Nadszedł długo oczekiwany, historyczny moment. Po czterech i pół roku negocjacji, pełnym wahań i nieudolności z jednej strony, Theresy May, i złej woli z drugiej, Brukseli, jest decyzja. W Wigilię, 24 grudnia, tydzień przed zakończeniem 11-miesięcznego okresu przejściowego, Ursula von der Leyen i Charles Henry w imieniu Unii Europejskiej i Boris Johnson Zjednoczonego Królestwa, podpisali umowę o zasadach nowej umowy handlowej po Brexicie.
Sekwencja zdarzeń była następująca: decyzja w Brukseli, przegłosowanie projektu w ustawę przez Izbę Gmin większością aż 448 głosów i Lordów, następnie, już po Nowym Roku, akceptacja dokumentu przez 27 państw UE i przeciągnięcie go przez Parlament Europejski. Jakie były przyczyny tego nagłego przyspieszenia? Po pierwsze - terminy, tydzień przed zakończeniem 11-miesięcznego okresu przejściowego, po którym pozostawała tylko jedna opcja, no-deal Brexit, którego nie chciała żadna ze stron. Ale, zdaniem komentatorów, przeważył fakt, że niemiecka prezydencja nie mogła się pochwalić wieloma sukcesami, wręcz przeciwnie, i była to osobista decyzja Angeli Merkel.
Obie strony odtrąbiły zwycięstwo, szefowa Komisji Europejskiej mówiła o “kompromisie rozsądnym i korzystnym dla obu stron”, a Boris Johnson z entuzjazmem o “sukcesie, który realizuje wszystkie oczekiwania Brytyjczyków, którzy w referendum głosowali za Brexitem”. Czy tak jest w istocie? O, to już zupełnie inna sprawa. Wystarczy przypomnieć żądania Brexiteers z czerwca 2016 roku. Jak poważne były zastrzeżenia obywateli Zjednoczonego Królestwa do Brukseli, niech świadczy fakt, że wyszli z Unii po 47 latach członkostwa, najpierw Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, a potem The European Community. Samo referendum było trochę wypadkiem przy pracy – premier David Cameron, po sukcesie plebiscytu nt. niepodległości Szkocji zdecydował się uciszyć rosnące nastroje antyunijne w szeregach własnej partii i popularność UKIP-u Nigela Farage’a. Podczas kampanii referendalnej był twarzą Remainers, i wyniki plebiscytu przyjął na tyle źle, że wycofał się ostatecznie z życia politycznego. Nie docenił siły i powagi niezadowolenia społecznego, które już wtedy widać było jak na dłoni.
Brexit has been done!
Brexit has been done! Jaki będzie dalszy ciąg akcji? Brytyjczycy, Izba Gmin – większością 448 głosów – oraz Izba Lordów, ratyfikowali porozumienie. Wkrótce to samo zrobią przywódcy 27 państw członkowskich Unii oraz Parlament Europejski. W Londynie powiało nadzieją. Premier Boris Johnson w adresie do społeczeństwa powiedział m.in: “Wolność jest w naszych rękach i tylko od nas zależy co z nią zrobimy”. Były lider partii torysów Iain Duncan Smith pozwolił sobie na chwilę prawdy - ta angielska bukanierka! - mówiąc “a teraz rozjedziemy się po wszystkich kontynentach i podbijemy świat”. Ministrowie handlu zagranicznego, dziś Elizabeth Truss, od dawna krążą po krajach Commonwealthu, Indie, Kanada, Australia, zawarto także porozumienia handlowe z Japonią, Tajwanem i Singapurem. A kilka dni temu komentator ekonomiczny Timesa napisał: “Przed Zjednoczonym Królestwem boom ekonomiczny, nie notowany od czasów II wojny światowej, a stopa rozwoju ekonomicznego może osiągnąć około 8 proc. w skali rocznej”. Oczywiście, w środowiskach liberalnej lewicy panuje doom and gloom, prawdziwa żałoba, ale na ulicach nie widać manifestacji, związkowców, studentów I zawodowych demonstrantów. Częściowo jest to rezultat restrykcji anty-cowidowych i nowego zmutowanego wirusa, ale nastroje społeczne sygnalizują, że rozpoczęła się nowa epoka, post-Brexitu.
Przyczyny zwycięstwa opcji LEAVE
Jednak trudno zrozumieć, co się w Wielkiej Brytanii zdarzyło, jeśli nie wskażemy na przyczyny zwycięstwa opcji LEAVE w referendum w czerwcu 2016 roku. Pracując wiele lat w Londynie, widziałam jak krok po kroku, rok po roku wzrasta niechęć i opór obywateli przeciw polityce Unii wobec Zjednoczonego Królestwa. Jeszcze w styczniu tego samego roku prominentny konserwatysta Nigel Lawson, wieloletni minister w gabinecie Margaret Thatcher powiedział w King’s College: ”Unia Europejska nam nie odpowiada, bo to projekt głęboko niedemokratyczny i niszczący gospodarkę. Należy wreszcie zostawić ten >klub<, który chętnie bierze nasze pieniądze, ale nas nie słucha, a nasze uwagi, dotyczące kierunku rozwoju UE są rutynowo ignorowane”. Ale arogancja to tylko jedna z przyczyn rozwodu z Unią – wystarczy spojrzeć na listę żądań zwolenników Brexitu przed plebiscytem, by sobie uświadomić, że nie jest prawda, iż “zwyciężył egoizm i populizm”. Jednym z podstawowych oczekiwań było obniżenie kwot imigrantów, przybywających z i spoza Europy w liczbie 250-300 tys. rocznie. Większość aplikowała o pomoc socjalną - social, housing, child, education benefits – mocno drenując budżet państwa. W ciągu ostatnich 20-30 lat – a sytuacja znacznie pogorszyła się, kiedy w 1997 roku na Downing Street zasiadł labourzysta Tony Blair i opublikował “Equal Treatment Bench Book” – znacznie obniżyły się standardy życia Wyspiarzy. Dotyczy to przede wszystkim NHS, publicznej służby zdrowia, poziomu edukacji, transportu i bezpieczeństwa publicznego. Jedenastu pacjentów na szpitalnej sali, ponad czterdziestu uczniów w klasie i program szkolny pełen projektów “jak nie zostać małym rasistą?” czy tygodni przyjaźni ze środowiskami LGBT. Budżet kraju coraz bardziej uginał się pod serwitutami welfare state, państwa opiekuńczego, a imigrantów przybywało. W mediach konserwatywnych jak Daily Telegraph czy Daily Mail, prawdziwą furię wywoływały wyroki Trybunałów Sprawiedliwości i Praw Człowieka, zwykle zasądzające przeciw werdyktom sądów narodowych. Ingerowanie w brytyjskie obyczaje, także w system wymiaru sprawiedliwości, słowem w “British way of life”. I jeszcze jedna zasadnicza sprawa, ekonomia. Zjednoczone Królestwo, to piąta gospodarka świata, druga w UE, kraj o wysokim PKB, niskim bezrobociu, z tradycyjnymi kontaktami handlowymi z całym światem. Nie bez powodu celem pierwszych wizyt nowych premierów są zwykle Chiny, Indie, Brazylia, Singapur, Kanada, Australia. Chińczycy inwestują na Wyspach ogromne pieniądze w nieruchomości, budują fabryki i hotele, wykupują brytyjskie firmy jak Thames Water czy British Telecom, rosyjscy oligarchowie już rozpychają się w City, indyjscy software millioners, “milionerzy komputerowi” krążą między Bangalore i Londynem, a wszyscy razem – plus już tradycyjnie “petrodolary” – są najlepszymi klientami brytyjskich dóbr luksusowych. Tak więc w debacie politycznej przed referendum w 2016 roku owszem, pojawiły się argumenty światopoglądowe, suwerenność państwai obrona brytyjskiego stylu życia, ale i bardzo pragmatyczne, gospodarka i chęć wyzwolenia się spod czapy wielkiej, biurokratycznej i drogiej Unii Europejskiej.
Trudne negocjacje
W ciągu ostatnich miesięcy negocjatorzy Michel Barnier i David Frost – jak donosił Daily Mail - “kłócili się o każdą rybę”, każdy projekt uniwersytecki, cło oraz kwotę. Ale przełom dokonał się dopiero podczas ostatnich 48 godzin na gorącej linii między Ursulą von der Leyen i premierem Johnsonem, kiedy Niemcy zapalili zielone światło AUF WIEDERSEHEN. Wtedy obie strony pospieszyły z wolą kompromisu i puzzle złożyły się w obrazek, choć z wieloma pustymi polami. Wprawdzie umowa handlowa Londynu z Brukselą pozwoliła uniknąć wprowadzenia ceł, kwot ilościowych i innych barier handlowych, jeszcze przez miesiące na granicy Dover – Calais czy na Morzu Irlandzkim będzie panował chaos. Jak wczoraj, kiedy zatrzymano kilka lorries, ponieważ kierowcy nie mieli pełnej potrzebnej dokumentacji. A Brytyjka, mieszkająca w Hiszpanii, która chciała wrócić do domu, została zatrzymana na granicy z podobnych powodów. Jeszcze kilka lat temu któryś z unijnych mandarynów powiedział Davidowi Cameronowi, że “nie można mieć Unii a la carte”, dziś okazało się że owszem, można. Z czterech wolności unijnych – swobodny przepływ ludzi, pieniędzy, usług i towarów – Brytyjczycy wybrali sobie trzy. Natomiast koniec z wolnością przepływu osób.
Wszyscy cudzoziemcy z krajów UE muszą ubiegać się o wizę w przypadku pobytów dłuższych niż 6 miesięcy, spoza – wiza nawet na krótkie pobyty turystyczne. Dalej, prócz obywateli Irlandii, muszą ubiegać się o wizę pracowniczą, która kosztować będzie od 610 do 1408 funtów plus opłata za korzystanie z publicznej służby zdrowia. Wchodzi w życie punktowy system imigracyjny, podobny do australijskiego, czyli nacisk na professionals, lekarzy, adwokatów, naukowców, pielęgniarki oraz robotników wykwalifikowanych. Polacy, posiadający status osoby osiedlonej, zachowują wszelkie dotychczasowe prawa, podobnie jak kandydaci do statusu osoby osiedlonej, którzy już złożyli dokumenty do Home Office, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Chętni do podjęcia studiów na renomowanych angielskich uniwerystetach będa potrzebowali wiz studenckich. Wzrosły także znacząco opłaty za naukę: do tej pory obywatele UE byli traktowani jak Anglicy I opłata w przypadku licencjatu wynosila ok. 10 tys. funtów za rok, teraz będzie znacznie wyższa. Brytyjczyków Unia potraktowała gorzej: jeśli ich pobyt na Kontynencie ma przekraczać 90 dni, będa potrzebowali paszport i wizę wjazdowa – a zważywszy, że ok. 3 mln obywateli Unii mieszka i pracuje na Wyspach a ok. 2.4 mln Brytyjczyków w państwach UE - praca, opieka zdrowotna, dostęp do edukacji – jest to jeszcze potężna szara strefa.
Inna kapitalną sprawą, którą udało się Brytyjczykom wynegocjować, to uwolnienie się z macek zasad i regulacji biurokratycznego organizmu jakim jest UE, i możliwość prowadzenia własnej polityki handlowej. “Będziemy wreszcie mogli – jak kiedyś – robić dobre interesy z całym światem” – zaznaczyła minister ds. handlu zagranicznego Elizabeth Truss. Zjednoczone Królestwo ma setki lat doświadczeń w handlu światowym, wyspiarski runek jest znacznie bardziej “uwolniony” od przepisów niż państw Unii, i tu można się spodziewać wielu sukcesów. Zwycięstwem jest także pozbycie się jurysdykcji obu Trybunałów Europejskich, Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Jeszcze nie do końca, jest to proces, ale dobrze wiemy ile nerwów Brytyjczycy zaoszczędzą, nie musząc się zmagać z tendencyjnymi, hucpiarskimi wyrokami TSUE.
Wiele segmentów umowy handlowej, czy raczej Brexitowej, wymagało kompromisów. Np. granica między Irlandią Płn. a Republiką Irlandii, która wciąż podlega regulacjom Unii. Demokratyczna Partia Unionistów z Belfastu, nieformalny koalicjant torysów, wciąż się skarży, że została porzucona i zapomniana. I rzeczywiście, nikt nie wie gdzie będzie ta granica, na Morzu Irlandzkim czy na lądzie, i jak długo te negocjacje potrwają? Dalej, rybołówstwo I dostęp do brytyjskich łowisk. Jak mówią źródła, ok. 60 proc. rybaków, łowiących na brytyjskich wodach terytorialnych, to Francuzi, Holendrzy, Irlandczycy, etc. Propozycja Borisa Johnsona zwrotu przez rybaków z krajów Unii 80 proc. zysku z połowów, stanęła na 25%. Wielka Brytania jest bardziej zaawansowana w ochronę środowiska i redukcję emisji gazów cieplarnianych niż Kontynent, negocjacje trwają. Niedogadane są jeszcze prawa pracownicze, prawa konsumenckie, transport i wiele innych segmentów gospodarki.
Ale decyzja zapadła. “31 grudnia o 23. czasu Greenwich – pisał Daily Telegraph - Big Ben wybił godzinę wolności”. A prominentny torys John Redwood, jedna z twarzy Brexitu, “wzniósł toast francuskim szampanem by pokazać, że jesteśmy za Europą, ale przeciw UE”. Kiedy suwerenność i demokracja na Wyspach zależy od samych Brytyjczyków, zwykle radzą sobie zupełnie dobrze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/533807-brexit-is-donenadszedl-dlugo-oczekiwany-historyczny-moment