Nastroje histerii, jakie zapanowały w kręgach amerykańskich Demokratów po wydarzeniach na Kapitolu najlepiej oddaje artykuł autorstwa Williama J. Perry sekretarza obrony w administracji Billa Clintona oraz Toma Z. Colliny, dyrektora w Ploughshares Fund opublikowany w amerykańskim Politico. Zanim omówimy zawarte w nim propozycje warto kilka słów napisać na temat Ploughshares Fund, jednej z najbogatszych amerykańskich instytucji filantropijnych, która powołana została w 1981 roku przez nieżyjącą już Sally Lilienthal i od tego czasu rozdała w postaci dotacji i grantów 100 mln dolarów. Przy czym na jeden tylko cel – walki z proliferacją broni nuklearnej. Sama Lilienthal, która była lewicową aktywistką nie była osobą bardzo zamożną, ale dość szybko udało się jej pozyskać znaczące dotacje od anonimowych darczyńców.
Perry i Collina proponują, aby pierwszym wnioskiem jaki amerykańska klasa polityczna wyciągnęła z ostatniego kryzysu związanego z wyborami i „szturmem Kapitolu” było przekonanie o konieczności pozbawienie Prezydenta możliwości naciśnięcia przycisku nuklearnego.
„Niestety, w obecnych ramach politycznych i instytucjonalnych – diagnozują sytuację - jedynym pewnym sposobem ochrony arsenału nuklearnego przed niestabilnym prezydentem jest nie wybranie go. Po objęciu urzędu prezydent zyskuje niepodważalne kompetencje i może rozpocząć wojnę nuklearną. W ciągu kilku minut Trump może wystrzelić setki bomb atomowych lub tylko jedną. Nie potrzebuje drugiej opinii. Sekretarz obrony nie ma nic do powiedzenia. Kongres nie odgrywa żadnej roli.”
Zdaniem Autorów instytucja jednoosobowej decyzji i odpowiedzialności za decyzję o „naciśnięciu” atomowych guzików, wprowadzona za czasów prezydenta Trumana, dziś jest już przestarzała i wymaga pilnej zmiany. Prezydent emocjonalnie niestabilny, albo wierzący w spiskowe teorie, jakim był Trump, lub taki, który ma skłonność do nadużywania alkoholu (Nixon) może stać się zagrożeniem, bo pod wpływem emocji, złej oceny sytuacji czy innych irracjonalnych czynników może podjąć nieodwracalną w skutkach i fatalną decyzję. Jest to, w ich opinii, tym groźniejsze, że z racji rozwoju nowoczesnych środków przenoszenia dla głowic jądrowych czas potrzebny na decyzję skrócił się drastycznie, co oznacza, że nawet racjonalnie postępujący prezydent działając pod presją czasu, mając niepełne informacje czy będąc pod wpływem stresu może podjąć fatalną w swych skutkach, a będącą wynikiem złej oceny sytuacji decyzję.
Perry i Collina przypominają, że Truman podjął decyzję o tym aby „zabrać atomowy guzik” wojskowym po tym jak widział ogrom zniszczeń Hiroszimy i Nagasaki i uznał, że użycie broni nuklearnej jest decyzja przede wszystkim polityczną, w znacznie mniejszym stopniu wojskową. Na takim zresztą przekonaniu ufundowana została cała amerykańska doktryna odstraszania nuklearnego, którą Perry i Collina proponują, bo tak należy interpretować ich wystąpienie, zrewidować.
„Czy naprawdę uważamy – pytają retorycznie - ,że jakikolwiek prezydent powinien mieć boską moc, aby w jednej chwili dokonać globalnego zniszczenia? Do tej pory powinno być jasne, że żadna osoba nie powinna mieć jednostronnej władzy, aby zakończyć naszą cywilizację. Taka niekontrolowana władza jest niedemokratyczna, przestarzała, niepotrzebna i niezwykle niebezpieczna.”
W tej na pierwszy rzut oka zdroworozsądkowej propozycji w istocie chodzi o coś innego. Rzeczywiście w dobie ataków hackerskich i rozwoju środków przenoszenia broni jądrowej czas potrzebny na podjęcie decyzji o odpaleniu rakiet atomowych w odpowiedzi na atak wroga, ulega skróceniu. Ale czy rozwiązaniem jest zwiększenie liczby osób, które w tej materii podejmują decyzję, co proponują Autorzy, opowiadając się za włączeniem w tryb podejmowania decyzji również przedstawicieli Kongresu? Czy to przyspieszy reakcję? Nie o to w tej propozycji w istocie chodzi. Decyzja w sprawie nuklearnego ataku odwetowego musi być podejmowana szybko, bo część instalacji, przede wszystkim podziemne wyrzutnie rakietowe, mogą zostać zniszczone. Gdzie znajdują się rakiety zamontowane na okrętach podwodnych czy głowice na mobilnych wyrzutniach trudno przeciwnikowi, w przeciwieństwie do tych zamontowanych w silosach, ustalić. Perry i Collina są zdania, że Stany Zjednoczone powinny jednostronnie się rozbroić, likwidując tego rodzaju uzbrojenie, co wyzwoli amerykańskiego prezydenta, czy szerzej klasę polityczną z działania pod presją czasu. Mało tego, powinien on równolegle złożyć deklarację, że Ameryka nie użyje pierwsza broni nuklearnej i tego rodzaju polityka winna być fundamentem racji stanu Stanów Zjednoczonych.
Polityczny idealizm, naiwność? Być może. Aby jednak zrozumieć istotę tej propozycji trzeba wpisać ją w aktualny kontekst, wygasającej na początku lutego umowy START – 3 (New Strategic Arms Reduction Treaty). Joe Biden już zapowiedział zgodę Waszyngtonu na przedłużenie obowiązywania tego porozumienia, o co zresztą intensywnie zabiegała Moskwa, której nie na rękę w obliczu kryzysu gospodarczego jest wchodzenie w wyścig zbrojeń, zwłaszcza w sytuacji szybkiego starzenia się jej potencjału rakiet międzykontynentalnych. Przy okazji administracja Trumpa zgłaszała żądanie objęcia nową umową również rakiet o zasięgu taktycznym, w których Rosja ma kilkukrotną przewagę nad kolektywnym Zachodem. Nie wiadomo czy podobną linię negocjacyjną prezentowała będzie administracja Bidena. Ten typ broni nigdy do tej pory nie był objęty międzynarodowymi rokowaniami rozbrojeniowymi nie tylko dlatego, że Rosja nie chciała do rozmów na ten temat przystąpić. Niezbyt zabiegały o to również Stany Zjednoczone, uważając, że rosyjskie rakiety taktyczne z głowicami nuklearnymi wymierzone w europejskie miasta, bo taki jest ich zasięg, są najlepszym środkiem umacniającym siłę amerykańskiego parasola i relacji atlantyckich.
Gdyby teraz ktoś postanowił wdrożyć propozycje Perry’ego i Colliny, to nie tylko Europa byłaby nadal wystawiona na rosyjskie rakiety, ale również Stany Zjednoczone, które jednostronnie pozbyłyby się części swego potencjału jądrowego, nie byłyby w stanie przyjść naszemu kontynentowi, w razie potrzeby, z pomocą. Jest to w gruncie rzeczy propozycja w stylu „radźcie sobie sami”, dla niepoznaki oblana tylko sosem troski o bezpieczeństwo świata i obawy przed pochopnymi decyzjami nieodpowiedzialnych polityków.
W dłuższej perspektywie gdyby Waszyngton zdecydował się na politykę proponowaną przez Perry’ego i Collinę doprowadziłoby to nie do ograniczenia, ale wręcz przeciwnie, proliferacji broni jądrowej, bo pozbawione amerykańskiej ochrony państwa europejskie musiałaby poważnie zastanowić się czy nie chcą rozbudowy własnego potencjału. W krótszej, odciążyło napięty dziś budżet wojskowy Federacji Rosyjskiej, która wcale nie ma zamiaru redukować swych jądrowych możliwości, i pozwoliło Moskwie dokończyć modernizację własnych sił zbrojnych. Efektem tego zaś byłby wzrost napięcia w naszej części Europy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/534404-byly-sekretarz-obrony-proponuje-aby-usa-sie-rozbroily