Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Konferencja Episkopatu i Sąd Okręgowy znalazły się w orbicie działań, by sprowadzić do kraju Pana R.S., który jesienią doznał udaru, a ostatnio brytyjski sąd w Plymouth zadecydował o odłączeniu go od aparatury podtrzymującej życie. W istocie od pokarmu i napojów, czyli Polak został skazany na śmierć głodową. Ale wciąż trwają wysiłki, aby zmienić decyzję i ratować życie człowieka.
Sekwencja wydarzeń była następująca: na skutek udaru nastąpiła wielominutowa przerwa w pracy serca i – jak stwierdził sędzia Cohen – trwałe uszkodzenie mózgu. Mimo opinii neurologa, części rodziny, matki i siostry oraz księdza katolickiego, towarzyszącego procesowi, że kondycja Polaka się poprawiła, sędzia nie zmienił decyzji. A dowody na to, że chory ma 50 na 50 proc. szansę, aby wyjść z uszkodzenia mózgu, nie zostały wzięte pod uwagę. Sędzia odmówił także zezwolenia na przewiezienia Polaka do ojczyzny, gdzie zostałby poddany leczeniu, motywując tym, że „nie leży to w interesie pacjenta”. Czyli śmierć leży, a ewentualne wyzdrowienie nie leży? Cóż to za pokrętne rozumowanie!
Interweniowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które przesłało list do ministra zdrowia Matta Hancocka - zero zainteresowania. Polski konsul w Wielkiej Brytanii próbował, oczywiście legalnie, dotrzeć do chorego – czego mu także odmówiono. Nie wyrażono zgody na apelację do Trybunału Praw Człowieka, choć jaki casus bardziej kwalifikuje się do obrony przez TSUE jeśli nie eutanazja przy braku zgody części lekarzy oraz połowy rodziny?
Interweniował przewodniczący Konferencji Episkopatu Stanisław Gądecki, który napisał list do lidera brytyjskich katolików, kardynała Vincenta Nicholsa, także bez wyraźnego skutku. Nad Tamizą przestało się już słuchać duchownych.
Co się stało? Bezpowrotna sekularyzacja kraju? Drewniany legalizm Brytyjczyków? To splot kilku okoliczności. Po pierwsze, wprawdzie Zjednoczone Królestwo ma rząd konserwatystów, w istocie „nowoczesnych współczujących konserwatystów”, co jeszcze komplikuje sprawę – ale społeczeństwo jest już bardzo zlaicyzowane. Wystarczy, jeśli powiem, że wciąż jeszcze – i w głosowaniu na rzecz torysi mieli swój walny udział – w Wielkiej Brytanii mamy aborcję na życzenie oraz za darmo do 6. miesiąca ciąży.
Wprawdzie eutanazja „aktywna” jeszcze nie istnieje – labourzyści spodziewają się takiej ustawy w ciągu następnych trzech lat – ale „eutanazja pasywna” wyczerpuje wszystkie znamiona tej „aktywnej”. Odłączenie od aparatury za zgodą pacjenta i rodziny oraz konsultacji z lekarzami, którzy „czują, że tak czy inaczej śmierć nastąpi w ciągu kilku dni”. Co to znaczy – czują? I czy w medycynie można być pewnym, że pacjent odejdzie za trzy dni, lub może trzy tygodnie? Inną kategorią jest „advance decision”, czyli pacjent za życia i w dobrym stanie zdrowia zaznacza, że w razie sytuacji granicznej nie chce, aby funkcje jego organizmu były podtrzymywane. I ostatnia grupa, „permanent vegetative state”. W 2018 roku, czyli dwa lata temu, brytyjski Sąd Najwyższy zadecydował, że pozwolenie sądu, aby odłączyć aparaturę nie jest w ogóle potrzebne. W przypadku naszego rodaka o odłączeniu aparatury podtrzymującej życie zadecydował sąd, a więc jednak jakiś autorytet, a nie tylko rodzina i kilku lekarzy.
Jednak przypadek R.S. to tylko część całości. Zsekularyzowane brytyjskie społeczeństwo, generalnie lewicowo–liberalne samorządy, walczące z konserwatywnym rządem Borisa Johnsona, także w sprawach aborcji i eutanazji, zradykalizowane sądownictwo, które – kierując się zasadami political correctness – chroni zwykle nie ofiarę, lecz kryminalistę, oraz NHS, publiczna służba zdrowia, która niekoniecznie otacza wielką troską pacjenta, bo 250 tys. imigrantów rocznie, którzy z automatu znajdują się w systemie, bo brak pieniędzy, bo ideologizacja w stronę „cywilizacji śmierci”. Sama doświadczyłam tego, że wprawdzie 20 lat temu NHS był znacznie lepszy od ówczesnej polskiej służby zdrowia, dziś jest odwrotnie. Polscy lekarze lepiej pamiętają przysięgę Hipokratesa, a polskie władze dziś równie dobrze jak Brytyjczycy dbają o swoich obywateli, którzy utknęli gdzieś za granicą. Polak z Plymouth ma już paszport konsularny, klinika Budzik czeka, oby zwyciężył rozum i serce, humanizm, a nie drewniany legalizm, „cywilizacja życia”, a nie śmierci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/536109-pan-rs-brytyjczycy-a-sprawa-polska