„Trend, aby powstrzymać wolność słowa – również tego przykrego – rozwijał się w Ameryce już od pewnego czasu, w szczególności kiedy marksizm kulturowy zwiększył swój uścisk na amerykańskim społeczeństwie. Marksiści nie tolerują wolności słowa, ponieważ uczciwa dyskusja zawsze ukaże marksizm jako oszukańczą ideologię, którą zresztą jest” - mówi portalowi wPolityce.pl prof. Curtis Hancock, emerytowany wykładowca Rockhurst University.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Profile Donalda Trumpa w mediach społecznościowych zostały zlikwidowane. Czy to oznacza, że w Stanach Zjednoczonych nie ma już ani demokracji, ani wolności słowa? Jak Pan ocenia całą tę sytuację?
Prof. Curtis Hancock: Media społecznościowe, które odmówiły prezydentowi Trumpowi platformy, twierdzą, iż bronią opinii publicznej przed niecywilizowanymi dyskusjami. Dziennikarz David Marcus, który pisze dla „The Federalist” dokonał szybkiego researchu słysząc, że konto Trumpa zostało skasowane. Odkrył, że podczas gdy Trump był cenzurowany, irańscy mułłowie na Twitterze wyśpiewywali „Śmierć Ameryce”. Co więcej, w ciągu kilku chwil odkrył tweety wzywające do zabicia Donalda Trumpa. Taki brak konsekwencji czy hipokryzja odkrywa nieszczerość samozwańczych zarządców dozwolonej mowy w mediach społecznościowych. Te podwójne standardy wskazują, że media społecznościowe mają motyw, aby tolerować wymierzoną w Amerykanów nienawiść a zagłuszać konserwatystów, w szczególności zaś Donalda Trumpa. Jest wartym odnotowania, że w czasie pełnienia swojego urzędu Trump używał Twittera bardzo skutecznie. Jednakże politycy establishmentu oraz jego przeciwnicy nie chcieli, aby został ponownie wybrany. Zatem wśród przekrętów oligarchów mediów społecznościowych jest wysiłek, aby zmarginalizować Trumpa.
Partia Demokratyczna dąży do umocnienia tej marginalizacji poprzez zapobieżenie ponownemu startowi Trumpa w wyborach prezydenckich. Stąd Partia Demokratyczna w Izbie Reprezentantów zabiega o ponowne przeprowadzenie wobec niego procedury impeachmentu. Chcą, aby potem nosił piętno „szkarłatnej litery” bycia jedynym prezydentem w dziejach, który dwukrotnie był poddany impeachmentowi. Przypuszczalnie ta „szkarłatna litera” ma być noszona nie tylko przez Trumpa, ale również przez jego zwolenników.
Trend, aby powstrzymać wolność słowa – również tego przykrego – rozwijał się w Ameryce już od pewnego czasu, w szczególności kiedy marksizm kulturowy zwiększył swój uścisk na amerykańskim społeczeństwie. Marksiści nie tolerują wolności słowa, ponieważ uczciwa dyskusja zawsze ukaże marksizm jako oszukańczą ideologię, którą zresztą jest. Ideologia marksistowska dokonuje inwazji poprzez działanie niczym świecka religia. Ona nie argumentuje dla uzasadnienia swojego stanowiska, ale robi założenie, że jest ono prawdą. Marksiści są „prawdziwymi wyznawcami”, których wysiłek obrony swoich poglądów jest w rzeczywistości fasadą. Dążą do wytworzenia społeczeństwa, w którym, poprzez kanały edukacji i komunikacji, ich pogląd na świat jest akceptowany jako z założenia prawdziwy. Siła marksistów jest prosta. Spoglądają oni na świat w systemie binarnym, w którym są oświeceni (prawdziwie wierzący marksiści) i nieoświeceni. Wyznawcy znajdują się w marksistowskim stanie łaski, podczas gdy niewierni są wygnani w kosmiczne ciemności.
Założyciele Ameryki byli orędownikami wolności słowa jako warunku koniecznego dla zdrowia politycznego i kulturowego – idea, która ostatecznie była broniona w XIX wieku przez brytyjskiego filozofa Johna Stuarta Milla. Podobnie jak Jefferson i Franklin, Mill argumentował, że dobrobyt społeczny zależy od akceptacji prawdy. Jednakże prawdę może odkryć jedynie wówczas, jeżeli jest to społeczeństwo otwarte, które pozwala na szczerą dyskusję o różnych punktach widzenia. Zdrowy dialog, który może mieć miejsce w wolnym i otwartym społeczeństwie, może zwrócić uwagę na poglądy, które lepiej wytrzymują badanie rozumowe i empiryczne. Poprzez tę umiejętność rozróżniania prawdy, społeczeństwo może poprawić życie swoich obywateli. Marksiści nie mogą pozwolić na takie społeczeństwo, ponieważ ich idee nie mogą być oczyszczone z zarzutów przed sądem obywatelskiej debaty. Jeżeli mają zdominować politykę, marksiści muszą narzucić prawdę poprzez nietzscheańską wolę oraz propagandę.
Konflikt między cywilizacją Zachodu a marksizmem polega głównie na niezgodzie co do natury prawdy. Jest to wątek, który ukazuje się wielkim w pismach św. Jana Pawła Wielkiego. Historycznie, cywilizacja Zachodu została zbudowana na idei, że prawda jest sposobem, w jaki osoba ludzka informuje swoje siły poznawcze o rzeczywistości. Przeciwnie jest w marksistowskiej koncepcji prawdy, w której nie chodzi wcale o to, aby jednostka pojmowała rzeczywistość poprzez działanie swoich sił poznawczych. Zamiast tego, prawda stanowi polityczny konstrukt autoryzowany przez kolektywistycznych polityków. Kłamca jest to ktoś, kogo umysł został sformowany przez niepoprawną politykę. W ich mniemaniu powinno się zatem mieć „prawomyślną” politykę, wypowiadać ją „prawdziwie” niezależnie od tego, jak bardzo te poglądy są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Indywidualny znawca w marksistowskim postrzeganiu świata nie ma racji bytu. Realny jest jedynie kolektyw. Taka wizja prawdy unieważnia wartość wolności słowa. Ta marksistowska wizja prawdy jest często sugerowana w szkołach, w których uczniowie są zniechęcani do rzetelnego wysłuchiwania alternatywnych stron debaty. Takie szkoły stają się centrami indoktrynacji. Po kilku pokoleniach studentów egzaminowanych w tego rodzaju szkołach można oczekiwać, że społeczeństwo ścierpi wpływ ideologii marksistowskiej, czego dodatkowym skutkiem jest to, że amerykańska edukacja znienawidziła samą Amerykę.
Czy to oznacza, że konserwatyści będą musieli kryć się w katakumbach?
Współcześnie wielu Amerykanów, włącznie z niezliczonymi chrześcijanami, często martwi się tym, że nie może wyrażać otwarcie swoich opinii. To jest ewidentna zmiana w amerykańskim społeczeństwie. W przeszłości oczekiwano wyrażania własnych opinii. Teraz ludzie są usposobieni, aby zatrzymać swoje opinie dla siebie. Zakładają sobie kagańce, aby tak mówić, martwiąc się, że jeżeli wyrażą niepoprawną politycznie opinię, będą cierpieli represje. Lewica kontroluje obecnie każde kulturowe ramię amerykańskiego społeczeństwa – szkoły, zawody prawnicze, media, a nawet dowództwo wojskowe, korporacje i kler. Codziennie słyszy się historie o tym, jak przedstawiciele lewicy w tej czy innej instytucji prześladują ludzi, w stylu stalinowskim, poddając ich ostracyzmowi tylko dlatego, że ci nie zgadzają się z nimi. Często wypowiada się ludziom pracę za to, że wyrażali się w sposób przeciwny do politycznie poprawnych opinii swoich pracodawców. Uhonorowany w Hali Sławy baseballista, miotacz Kurt Schilling, który na emeryturze pracował jako analityk baseballowy dla amerykańskiej stacji sportowej ESPN, został zwolniony, ponieważ otwarcie poparł prezydenta Trumpa. Eksperci ESPN są znani z ich jawnego poparcia dla lewicowej sprawy. Firma nie zamierzała tolerować samotnego konserwatywnego głosu Schillinga. ESPN twierdzi, że jest „rozciągnięta” różnorodność, ale najwyraźniej nie na tyle rozciągnięta na różnorodność poglądów.
Senator Josh Hawley z Missouri, który już teraz jawi się jako silny kandydat do nominacji na prezydenta z ramienia Republikanów w wyborach w 2024 roku, postawił sobie za wyzwanie weryfikację wiarygodności tabelarycznych zestawień głosowań w wyborach prezydenckich. Za to, że śmiał zadawać niewygodne pytania co do uczciwości wyborów, Simon & Schuster zerwali z nim umowę na publikację jego najnowszej książki „The Tyranny of Big Tech”. Z kolei sieć hoteli Loews odwołała wiec wyborczy wspierający Hawleya oraz kilka jego spraw w Orlando na Florydzie. Firmy te mają prawo robić takie rzeczy, ale jest niepokojące, że czynią to tylko i wyłącznie dlatego że nie zgadzają się z kimś. Ten rodzaj represji nigdy nie był akceptowany w kulturze amerykańskiej.
Kolejny przykład nie stanowi żadnego zaskoczenia, jako że wywodzi się z uczelni wyższych: Uniwersytet Harvarda dopiero co ogłosił, że nie będzie zatrudniał nikogo, kto pracował dla administracji Trumpa. Zwyczajem prestiżowych uniwersytetów jak Harvard, Yale, Columbia itd. było zatrudnianie niektórych członków ekipy byłego prezydenta jako wykładowców. Jednakże Harvard, ponieważ nie zgadzają się z Trumpem, wykluczy teraz jego pracowników czy urzędników jego gabinetu. Zadeklarowali również, że potępią jako kompromitację każdego współpracownika Trumpa, który kończył Harvarda. Ciekaw jestem, czy Dziekan ds. Integracji i Różnorodności na Harvardzie wyczuwa ironię takiej decyzji? Wątpię, prawomyślność lewicowa jest jaka jest.
Czego zatem należy się spodziewać?
Należy się spodziewać, że zobaczymy więcej ideologicznej i rządowej ingerencji w życie ludzi, Big Tech, jako Project Veritas, pokazał się w postaci wywiadu z Jackiem Dorsey’em, prezesem Twittera, który ujawnił swoje zamiary. Twitter zamierza poszerzać swój zakres oraz praktykę cenzury. Założyciele Ameryki nigdy nie mogliby sobie wyobrazić, że garstka korporacji będzie silniejsza niż rząd. Sam Kongres obawia się tego skutków, zatem wspomógł lobbystów Big Techu, aby wpłynęli na amerykańską politykę i zabezpieczyli interesy Big Techu. Zarówno Republikanie jak i Demokraci są współwinni tym negocjacjom. Teraz cierpimy koalicję rządu i oligarchii Big Techu. Jeżeli Kongres się nie obudzi i nie ochroni prywatności oraz wolności słowa amerykańskich obywateli, można spodziewać się, że ujrzymy, jak nasze wolności obywatelskie będą dalej ograniczane. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby Alexander Graham Bell oraz ci, którzy stworzyli pierwszą firmę telefoniczną dostarczali usługi w oparciu o czyjeś poglądy polityczne. Taki scenariusz „co by było, gdyby” umieszcza w pewnej perspektywie dzisiejszy monopol mediów społecznościowych. Monopol to termin operacyjny. Prezydent Theodore Roosevelt we wczesnych latach XX stulecia stał się tzw. mężem zaufania, domagając się, aby Kongres przeprowadził ustawę w celu ograniczenia tworzenia się monopoli. Możliwe, że jego sukces ocalił amerykańską gospodarkę, plądrowaną w owym czasie przez baronów-rozbójników, wykorzystujących wolny rynek w celu ograniczenia wolności innych.
Ta obawa co do cenzury jest potęgowana przez zagrożenie, że niektórzy politycy wierzą, że ludzie o odmiennych poglądach powinni mieć „poprawione” myśli. Pewni kongresmeni, a w szczególności Alexandria Ocasio-Cortez z Nowego Jorku, w celu wprowadzenia w Ameryce stalinizmu, wezwali do stworzenia „Komisji dla Prawdy i Pojednania”. Ciała te miałyby dawać szansę na to, aby oświecone lewicowe głosy w amerykańskim społeczeństwie reedukowały i poprawiały „obłąkane” myślenie konserwatywnych Amerykanów, w szczególności tych, którzy głosowali na Trumpa. Jako że Polacy oraz inne narody nauczyły się ze swojej historii z marksistami w XX wieku, że trzeba zwracać baczniejszą uwagę, kiedy lewicowi ekstremiści mówią pewne rzeczy, potrzeba, by Amerykanie stali się bacznymi słuchaczami, aby nie stać się łatwym celem dla autorytarnych polityków z totalitarnymi skłonnościami.
Czy jest jakakolwiek szansa, aby powstrzymać ten walec lewicowej ideologii, czy też jest już za późno? Co powinni zrobić konserwatyści i katolicy, aby ocalić swoje prawa i swoje wartości?
To jest bardzo delikatna materia, jako że Ameryka jest obecnie tak głęboko podzielona jak nigdy w dziejach od czasu wojny domowej (1861-1865). Trudno mi doradzić, co inne kraje powinny robić, zatem odniosę się konkretnie do tego, co sugerowałbym Amerykanom a być może Polacy czy inne narody będą mogły wywnioskować z tych wskazówek coś użytecznego dla siebie. Moje uwagi mają swoją inspirację w pismach, audycjach i wywiadach amerykańskiej osobowości radiowej Dennisa Pragera.
Nie widzę sposobu, aby tradycjonalistyczni Amerykanie zjednoczyli się z lewicowcami. Po dwóch czy trzech pokoleniach marksistowskiej indoktrynacji w szkole podstawowej, średniej i na uniwersytecie wielu Amerykanów zostało nauczonych, aby nienawidzić Ameryki. Oni po prostu nie przeanalizowali fundamentalnych zasad leżących u podstaw Ameryki, unikatowości historii oraz jej judeo-chrześcijańskiej kultury, która broni godności i wolności osoby ludzkiej. Prawdę powiedziawszy niepodległość, osobista odpowiedzialność, które były znakiem rozpoznawczym amerykańskiego społeczeństwa obywatelskiego zostały podkopane przez marksizm kulturowy. Nie uważam, żeby zbliżenie między lewicową Ameryką (skupioną w Partii Demokratycznej) oraz tradycyjną Ameryką było wykonalne. Istnieje między nimi zbyt wielka przepaść jeśli chodzi o wartości. Niegdyś Amerykanie byli wychowywani, aby obierali odważny kierunek – bronili swojej wolności zamiast zależności od rządu. Ta postawa była narracją określającą amerykańską tożsamość narodową. Ale to zostało zdekonstruowane w systemie edukacji. Jeżeli spojrzymy wstecz, ujrzymy Amerykanów wierzących, że ludzie cenią swoją wolność bardziej niż cokolwiek innego, nawet bardziej niż ich własne bezpieczeństwo. Ale dzisiaj jest duża część Amerykanów (jednakże nie sądzę, że stanowią oni większość), którzy są szczęśliwi broniąc kolebki grobowego socjalizmu.
Marksizm zaburza właściwą relację między jednostką a dobrem wspólnym. Marksizm to toksyna, która z czasem zniszczy społeczeństwo. Co zatem powinni uczynić amerykańscy tradycjonaliści, w szczególności ci, którzy walczą o zachowanie swojego chrześcijańskiego dziedzictwa? Przepaść wartości jest głęboka i szeroka. Konserwatyści nie powinni oszukiwać się, że przez tą przepaść można przerzucić most. Konserwatyści muszą rozdzielać drogi z Amerykanami, którzy dążą do ich podkopania. Muszą wybrać nieuczestniczenie w zniszczeniu. Konserwatyści muszą stworzyć autonomiczne społeczności, w szczególności takie, w których mogą mieć własne programy edukacyjne. Muszą zaniechać istniejącego, establishmentowego szkolnictwa, zarówno publicznego, jak i prywatnego. Te ostatnie z zasady są toksyczne. Zdaję sobie sprawę, że to rozwiązanie będzie dość niekomfortowe i wiem, że niesie za sobą problemy praktyczne, ale nie widzę żadnego innego sposobu, aby powstrzymać marksizm kulturowy od zagrażania naszym rodzinom. Najlepiej powinniśmy wszyscy się dogadać, ale podział plemienny jest teraz taki, że byłoby urojeniem wyobrażanie sobie, że da się odbudować szczęśliwą wspólnotę.
Ameryka ma jedną zaletę, a mianowicie że jej geografia polityczna wypada raczej dobrze dzieląc się na błękitne stany (gdzie dominują Demokraci) oraz stany czerwone (gdzie prym wiodą Republikanie). Konserwatyści powinni przenieść się do stanów czerwonych i tym samym opuścić obszary zdominowane przez Demokratów – stany i miasta niesławne przez swoją dysfunkcyjność, do własnych urządzeń.
Na szczęście ta migracja już ma miejsce. Miliony Amerykanów przeniosły się z takich miejsc jak Kalifornia, Nowy Jork czy Illinois i osiadły w Teksasie, na Florydzie, w Tennesee oraz innych tradycjonalistycznych stanach. W takich miejscach jest jeszcze dość wolności, aby stworzyć alternatywne społeczności. Ten trend migracyjny będzie trwał. Daję jeszcze jedną przesłankę, aby do tego zachęcić. Oczywiście rozwiązanie nie jest doskonałe, ponieważ wielu z tych, którzy migrują to Demokraci, którzy przywożą ze sobą swoje polityczne wartości Demokratów, zmieniając miejsca docelowe w dokładnie tak samo dysfunkcyjne, jak te, które opuścili. Konserwatyści powinni być tego świadomi. Będą musieli być czujni i gotowi, aby w razie potrzeby zorganizować kulturowy opór. Jednakże będą mieli wolność nieosiągalną dla nich w bastionach błękitnych stanów. Tak jak powiedziałem, trzeba będzie pokonać wiele trudności. Tak to już jest na tym świecie. Wiem to bardzo dobrze: praworządni, tradycjonalistyczni Amerykanie powinni zaprzestać finansowania ze swoich podatków polityków i społeczności, którzy nimi pogardzają.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/535642-prof-hancock-demokraci-daza-do-marginalizacji-trumpa