatwiający zwycięstwo tych w niemieckiej polityce, którzy chcą zatrzymania budowy Nord Stream 2.
Merkel gotowa do rozmów
Nawet kanclerz Merkel, która nadal podtrzymuje narrację na temat biznesowego charakteru przedsięwzięcia i w czasie konferencji prasowej po aresztowaniu Nawalnego - jak donosi Politico.eu - powiedziała, że „jej stosunek do projektu nie zmienił się na tyle aby mogła powiedzieć, iż nie powinien on istnieć”, uzupełniła swe wystąpienie deklaracją, że jest gotowa na ten temat rozmawiać z przedstawicielami nowej administracji prezydenta Joe Bidena. Dopuszczenie możliwości, że kwestia dokończenia rosyjskiego, budowanego z udziałem firm z Niemiec, Austrii, Holandii i Francji, gazociągu stać się może przedmiotem negocjacji jest już, niewielkim co prawda, ale ustępstwem wobec przeciwników Nord Stream 2. Zapewne w znacznie większym stopniu niźli stanowisko Parlamentu Europejskiego, który po aresztowaniu Nawalnego jednoznacznie opowiedział się za zamrożeniem Nord Stream 2, na rewizję stanowiska Berlina miały głosy zza Atlantyku. Antony Blinken, nowy szef Departamentu Stanu, w trakcie przesłuchań w Kongresie w związku z zatwierdzeniem jego nominacji powiedział, że „jest zdeterminowany” aby zablokować rosyjski gazociąg, o którym, jak dodał należy raczej już myśleć w kategoriach przeszłości.
Oczywiście sprawa nie jest jeszcze przesądzona, o czym świadczy niedawna wypowiedź Svenji Schulze, federalnej minister ds. ekologii i ochrony środowiska, która w wywiadzie dla „Redaktionsnetzwerk Deutschland” (RND) podniosła argument, który już się w niemieckiej debacie poświęconej Nord Stream 2 pojawiał. Powiedziała mianowicie, że wszystkie pozwolenia na budowę gazociągu wydano przed laty w zgodzie z niemieckim prawem, a przez to, jeśliby dzisiaj zatrzymać budowę, to będzie to z jednej strony postepowanie bezprawne, a z drugiej narazi Niemcy na konieczność wypłaty niezwykle kosztownych odszkodowań. Schulze jest politykiem SPD, formacji walczącej jak lew, w ostatnich tygodniach, o dokończenie budowy Nord Stream 2. Nie jest kwestią przypadku, że Manuela Schwesig, premier landu Meklemburgia – Pomorze Przednie, która niedawno powołała fundację „ekologiczną” mającą wspierać Nord Stream 2 jest również politykiem SPD, mało tego, z szansami na przywództwo w całej formacji. Socjaldemokraci stają się dziś głównymi orędownikami rosyjskiego gazociągu. Ich stanowisko w tej sprawie jest też w niemałej części próbą obrony umierającej Ostpolitik, specjalnych relacji niemiecko – rosyjskich, datujących się od czasów Willi Brandta, również socjaldemokraty. Niewykluczone, że dopiero odejście SPD z niemieckiego rządu umożliwi zablokowanie Nord Stream 2.
Co ciekawe, rosyjscy analitycy rynku gazowego dostrzegli, iż w ostatnim prospekcie emisji euroobligacji sam Gazprom zapisał, będąc zobowiązanym do wymienienia potencjalnych obszarów ryzyka przed którym stoi koncern, że Nord Stram 2 może nie zostać dokończony, a w związku z tym 5 mld dolarów, które wydano na ten projekt, trzeba będzie zapisać po stronie strat. Zdaniem analityków nawet jeśli Gazprom zostanie zmuszony w wyniku działań Waszyngtonu do takiego ruchu, to z ekonomicznego punktu widzenia, nie poniesie większego uszczerbku, bo już te straty sobie zrekompensował podnosząc opłaty za gaz dla konsumentów rosyjskich. Nie dodają jednak, że podwyżki opłat komunalnych przyczyniają się do wzrostu niezadowolenia statystycznych Rosjan co wpływa na polityczną stabilność w kraju i ogranicza pole manewru Kremla.
Rosyjskie ministerstwo finansów właśnie opublikowało dane budżetu za 2020 rok, z których wynika, że dochody z tytułu eksportu surowców, przede wszystkim węglowodorów spadły, w porównaniu z 2019 rokiem o 34 proc. Gdyby odnosić tę wielkość do rosyjskiego PKB, to w ubiegłym roku na eksporcie ropy naftowej i gazu ziemnego Federacja Rosyjska „zarobiła” 5 proc. PKB, podczas gdy rok wcześniej było to 7 proc. PKB, w na początku wieku, kiedy Putin budował swą obecną pozycję polityczną było to nawet 10 proc. PKB.
Przy czym warto zauważyć, że w Rosji bardziej niźli ewentualnym zatrzymaniem budowy Nord Stream 2 zaniepokojeni są perspektywą europejsko – amerykańskiego porozumienia w kwestii polityki klimatycznej, do czego wielką wagę zdaje się przywiązywać administracja Bidena. Chodzi nie tylko o ewentualne zmniejszenie popytu na rosyjskie surowce energetyczne, co jest prawdopodobne nie tylko w związku z polityką klimatyczną, ale również w związku z dłuższym wychodzeniem gospodarek z post-covidovej recesji. To ważne czynniki, jednak przesądzającym może okazać się dyskutowany podatek ekologiczny, którego wysokość wiązać się będzie z tzw. śladem węglowym. Jak obliczyli eksperci KPMG jeśli Unia Europejska zdecyduje się na wprowadzenie zapowiadanego podatku ekologicznego, to do roku 2030 będzie to kosztowało rosyjską gospodarkę, przede wszystkim sektor gazowy, do pewnego stopnia również eksporterów miedzi i niklu, od 30 do 50 mld dolarów. Połączenie tych trzech czynników – polityki sankcji, spadającej konsumpcji surowców energetycznych w Europie, głównym rynku rosyjskiego gazu oraz nowego podatku ekologicznego, oznaczać będzie drastyczny spadek marż rosyjskich firm gazowych. W sytuacji, kiedy potrzebne są nowe gigantyczne inwestycje, bo nowe złoża znajdują się w trudno dostępnych regionach, na Dalekiej Północy, to załamanie się dotychczasowych modeli biznesowych, źle wróży przyszłości tego sektora rosyjskiej gospodarki.
Presja państw i wzrost nastrojów… proekologicznych
Paradoksalnie wzrost presji na blokadę Nord Stream 2 ze strony Stanów Zjednoczonych i państw Europy Środkowo-Wschodniej, ale też lekceważony w Polsce wzrost nastrojów proekologicznych może ułatwić decyzję o tym, że rosyjski gazociąg pozostanie projektem niezakończonym albo takim, który nie przyniesie Moskwie żadnych korzyści, ani politycznych, ani tym bardziej ekonomicznych. Trochę tak jak słynna, budowana za czasów Breżniewa linia kolejowa BAM, na która poszły miliardy, ale która nigdy nie stała się rentowną.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/536255-rosna-szanse-na-zablokowanie-nord-stream-2