„Prezydent jest jednak samodzielny i wydaje się, że Biden przynajmniej ma szansę, żeby działać samodzielnie i „urwać się z łańcucha” tym bardziej, że on był wiceprezydentem, więc trochę wie, jak to wszystko działa, nie da się sterować. Natomiast pamiętać należy, że Joe Biden będąc świadomym, że Partia Demokratyczna tak naprawdę żywi się na poprawności politycznej, na poparciu mniejszości, na poparciu, które będzie wynikało na przykład z zalegalizowania nielegalnych imigrantów, będzie zmuszony podejmować decyzje nawet wbrew sobie” - mówi portalowi wPolityce.pl Artur Wróblewski, politolog, wykładowca Uczelni Łazarskiego.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Jutro Joe Biden zostanie zaprzysiężony. Czy afera wokół wyborów, później zaś wokół wydarzeń na Kapitolu, gdzie jak się okazało, podczas szturmu było sporo działaczy lewicowych nadszarpnęły jego legitymację do objęcia władzy?
Artur Wróblewski: Wydaje się, że nie ma wątpliwości, że wydarzenia, które widzieliśmy, niewątpliwie bardziej spolaryzowały amerykańskie społeczeństwo, czyli pogłębiły podziały i tym samym utrudnią sprawowanie władzy Joe Bidenowi. Ten ostatni powinien się przede wszystkim do tych wydarzeń dystansować, porzucić je, a oznaczałoby to, że powinien sam nalegać, żeby wygasić procedurę impeachmentu, która ma być kontynuowana poza kadencję Trumpa, co jest absolutnym precedensem. Nigdy tak nie było, żeby kontynuowano tę procedurę poza urzędem. Również warto pamiętać, tylko raz jeden w historii do sekretarza wojny był stosowany impeachment po skończeniu sprawowania urzędu, bo on sam rezygnację złożył prezydentowi Ulissesowi Grantowi a mimo to procedowano i tak nie było większości, żeby uznać go winnym. Chodzi o Williama Belknapa z lat 70. XIX wieku. Natomiast procedurę impeachmentu można wyjaśnić tylko tym, żeby upokorzyć i wykasować, czyli trwale usunąć prezydenta Trumpa z krajobrazu politycznego. Chodzi o to, żeby uznać go winnym być może stawianego mu zarzutu podżegania do powstania, a później w drugim, oddzielnym głosowaniu zwykłą większością zastosować zapis z art. 1 amerykańskiej Konstytucji, który pozwala trwale pozbawić polityka, urzędnika, prawa do sprawowania funkcji publicznych w przyszłości, co wydarzyło się dwukrotnie w XIX wieku, raz na początku XX, ale w stosunku do sędziów federalnych. Nigdy nie uruchamiano tego zapisu w stosunku do prezydenta. Zresztą on jest i tak kontrowersyjny – będą sprawy w sądzie itd.
Także tutaj wydaje się, że Biden już popełnia błąd pozwalając Nancy Pelosi na tego typu działanie, żeby tę procedurę impeachmentu podtrzymywać. Poza tym, skoro chce zasypywać podziały, być może Biden popełnia trochę błąd polegający na tym, że nie pokazuje pewnej wizji swojej prezydentury, która byłaby w jakiś sposób łącząca różne przecież fragmenty amerykańskiego społeczeństwa. Nie pokazuje w sposób przekonujący, jak zamierza rozwiązać problemy społeczne i gospodarcze w USA, które są źródłem tej polaryzacji, tylko tak naprawdę na kolejne trzydzieści pierwszych dni zaproponował agendę, którą można nazwać antytrumpową. Czyli Joe Biden bardziej na razie wydaje się, że będzie bardziej antytrumpem niż Joe Bidenem. Tymczasem powinien tego unikać, żeby nie przykleiła się do niego etykieta, że jest antytrumpem odwracającym decyzje ustępującego prezydenta.
W tej chwili tak to wygląda, bo zapowiedział na pierwsze dni działanie przy pomocy rozporządzeń wykonawczych czyli dekretów, które nie wymagają żadnych głosowań w Kongresie. Będą one dotyczyły powrotu do porozumienia klimatycznego, łączenia rodzin imigrantów – dzieci z rodzicami (to, od czego odchodził w reformie imigracyjnej prezydent Trump). Po trzecie zamierza wprowadzić obowiązek noszenia maseczek w czasie podróży międzystanowych oraz na terenie budynków federalnych, jak również przywrócić dzieci do szkoły. Prezydent Joe Biden zdecydował się w jeszcze jednej kwestii uchylić decyzję Trumpa: chodzi o travel ban czy muslim ban czyli o przywrócenie czy zniesienie zakazu prawa do podróży dla obywateli z sześciu krajów muzułmańskich, które wprowadził w 2017 roku prezydent Trump. A zatem mamy na razie odwracanie decyzji prezydenta Trumpa.
Joe Biden powinien sobie uzmysłowić, że to nie Trump jest źródłem problemów, napięć i podziałów w Stanach Zjednoczonych. On jest raczej tylko symptomem czy syndromem pewnych negatywnych zjawisk, które dokonują się i dokonały w ostatnich latach, które wyalienowały wielu ludzi, które spowodowały, że w Trumpie znaleźli oni rzecznika swojego niezadowolenia. Trump stał się współczesnym odpowiednikiem braci Grakchów, czy też Robespierre’a, Dantona, którzy w jakiś sposób zagospodarowali gniew ludu i stąd mówimy o „ludzie Trumpa”, czyli tych zwolennikach Trumpa (7 na 10 zwolenników Partii Republikańskiej), którzy deklarują, że popierają ustępującego prezydenta. A te zjawiska są związane z globalizacją, która spowodowała, że z Ameryki – dokonały tego wielkie korporacje, również amerykańskie – wyprowadzono część przemysłu do miejsc taniej siły roboczej, na przykład do Chin. Druga rzecz – pogłębia się pewnego rodzaju proces prekaryzacji społeczeństwa amerykańskiego czyli powstaje prekariat, o którym niektórzy mówią, że jest to już klasa społeczna, która nie ma gwarancji zatrudnienia, jest na śmieciówkach, nie ma gwarancji dochodu, staje się coraz biedniejsza i coraz bardziej niezadowolona. Mamy też postępującą uberyzację społeczeństwa, czyli wielkie korporacje przy pomocy różnych aplikacji zaczynają kolonizować nie tylko Amerykę, ale świat i tworzą system neopańszczyzny, zatrudniając ludzi poza systemem ubezpieczeń społecznych i poza pewnymi gwarancjami zatrudnienia. Są to ludzie, którzy są w pewnym sensie wykorzystywani przez bogate korporacje wysokich technologii, które stają się jeszcze bogatsze. To sprawiło, że część społeczeństwa, w tym klasa robotnicza w Wisconsin, Michigan i Pensylwanii, głosowała za Trumpem, mimo że zawsze głosowali na Partię Demokratyczną.
Na to się nakłada pewien szok dla ludzi w miasteczkach i wioskach głębokiego południa, w stanach konserwatywnych, polegający na pewnej rewolucji światopoglądowej, obyczajowej, a mianowicie odejściu od tej Ameryki, która była założona na fundamentach chrześcijańskich,gdzie był tradycyjny model rodziny i tradycyjne wartości, również w prawie karnym. Nagle okazuje się, że Amerykanie w tych stanach konserwatywnych muszą akceptować nowe podejście poprawności politycznej do kwestii religii LGBTQ, wolności słowa.
To lewicowe szaleństwo zostało w USA zahamowane przez prezydenturę Donalda Trumpa. Czy należy spodziewać się próby „nadgonienia” lewicowej agendy?
Nie ma wątpliwości, że w pewnych kwestiach tak. Ale pamiętajmy, że gdyby Partia Demokratyczna była aż tak fanatyczna, żeby realizować tę lewicową agendę, to postawili by na kogoś innego, a nie Joe Bidena. Joe Biden wygląda, mówi i jest wręcz konserwatystą, czyli reprezentuje skrzydło centrowe Partii Demokratycznej. Co prawda ma Kamalę Harris, ale jak popatrzymy na jej życie, to ona była prokuratorem w San Fransisco w Kalifornii, który zwiększył odsetek ludzi w więzieniach jeżeli chodzi o mniejszości latynowskie, afroamerykańską czy Amerykanów pochodzenia azjatyckiego. Ona później zaczęła mówić o odbieraniu za przemoc pieniędzy policji czy też inne rzeczy - o karze śmierci, LGBTQ itd. Natomiast ona tak naprawdę pochodzi z rodziny tradycyjnej.
W Partii Demokratycznej istnieje skrzydło lewicowe. Jest taki podział, jak w Partii Republikańskiej między Kevinem McCarthym, Stevem Scalise czy Mitchem McConnellem, którzy są umiarkowani i jest tam skrzydło Freedom Caucus czyli tacy dawni działacze Tea Party, ultrakonserwatywni i libertariańscy. Tam też jest zmaganie. Trump zagospodarował to Freedom Caucus, a przynajmniej się starał. A to skrzydło Mitcha McConnella jest bardziej centrowe.
Natomiast co do Demokratów to wciąż mamy Partię Demokratyczną clintonizmu czyli umiarkowaną oraz rosnące skrzydło ultralewicowe, czy jak niektórzy mówią – lewackie. Ono jest reprezentowane przez sanderyzm czyli Berniego Sandersa, którego duchową uczennicą jest Alexandria Ocasio-Cortez. Można powiedzieć, że jest to skrzydło socjaldemokratyczne – ona sama siebie określała mianem socjaldemokratki w stylu skandynawskim. Czyli: państwowe ubezpieczenia społeczne, państwowa służba zdrowia czy przynajmniej wspierana przez państwo, darmowa edukacja, permisywizm obyczajowy – to są te kwestie, które znamy chociażby z Europy. Mamy też już kilku muzułmańskich kongresmenów w amerykańskim Kongresie, oczywiście w Partii Demokratycznej. Te rzeczy się pojawiły, wciąż są w mniejszości w Partii Demokratycznej, natomiast co się wydarzy, trudno powiedzieć. Pamiętajmy, że ta zmiana – i coraz częściej przegrana Republikanów – wynika ze zmian demograficznych, gdzie Amerykanów z pnia anglo-saksońskiego jest już trochę ponad 60 proc. Ponad 18 proc. to są Latynosi, prawie 15 proc. - Afroamerykanie, ok. 6 proc. - Amerykanie pochodzenia azjatyckiego. I to są ludzie głosujący na partię stawiającą na mniejszości i pewnego rodzaju zmianę kulturową, światopoglądową w Ameryce, bo to w pewnym sensie też upodmiotawia bardziej te mniejszości, które wolą pewną neutralność odnośnie do religii czy obyczajów, bo mają swoje obyczaje, które wwożą do Stanów Zjednoczonych. To powoduje, że Partia Demokratyczna być może, chcąc wygrywać wybory, musi tę agendę lewicową, nawet jeśli nie chce, realizować.
W dodatku pamiętajmy, że być może w USA dojdą dwa nowe stany: Puerto Rico i dystrykt Columbia. Wówczas w ogóle będzie czterech nowych senatorów czyli będzie de facto zamurowywanie przewagi Partii Demokratycznej kosztem szans Partii Republikańskiej. Może to oznaczać, że Partia Republikańska będzie musiała na nowo się wymyślić. Przede wszystkim nie atakować systemu Kolegium Elektorów, bo dzięki niemu wciąż może wygrywać wybory. Pamiętajmy, że w ciągu ośmiu ostatnich wyborów – od 2000 roku – siedem razy przegrali głosowanie powszechne, a mimo to dwa razy mieli prezydenta. Wzrastanie populacji Latynosów czy Afroamerykanów w Kalifornii, w Nowym Jorku czy New Jersey nie jest żadnym problemem dla Republikanów, ponieważ tam i tak przegrywali. Natomiast wzrost odsetka tych mniejszości w Teksasie, Georgii czy w Arizonie może spowodować, że być może zaczną tam przegrywać nie tylko głosowanie powszechne, ale również w Kolegium Elektorskim i wtedy pojawia się dla Partii Republikańskiej problem.
Warto dodać, że każdy kryzys rodzi nadzieję. Być może pojawi się obok Trumpa nowy, może bardziej ugodowy polityk. Partia Republikańska była już tak straszliwie podzielona w 1964 roku. Wówczas pojawił się Ronald Reagan, który w pewnym sensie realizował część agendy Barry’ego Goldwatera w 1980 roku, kiedy objął prezydenturę. Wtedy Barry Goldwater oskarżany był nawet o to, że jest niezdolny do pełnienia funkcji prezydenckiej. Pojawił się artykuł Ralpha Ginzburga, w którym opisał rzekomą ankietę, którą wysłał do kilkunastu tysięcy psychiatrów i na 2500 odpowiedzi 1500 psychiatrów odpisało, że Barry Goldwater to jest oszołom, wariat, że w ogóle wierzy w teorie spiskowe. Wtedy Richard Hofstadter, politolog określił amerykańską politykę jako „paranoid politics” czyli mianem polityki paranoidalnej. Mówię o tym, ponieważ dzisiaj też mamy tendencję przypisywania niesamowitej wręcz wagi do tego, co się dzieje w Ameryce, wieszczenia jeżeli nie końca Ameryki to Partii Republikańskiej, natomiast takie gwałtowne wydarzenia wokół Barry’ego Goldwatera i Partii Republikańskiej już były, a za cztery lata ona wygrała wybory (po Johnsonie). Miejmy nadzieję, że historia powtórzy się i po tym okresie „paranoid politics”, która niewątpliwie teraz jest, tak jak wtedy – Trumpa podobnie jak i Goldwatera oskarżano o choroby psychiczne oraz że chce wywołać wojnę atomową, po prostu déjà vu.
Czy Joe Biden będzie sprawował realną władzę, czy też będzie jedynie twarzą decyzji podejmowanych gdzieś w kuluarach?
Wydaje się jednak, że w systemie amerykańskim jest tak, że nie było właściwie prezydentów uznanych za niesamodzielnych czyli sterowanych przez wyłoniony z tej paranoicznej polityki deep state, choć niewątpliwie służby składają codziennie rano raporty prezydentowi, więc można powiedzieć, że kształtują jego opinię. Prezydent jest jednak samodzielny i wydaje się, że Biden przynajmniej ma szansę, żeby działać samodzielnie i „urwać się z łańcucha” tym bardziej, że był wiceprezydentem, więc trochę wie, jak to wszystko działa, nie da się sterować. Natomiast pamiętać należy, że Joe Biden będąc świadomym, że Partia Demokratyczna tak naprawdę żywi się na poprawności politycznej, na poparciu mniejszości, na poparciu, które będzie wynikało na przykład z zalegalizowania nielegalnych imigrantów, będzie zmuszony podejmować decyzje nawet wbrew sobie. Czyli po prostu będzie starał się podejmować decyzję dobrą dla tych środowisk, na których Partia Republikańska w tej chwili się opiera. To może niewątpliwie tę politykę w jakiś sposób kształtować. Można powiedzieć, że w jakimś stopniu będzie zakładnikiem tej polityki.
Jeśli chodzi o zmiany dotyczące religii i światopoglądu, Joe Biden będzie także w pewnym sensie liczył na poparcie środowisk LGBTQ – spotkał się już z ich przedstawicielem – więc będzie starał się wspierać ich agendę, czego nie robił Trump. W tym sensie też będzie antytrumpem. Natomiast myślę, że nie będzie można mówić, że jest manipulowany przez kogoś, ponieważ w Ameryce nie stwierdzono nigdy, że jakiś prezydent był kompletnie niesamodzielny, uzależniony od jakiegoś środowiska. Często się wręcz buntował i robił politykę po swojemu, szczególnie w drugiej kadencji, kiedy już nie zależało mu na poparciu sponsorów czy pewnych środowisk.
Joe Biden stał się zakładnikiem polityki poprawności politycznej, zakładnikiem polityki różnych mniejszości czy to seksualnych, czy to etnicznych i rasowych. Będzie też zakładnikiem pewnych socjaldemokratycznych roszczeń, które wysuwa to skrajne skrzydło związane z Bernim Sandersem, Ocasio-Cortez, ale będzie to robił, ponieważ liczy się z wygraną w kolejnych wyborach, kalkuluje politycznie i to jest jego elektorat. Jeśli więc chodzi o kalkulację polityczną, to będzie jednak ofiarą i zakładnikiem kalkulacji politycznych, ale w pewnym sensie Trump też był – zwrócił uwagę na te problemy, które się pojawiły w Stanach Zjednoczonych. Natomiast jeśli chodzi o to, czy będzie zakładnikiem jakiejś „grupy trzymającej władzę” za plecami, to wydaje się, że raczej chyba nie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/535541-wroblewski-biden-ma-szanse-urwac-sie-z-lancucha