„Trzeba ciągle pamiętać o tym, że im silniejsze Trójmorze, tym silniejsza Unia Europejska” - mówi w rozmowie z Polską Agencją Prasową Jan Parys, polski polityk, socjolog i publicysta, w latach 1991–1992 minister obrony narodowej, w latach 2015–2018 szef gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych.
Mariusz Marszałkowski/Instytut Jagielloński: Czy obecny układ sił na światowej szachownicy sprzyja Polsce?
Jan Parys: Sytuacja Polski w dziedzinie polityki zagranicznej w końcu 2020 jest trudniejsza niż była. Obserwujemy postępującą destabilizację sytuacji międzynarodowej. Zarówno Polska, jak i inne kraje będą musiały się dopasować do nowych wyzwań, takich jak: pandemia, odwrót od globalizmu, wpływ Joe Bidena na politykę USA, rywalizacja chińsko-amerykańska w dziedzinie technologii i zbrojeń. Należy także pamiętać o tym, że wygasły różne porozumienia między USA a Rosją dotyczące kontroli zbrojeń. Jednym zdaniem, istnieje szereg elementów destabilizujących sytuację. Polska jest krajem europejskim o średnim potencjale, a to oznacza, że nie prowadzi polityki globalnej. Na naszą pozycję wpływ wywierają głównie gracze europejscy, czyli Niemcy i Rosja, oraz państwa spoza Europy - USA i Chiny, które mają swe interesy na naszym kontynencie. Trzeba korzystać z momentów, kiedy interesy mocarstw są zbieżne z naszymi, tj. wzmacniają naszą suwerenność. Bruksela jest ważna, ale należy pamiętać o tym, że jej polityka wobec Warszawy jest przedłużeniem intencji Berlina. Klucz do dobrych relacji z Unią leży w Berlinie.
Czy polityka nowej administracji USA może coś zmienić w relacjach z Polską?
Najbardziej rzucającym się w oczy nowym elementem w stosunkach międzynarodowych jest dziś nowa administracja w USA. Pewnie utrzyma ona priorytety związane z interesami Ameryki, jak stanowisko wobec Nord Stream 2, natomiast będzie to administracja, która składa się z ludzi o zupełnie innym podejściu do spraw światowych. W jej skład wchodzą głównie ludzie byłego prezydenta USA Baracka Obamy. Uważają oni, że Ameryka nie powinna być „policjantem świata”, który pilnuje międzynarodowego porządku i hamuje agresorów. Ich zdaniem Ameryka ma misję zbawienia ludzkości w ciągu najbliższych lat, dlatego będą chcieli narzucić swoją wizję świata, bardzo ideologiczną, dotyczącą ekologii, migracji, LGBT, aborcji czy wychowania młodego pokolenia wszystkim krajom na świecie. Otóż to oznacza, że dla USA dużo mniejsze znaczenie będzie miało bezpieczeństwo międzynarodowe, a ważniejsze będą ingerencje w wewnętrzny ustrój poszczególnych państw. Ameryka sprzymierzy się z kilkoma dużymi państwami, gdzie rządzą liberałowie, utworzy taką ideologiczną, liberalną międzynarodówkę i będzie ingerować w wewnętrzne sprawy poszczególnych państw, które nie chcą się tym ideologiom podporządkować. To oznacza, że Stany Zjednoczone przestaną szanować prawo międzynarodowe, które w Karcie ONZ czy w Deklaracji OBWE przewiduje poszanowanie suwerenności każdego państwa i nieingerencję w sprawy wewnętrzne. Przeciwnie, USA będą teraz wywierać naciski na poszczególne kraje, by zmieniały swą politykę wewnętrzną. To będzie wszystko okryte hasłami powrotu do polityki multilateralnej, czyli opartej na porozumieniu dużych państw, które chcą ustawiać politykę krajów słabszych. Ma powrócić koncert mocarstw. To oznacza, że będziemy mieli do czynienia z odwrotem od polityki prezydenta Donalda Trumpa, która koncentrowała się na sprawach bezpieczeństwa międzynarodowego i starała się nie ingerować w sprawy wewnętrzne poszczególnych krajów.
Na jakich zasadach powinny opierać się nasze relacje z Rosją?
Zamrożenie stosunków z Polską przez Rosję jest osobistą decyzją Władimira Putina, zatem nie powinniśmy się spodziewać żadnych zmian dopóki on nie odejdzie. Trzeba się przygotować na moment ustąpienia Władimira Putina, gdyż w samej Rosji jest dużo problemów. Myślę, że zmiana na Kremlu jest już blisko. Nasz wpływ na relacje z Moskwą jest niewielki. Cały czas należy jednak pamiętać, że to potężny, groźny kraj, z którym sąsiadujemy i nie można go prowokować, ignorować ani obrażać. Mówię to pod adresem wielu polityków z rządu i parlamentu, którzy często o tym zapominają. Lekceważą także fakt, że każda nasza aktywność na terenie Ukrainy, Białorusi, w Gruzji jest w Moskwie odczytywana jako wrogie akty. Nasi politycy powinni pamiętać, że im bardziej są aktywni na wschodnim odcinku, tym trudniejsze będą nasze relacje z Moskwą, która pozostanie naszym politycznym i gospodarczym, lecz trudnym sąsiadem. Zapłacimy cenę za każdy nierozważny krok na wschodzie, a jeżeli już zdecydujemy się na działanie, powinniśmy być świadomi ceny.
Co z naszymi sąsiadami, takimi jak Białoruś?
Uważam, że rządy Aleksandra Łukaszenki nie były łatwe dla społeczeństwa białoruskiego, zwłaszcza w ostatnich kilku latach. Natomiast z punktu widzenia bezpieczeństwa naszego kraju, był to czas geopolitycznej stabilizacji. Białoruś miała określoną politykę wewnętrzną, reżim nie prowadził wobec Polski wrogiej polityki i można powiedzieć, że mieliśmy kilkanaście lat bezpieczeństwa na granicy z tym krajem, nie ponosząc kosztów politycznych ani finansowych. Ten okres stabilności się skończył i nie wiemy co będzie dalej z Białorusią, jaka będzie jej polityka np. za dwa lata. Moim zdaniem klucz do sytuacji Białorusi leży w Moskwie i to Władimir Putin zdecyduje kto i kiedy zastąpi Łukaszenkę na stanowisku prezydenta.
Jaki wpływ na pozycję Polski w świecie mają nasze relacje z Niemcami?
Nasza pozycja międzynarodowa w największym stopniu zależy od polityki Niemiec. Z racji różnicy potencjałów, nasz wpływ na relacje z Berlinem nie jest duży. Mamy słabsze argumenty, możemy dążyć do dobrego klimatu, do dobrych relacji osobistych w Berlinie, ale nigdy dla Niemiec nie będziemy priorytetem. Będą traktować nas instrumentalnie. W Berlinie zawsze priorytetem będą Rosja i Stany Zjednoczone. Relacje z Polską będą funkcją stosunków, jakie Berlin ma z tymi dwoma mocarstwami. Oczywiście Polska może umacniać swoją pozycję wobec Rosji i Niemiec przez sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Mamy również prawo do tego, by nie godzić się na pewne żądania Niemiec, natomiast poza wetem nie mamy argumentów, które mogłyby zmienić politykę tego kraju wobec Europy, czy wobec Polski. Chyba, że zbudujemy koalicję antyniemiecką w Unii, co jest trudne. Problem z Niemcami polega na tym, że politycy tego kraju nie pogodzili się z tym, że prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama po agresji rosyjskiej na Ukrainę odrzucił reset z Moskwą. Niemcy nadal chcą prowadzić politykę zagraniczną tak, jakby reset trwał. Jest więc poważna rozbieżność między Niemcami a USA, a tym samym Polską, co do postrzegania polityki rosyjskiej. My uważamy, że ta polityka jest groźna, a Niemcy sądzą, że jest ona dobrą podstawą do wzajemnych relacji politycznych i gospodarczych. Zdaniem Berlina rosyjskie niebezpieczeństwo jest przez Polskę wyolbrzymiane. My często robimy dużo hałasu w mediach, a można robić wiele ważnych rzeczy, a nie postępować tak medialnie.
Co możemy zrobić, by polepszyć stosunki z naszym zachodnim sąsiadem?
Pragnę podkreślić, że jeśli chodzi o Niemcy to nie PiS jest źródłem zaognienia stosunków, ponieważ podejście naszej dyplomacji się nie zmieniło, to prorosyjska polityka Berlina jest powodem rozbieżności z Polską i ze Stanami Zjednoczonymi. To stanowisko Berlina wobec Moskwy jest źródłem nieporozumień z Polską. By to mocniej podkreślić wspomnę o wydarzeniach z ostatnich kilku tygodni, aby pokazać grę, jaką w tej chwili toczą Niemcy z Ameryką. W końcu października szefowa CDU Annegret Kramp Karrenbauer wygłosiła przemówienie, które zawierało pewną ofertę wobec nowej administracji amerykańskiej - Joe Bidena. Stwierdziła, że albo Stany Zjednoczone uznają wiodącą rolę Niemiec w Europie, wówczas byłaby możliwa bliska kooperacja, albo nie uznają wiodącej roli Niemiec w Europie i wtedy Niemcy będą kontynuować politykę dystansu wobec USA i sojuszu politycznego oraz gospodarczego z Rosją. Można powiedzieć, że była to nie tyle oferta, co ultimatum. Niemcy postawiły warunki Stanom Zjednoczonym: proponowały wzrost budżetu militarnego, twierdząc przy tym, że oczekują, iż Ameryka przekaże im odpowiedzialność za obronę konwencjonalną w Europie, zaoferuje Niemcom strefę wolnego handlu i ograniczy się w Europie do tego, by bronić starego kontynentu w sferze nuklearnej. Dla Polski byłoby to bardzo niekorzystne. Amerykanie zareagowali na te warunki bardzo szybko. Kilka dni później Komisja Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów głosami obu partii przyjęła Rezolucję 672 o poparciu dla Trójmorza, jednocześnie bardzo krytykując politykę rosyjską. Nas, mieszkańców regionu władze CDU nie pytały o zdanie. Region liczący 130 mln mieszkańców jest zatem nadal obiektem przetargów mocarstw (Niemcy ze względu na ich udział w światowym eksporcie oraz ich wpływ na los Europy traktuję jako mocarstwo).
Co dokładnie dla Europy oznacza ta amerykańska Rezolucja z 18 listopada 2020?
Ta deklaracja wsparcia dla Trójmorza oznacza, że nowa administracja, w ogóle USA, nie zamierzają rezygnować z utrzymania wpływów amerykańskich w Europie i tym samym odrzucają warunki postawione przez Kramp Karrenbauer. Można zatem uznać, że sytuacja szybko wróciła na stare tory. To oznacza, że Ameryka nie zmienia swoich pozycji wobec Trójmorza i wobec Rosji. Z Berlina riposta przyszła też bardzo szybko. Po paru dniach odbyło się posiedzenie Bundestagu, na którym wszystkie partie, poza Zielonymi, opowiedziały się za dalszą budową Nord Stream 2, podkreślając, że ten projekt jest dobrym narzędziem dialogu politycznego z Rosją. Odpowiedź była taka, że skoro Ameryka nie akceptuje warunków Berlina, to Niemcy będą kontynuowały dotychczasową politykę zagraniczną, gdzie priorytetem w dziedzinie gospodarczej i politycznej jest Rosja. Tym samym Niemcy będą budować swoją pozycję wobec Ameryki przy pomocy dobrych stosunków z Moskwą. Tak to wygląda, jeżeli chodzi o grę mocarstw, w którą Polska jest pośrednio zaangażowana. Możemy bowiem decydować, że gramy z tym mocarstwem, które jest sojusznikiem naszej niepodległości.
Jakie są nasze atuty w polityce międzynarodowej?
To, że nie mamy mocy sprawczej, by kształtować grę mocarstw, wcale nie oznacza, że Polska jest jedynie pasywnym obserwatorem. Po pierwsze jesteśmy jednym z państw tzw. „big five”, czyli pięciu dużych krajów w Unii Europejskiej, z dobrą gospodarką i stabilnym rządem, więc nie musimy godzić się na wszystko, co nam proponują, mamy wybór. Po drugie Polska leży w ważnym geopolitycznym miejscu Europy, w związku z tym różne mocarstwa chciałyby mieć swoje wpływy w tej części kontynentu, traktując nas jako obszar strategicznie ważny. Najlepszym dowodem na to jest ten „ping - pong” między Niemcami a Ameryką, który dotyczył Trójmorza, a konkretnie utrzymania amerykańskich wpływów w tym obszarze. Po trzecie, naszym atutem jest to, że za czasów Witolda Waszczykowskiego polska dyplomacja przezwyciężyła dylemat, który był przekleństwem naszej polityki zagranicznej przez sto lat: z Rosją czy z Niemcami? W 2016 roku zdecydowano, że nie należy z lęku przed Rosją uzależniać się od Niemiec, co proponuje stale Platforma Obywatelska, ani nie musimy z lęku przed Niemcami uzależniać się od Rosji, co proponuje Lewica. W 2016 roku MSZ RP przygotowywało szczyt NATO w Warszawie, udało się wtedy wynegocjować stacjonowanie wojsk USA w Polsce, czego nigdy wcześniej nie było. W ten sposób zbudowano nasze silne relacje militarne z Ameryką i chcę podkreślić, że to w sposób diametralny zmienia, wzmacnia naszą pozycję w Unii wobec Rosji i Niemiec.
Na czym polega ta zmiana naszej pozycji wobec Moskwy i Berlina?
Oznacza to, że w tej chwili każdy kraj musi się liczyć z tym, że w Polsce jest 5 tysięcy żołnierzy amerykańskich, a w krótkim czasie może być ich więcej. To oznacza także, że Stany Zjednoczone będą tutaj inwestować, bo skoro jest tu wojsko, to gwarantują swoim inwestorom bezpieczeństwo. Ale przede wszystkim świadczy to o tym, że Polska jest bliskim sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, a tym samym nie jest izolowana, nie jest np. jedynie na łasce Komisji Europejskiej czy Niemiec.
Jakie znaczenie dla Polski ma projekt Trójmorza i jaki jest nasz wkład w tę inicjatywę?
Kolejnym naszym atutem w polityce zagranicznej jest plan prezydenta Andrzeja Dudy, który wspólnie z panią prezydent Chorwacji był inicjatorem struktury politycznej Trójmorza. Ta inicjatywa okazała się być rzeczą trwałą. Co więcej, przy pomocy Banku Gospodarstwa Krajowego została stworzona podstawa gospodarcza Trójmorza. To jest zasługa zarządu tego Banku, zwłaszcza pani prezes Beaty Daszyńskiej-Muzyczki. Pani prezes w ekspresowym tempie zbudowała Fundusz Inwestycyjny 3M, zarejestrowała go w Luksemburgu, zorganizowała kilka państw-udziałowców oraz znalazła inwestorów prywatnych. Trwa rozpatrywanie projektów zgłoszonych przez poszczególne państwa. Ten fundusz może dysponować wieloma miliardami euro. Inwestycje Funduszu muszą mieć charakter komercyjny, czyli muszą przynosić zyski swoim udziałowcom. O ile wiem, jest zainteresowanie funduszem ze strony światowych instytucji emerytalnych: amerykańskich, japońskich, australijskich. Okazuje się więc, że kraje Trójmorza mogą liczyć nie tylko na fundusze unijne, ale będą też wzmacniały swoją pozycję przez inwestycje, które zapewni Fundusz Inwestycyjny Trójmorza.
Czy projekt Trójmorza jest ważną inicjatywą dla UE?
Trójmorze, które bywało ignorowane i wyśmiewane to jest 12 głosów w Unii Europejskiej, co jest bardzo ważne, bo wiele spraw podlega tam głosowaniu. Zwróćmy jednak uwagę także na siłę gospodarczą tej inicjatywy. Trójmorze to nie jest tylko duże terytorium (blisko 30% powierzchni UE), duża liczba ludności (130 mln osób ) czy spory dochód narodowy. Siłę Trójmorza najlepiej widać, kiedy wskaże się na obroty, jakie miały Niemcy, czyli najważniejsza gospodarka Unii, w 2019 roku z różnymi państwami. Otóż Niemcy z Chinami miały 205 mln euro obrotów, ze Stanami Zjednoczonymi miały 190 mld euro obrotów, ze swoim głównym partnerem, czyli Francją 172 mld, z Rosją było to 57 mld. Z krajami Trójmorza zaś było to 475 mld euro. Te liczby pokazują poważne znaczenie państw Trójmorza dla gospodarki niemieckiej i tym samym dla całej Unii. Mówiąc krótko, Niemcy nie mogą ignorować tego regionu, bo to ważny dla nich obszar gospodarczy. Należy też podkreślać, że im silniejsze Trójmorze, tym silniejsza Unia. Jednocześnie jest to apel do polityków niemieckich, by zmienili swoje podejście do państw tego regionu. Czas skończyć z podejściem lekceważenia, a także podejściem protekcjonalnym. Jeśli Niemcy będą dalej ignorować państwa Trójmorza, czyli ich siłę ekonomiczną, to ich polityka zagraniczna zakończy się fiaskiem. Muszą zacząć doceniać ten region i traktować go po partnersku. Polityka zagraniczna, aby była skuteczna, musi uwzględniać uwarunkowania gospodarcze.
Jakie zadania stoją przed państwami Trójmorza w najbliższym czasie?
Przed naszą polityką zagraniczną jest wiele zadań. W najbliższym czasie będą to np. negocjacje ze Stanami Zjednoczonymi, które obiecały Trójmorzu miliard dolarów. Otóż ta kwota jest obwarowana takimi warunkami, że tak naprawdę są to pieniądze teraz nie do skonsumowania. Moim zdaniem nasza dyplomacja powinna wrócić do sprawy tego wsparcia finansowego i jeszcze raz przedyskutować warunki, tak aby możliwość skorzystania z tego miliarda stała się bardziej realistyczna. Z USA mamy także do omówienia skonkretyzowanie kwestii związanych z budową w Polsce małych reaktorów nuklearnych i dużych elektrowni atomowych.
Jaką możemy odegrać rolę by wzmocnić Trójmorze i naszą w nim pozycję?
W Polsce musimy sobie uświadomić, że nie wystarczy być inicjatorem Trójmorza, aby mieć tam silną pozycję. Rola ojca chrzestnego 3M nie wystarczy. Nasza pozycja w Trójmorzu zależy nie tylko od zręcznej dyplomacji, ale też od tego, czy w poszczególnych państwach regionu jesteśmy liczącym się inwestorem. W niektórych krajach Trójmorza, np. na Litwie, czy w Czechach (tu jest silny Orlen) mamy poważne inwestycje. Ale nie we wszystkich państwach regionu nasze duże firmy są aktywne. W szeregu państw Trójmorza mamy swoje średnie przedsiębiorstwa, które wymagają wsparcia ze strony RP, aby zapuścić tam silne korzenie i stać się znaczącą siłą na lokalnych rynkach. A wtedy wpływy gospodarcze przełożą się na siłę polityczną. Dlatego wszystkie instytucje rządowe w Polsce powinny aktywnie wspierać ekspansję polskich firm w krajach Trójmorza. Rząd powinien opracować program wspierania polskich firm w regionie.
Wspomniał pan o rywalizacji Chin z USA. „Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” - czy Polska może być cichym wygranym wojny handlowej Chiny-USA?
Powiedzmy otwarcie - Polska nie ma wpływu na relacje między takimi mocarstwami jak Chiny i Stany Zjednoczone. Wiadomo, że jest między tymi mocarstwami rywalizacja o wpływy na Pacyfiku, a tam Polski po prostu nie ma. Jest konkurencja technologiczna, tutaj także Polska nie dysponuje adekwatnym potencjałem. Musimy się odnaleźć w tym sporze oczywiście pamiętając, że jesteśmy członkiem Unii Europejskiej. Należy także pamiętać o tym, że przynajmniej rola gospodarcza Chin w świecie będzie się umacniała, a w związku z tym Polska powinna prowadzić politykę, która z jednej strony będzie wspierać głównego sojusznika, czyli USA, a z drugiej nie zamknie nam drogi do kooperacji gospodarczej z Chinami. Z Pekinem możemy współpracować gospodarczo we wszystkich dziedzinach poza sferą bezpieczeństwa. To wymaga od naszych polityków pewnej subtelności. Rządzący muszą wyważyć utrzymanie stosunków z obydwoma mocarstwami.
Czy można powiedzieć, że pandemia i COVID-19 to zjawisko przełomowe, które na nowo ukształtuje relacje ekonomiczne mocarstw? Co może zrobić Polska, by chronić swoją gospodarkę i wykorzystać nowe szanse?
Chociaż w obecnych czasach nikt nie jest w łatwej sytuacji, to możemy powiedzieć, że nasz rząd prowadzi politykę, która powoduje relatywnie niewielkie dolegliwości, czy straty gospodarcze. Jest szereg państw, które są w dużo gorszej sytuacji, zarówno zdrowotnej jak i ekonomicznej. U nas jest lepiej i to jest zasługa rządu Mateusza Morawieckiego. Pandemia nie jest z winy rządu, przyszła z zewnątrz i jak się okazuje walczymy z nią dość skutecznie, lepiej niż wiele innych państw. Są kraje, które bardziej ucierpiały. To z pewnością zmieni relacje międzynarodowe. Obawiam się, że wiele państw Afryki poniesienie nie tylko duże straty demograficzne, ale i przejdzie załamanie gospodarcze. W Europie pandemia najbardziej dotknęła Włochy, Hiszpanię, Portugalię, Grecję. Te państwa mają poważne długi, czyli nie mają środków by stworzyć programy ratunkowe dla gospodarki, ani by wspierać wzrost ekonomiczny. Te kraje wyraźnie nie radzą sobie także w sferze medycznej. To może spowodować, że Polska poprawi swoją pozycję w pewnych rankingach.
Czy mamy możliwości, które sprawią, że Polska wzmocni swoją pozycję w UE?
Przede wszystkim Polska powinna wzmocnić swoją narrację, czyli promowanie własnej polityki. W sferze zagranicznej powinniśmy lepiej tłumaczyć (czyli w języku angielskim) dlaczego mamy taką, a nie inną politykę wewnętrzną, dlaczego przeprowadzamy określone reformy, itp. Nie wystarczy chwalić się wynikami gospodarczymi, trzeba również wyjaśniać w obcych językach naszą postawę wobec Unii Europejskiej, czy genezę sporu o tak zwaną praworządność, a także wskazywać na powody czy intencje, dla których grozimy wetem wobec powiązania budżetu unijnego z „praworządnością”. Tego prawie nie ma. Na świecie ukazują się setki audycji telewizyjnych, radiowych, artykuły, które nas oczerniają, oskarżają nasz kraj. Strona rządowa przez 5 lat nie wypracowała mechanizmów, które pozwalałyby bronić polityki naszego kraju za granicą. Poza tym powinniśmy wyraźnie powiedzieć krajom Unii Europejskiej, jakiej Europy chcemy. Bez tego nasze weto będzie tylko wetem. Musimy tłumaczyć nie tylko, że się na coś nie zgadzamy, ale także to, jaka ma być Europa. Naszym celem jest postępowanie zgodne z traktatem. A ten nie przewiduje jednej obowiązkowej drogi rozwoju ani jednego wzorca ustrojowego. Jednym słowem nie zgadzamy się na Europę George Sorosa, na Europę podporządkowaną ideologii liberalnej, bo chcemy wspierać Europę taką, jaką mamy zapisaną w traktatach, czyli Europę Roberta Schumanna. A to oznacza Europę równych państw, które wzajemnie szanują swoją suwerenność i kooperują w tych dziedzinach, które przewiduje traktat, a nie w tych, które są w doraźnych pomysłach Komisji Europejskiej czy polityków niemieckich.
Dr Jan Parys
Ukończył Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego w 1973 roku, gdzie uzyskał stopień doktora. Po ukończeniu studiów pracował w Polskiej Akademii Nauk. Od 1985 współpracował z ośrodkiem sowietologicznym J.M. Bocheńskiego we Fryburgu w Szwajcarii.
Od 1989 w okresie rządów T. Mazowieckiego i J.K. Bieleckiego pracował jako dyrektor generalny w Centralnym Urzędzie Planowania. W rządzie premiera Jana Olszewskiego pełnił funkcję pierwszego polskiego cywilnego ministra obrony. Jako szef MON zainicjował prozachodnią politykę obronną RP.
Po odejściu z MON pracował m.in. przy pisaniu Obywatelskiego Projektu Konstytucji NSZZ Solidarność. Następnie przez szereg lat był doradcą w dużych spółkach akcyjnych. W okresie 2008-20015 r. pełnił funkcję rektora w Kolegium Jagiellońskim w Toruniu, gdzie wykładał bezpieczeństwo międzynarodowe.
Od listopada 2015 do kwietnia 2018 roku pracował w MSZ. W 2017 roku odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski za zainicjowanie współpracy Polski z NATO.
kk/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/528979-wywiad-jan-parys-o-geopolitycznej-sytuacji-polski