„Najwolniejszy granat świata”– tak niektórzy politycy CDU złośliwie określają Armina Lascheta, premiera Nadrenii-Północnej Westfalii i od soboty nowego przewodniczącego chadecji oraz możliwego kandydat na kanclerza. Możliwego, bowiem odkąd Angela Merkel zrezygnowała z kierowania partią piastowanie przewodnictwa chadecji przestało pociągać za sobą automatyczną kandydaturę na kanclerza. Annegret Kramp-Karrenbauer przez rok kierowała CDU i ostatecznie wylądowała w MON. Dla Lascheta droga do szczytu władzy może nie być więc oczywista, bo ambicje kanclerskie wykazują także Markus Söder, premier Bawarii i szef CSU oraz minister zdrowia Jens Spahn. Ten ostatni wspierał Lascheta na zjeździe CDU, licząc na stanowisko wiceprzewodniczącego partii. Spahn wprawdzie twierdzi, że nie zamierza ubiegać się o kanclerstwo, ale jak donosi tygodnik „Der Spiegel” minister przez ostatnie miesiące starał się wysondować jakie poparcie miałaby jego kandydatura wśród partyjnych kolegów. Dopiero w marcu CDU i CSU mają wyłonić wspólnego kandydata. To, że Angela Merkel stawia na Lascheta, nie jest oczywiście żadną tajemnicą, a to daje mu spora przewagę nad potencjalnymi rywalami.
Można by, i wręcz należy zadać pytanie: dlaczego akurat Laschet został szefem CDU? Jest to polityk pozbawiony charyzmy, mało dynamiczny i uchodzi za człowieka Angeli Merkel, przez co ta część partii, która uważa, że chadecja powinna przesunąć się z powrotem w prawo, by odzyskać tych wyborców, których straciła na poczet Alternatywy dla Niemiec (AfD), podchodzi do niego z dużą dawką nieufności. Są to ci działacze (prawie połowa partyjnego aktywu), którzy podczas zjazdu głosowali na Friedricha Merza, dynamicznego lobbystę przemysłu i przedstawiciela konserwatywnego skrzydła chadecji, któremu po raz drugi na przestrzeni dwóch lat, nie udało się zdobyć stołka przewodniczącego. Laschet natomiast jest przeciętny, pozuje na prostego człowieka z ludu, podkreślając na każdym kroku, że jest synem górnika i usiłując przekuć swoją przeciętność w atut. „Zaufajcie mi” – mówił Laschet do delegatów idąc w ślady pani kanclerz, która z okazji kryzysów stosuje podobne hasło: „przecież mnie znacie”. Po niemieckich mediach krążą różne zabawne historie o roztargnieniu Lascheta. Kilka lat temu, gdy wykładał na politechnice w Akwizgranie zgubił pisemne prace studentów, więc po prostu na chybił trafił postawił im oceny i nie wyszłoby to na jaw, gdyby nie fakt, że przyznał więcej ocen niż wynosiła liczba prac.
Premier Nadrenii -Północnej Westfalii nie został więc wybrany bo jest przebojowy, ma coś szczególnego do zaoferowania, tylko dlatego, że gwarantuje, że nic się nie zmieni. Z nim spuścizna pani kanclerz będzie bezpieczna. Na zjeździe pozycjonował się jako kandydat środka, sprzeciwiając się „wszelkim formom polaryzacji”. CDU ma pozostać partią centrum, z możliwością dalszego otwarcia na lewo. Jest to kurs, który lata temu obrała Angela Merkel, a Laschet będzie go kontynuował. Nie jest to CDU o której marzy wielu działaczy partyjnej bazy, szczególnie w nowych landach na wschodzie, gdzie AfD i postenerdowska Die Linke biją rekordy popularności. Merz chciał by partia skupiła się na gospodarce, innowacji, cyfryzacji, na polityce zagranicznej oraz bezpieczeństwa. Mówił o wypracowaniu pozycji, które sprawią, że „będzie się ona odróżniała wyraźnie od Zielonych czy SPD”. Tyle, że o kursie CDU wciąż decyduje Merkel, a pani kanclerz jest przekonana, że Niemcy nie chcą radykalnych zmian, chcą dalej być „bezboleśnie” rządzeni, a Laschet gwarantuje „ciągłość sukcesu”. Jej sukcesu. Merz stanowił tu zbyt duże ryzyko. Po wielu upokorzeniach ze strony Merkel mógł chcieć obalić jej pomnik. Ale oczywiście nie tylko o to chodzi. Pozycja w centrum gwarantuje CDU zdolność koalicyjną. Z FDP, Zielonymi, lewicą. W zasadzie z każdym. W dobie pewnej rysy na politycznym konsensusie, i spadających notowań chadecji, to cenny atut.
A Laschet to uosobienie zdolności koalicyjnej, szczególnie z Zielonymi, którzy obecnie stanowią druga siłę polityczną w Niemczech. Z przewodniczącym Merzem, a co gorzej kanclerzem Merzem, taka koalicja byłaby po jesiennych wyborach do Bundestagu mocno utrudniona, co Zieloni zresztą jasno dali do zrozumienia. Laschet za to już w latach 90, gdy po raz pierwszy został posłem, wyciągnął rękę do Zielonych. Należał wtedy do grupy dyskusyjnej złożonej z posłów CDU oraz Zielonych. Grupa spotykała się w pizzerii Sassella w Bonn, dzięki czemu zyskała przydomek „Pizza Connection”. Należeli do niej tacy politycy CDU jak obecny minister gospodarki i zaufany współpracownik Merkel Peter Altmaier, czy Norbert Roettgen, trzeci kandydat na przewodniczącego CDU, który na zjeździe odpadł po pierwszej rundzie głosowania. Marzyli oni o „innej „ CDU. Bardziej ekologicznej, nowoczesnej i otwartej na świat. Ich marzenie się spełniło, ale zdaniem Lascheta to jeszcze nie koniec, wciąż jest dużo przestrzeni na dalsze otwarcie na lewo. „Umiarkowany konserwatyzm”, a raczej „konserwatyzm bezobjawowy”, który uosabia niemiecka chadecja, podobnie jak wiele innych chadeckich partii dziś w Europie, ma gwarantować, że CDU – ze zmieniającymi się partnerami koalicyjnymi- jeszcze długo pozostanie u władzy.
Nie oznacza to oczywiście, że Laschet będzie miał łatwo. Wręcz przeciwnie. Połowa partii, ta, która głosowała na Merza, uważa go za miałkiego polityka, i będzie on musiał ją sobie zjednać jeśli chce zostać kanclerzem. Na Merza nie ma co liczyć. Ten po zjeździe nawet zastawił na niego pułapkę: zaproponował, by Laschet uczynił go ministrem gospodarki. W obecnym rządzie. W tym celu Laschet musiałby wejść w otwarty konflikt z panią kanclerz, bo ten urząd piastuje obecnie jej najbardziej zaufany współpracownik. Laschet więc odmówił, za co ściągnął na siebie krytykę konserwatywnego skrzydła CDU. Zaoferował Merzowi więc szybko miejsce w prezydium partii, co ten jednak obrażony odrzucił. Rozkrok, którego nowy przewodniczący CDU musi wykonać - pozostać wierny linii Angeli Merkel, bo bez niej nie ma szans na kanclerstwo, a jednocześnie spróbować się od niej odróżnić, jest trudny i ryzykowny. O to potknęła się już Annegret Kramp-Karrenbauer, która po uzyskaniu partyjnego przewodnictwa zaczęła otwarcie atakować szefową rządu. Krytycy widzą w tym objaw „monarchizacji” niemieckiej polityki. Pani kanclerz wybiera sobie następcę, którego partyjny aktyw, zwany złośliwie „związkiem wyboru kanclerza” (Kanzlerwahlverein) następnie zaklepuje. Dzięki temu linia dziedziczenia w dynastii jest zapewniona. A demokracja? A na co komu demokracja? To wrażenie Laschetowi będzie bardzo trudno zatrzeć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/535277-czlowiek-srodka-armin-laschet-to-merkel-20