„Rien ne va plus”, czyli wszystko idzie nie tak dla prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Pandemia Covid-19 spowodowała, że posiedzenia Parlamentu Europejskiego od kilku miesięcy odbywają się wyłącznie w Brukseli, a próba Paryża wymuszenia gwarancji, że po jej zakończeniu wrócą do Strasburgu, wywołała ogromną irytację u przewodniczącego PE Davida Sassoliego, który takich gwarancji udzielać nie zamierza. Spór ciągnie się już od tygodni, a jego ton staje się coraz bardziej nieprzyjemny. Ze strony francuskiej padają oskarżenia o podstęp, czyli próbę - przy okazji pandemii-pozbycia się Strasburga jako siedziby PE, co znacznie ograniczyłoby koszty jego funkcjonowania.
Bezpieczeństwo czy wolność?
Wcześniej Komisja Europejska wyraziła zaniepokojenie ustawą o bezpieczeństwie globalnym, którą została w minionym tygodniu przyjęta w pierwszym czytaniu przez izbę niższą francuskiego parlamentu, Zgromadzenie Narodowe. Ustawa, zakazującą publikowania wizerunków funkcjonariuszy, prowadzących działania podczas demonstracji publicznych, wywołała we Francji wielotysięczne protesty oraz sprzeciw środowiska dziennikarskiego, które widzi w niej próbę ograniczenia wolności słowa. Emmanuel Macron od początku swojej prezydentury utrzymuje napięte relacje z mediami. Wielokrotnie krytykował je za utrudnianie mu reform. Media mu więc nie ufają i podejrzewają o chęć uniemożliwienia dokumentowania „brutalnych” działań policji. Takich jakie miały miejsce podczas protestów żółtych kamizelek.
Grupa 33 znanych osobistości życia kulturalnego Francji, w tym reżyser Costa Gavras, które w 2017 r. w wyborach prezydenckich głosowała na Macrona, napisała do niego list otwarty, że „nie głosowała na to”. Celebryci domagają się wycofania ustawy oraz zakończenia przez Macrona rozpoczętej niedawno walki z „islamistycznym separatyzmem”. Obie inicjatywy ich zdaniem „ograniczają wolność informacji, opinii, przekonań, edukacji, zrzeszania się, demonstracji i protestu”. Tak duży okazał się sprzeciw wobec ustawy o bezpieczeństwie globalnym, że premier Jean Castex odesłał ją do Trybunału Konstytucyjnego. Komisja Europejska natomiast zadeklarowała, że zamierza „monitorować” dalsze prace nad nową legislacją i przypomniała Paryżowi, że „powinien znaleźć równowagę pomiędzy potrzebą bezpieczeństwa funkcjonariuszy policji a gwarancją podstawowych praw obywateli”.
Zwalczanie islamizmu czy złego PR?
Do tego doszła w minionym tygodniu brutalna zdaniem środowisk lewicowych nad Sekwaną likwidacja dzikiego obozowiska migrantów na placu Republiki, w samym sercu Paryża. Ok. 400 osób rozbiło tam w ubiegły wtorek swoje namioty, po tym jak policja zlikwidowała o wiele większy dziki obóz w podparyskim Saint-Denis, gdzie koczowało ponad 2500 osób. Funkcjonariusze po prostu zwinęli namioty z migrantami w środku. W ruch poszedł gaz łzawiący. „Był to żałosny spektakl. Szokujący” – uznała Rachida Dati, burmistrz VII dzielnicy Paryża i polityk centroprawicy. Szokująca jest zdaniem części lewicy we Francji, tej zblatowanej z organizacjami muzułmańskimi, także ustawa o separatyzmie islamistycznym, a raczej o wzmocnieniu zasad republikańskich, bo słowo islamistyczne lub nawet islam ma się w niej ostatecznie nie znaleźć. Chodzi przede wszystkim o Niepokorną Francje i jej lidera Jeana-Luca Mélenchona oraz ruch Tubylcy Republiki (Indigenes de la Republique), partię tożsamościową, skupioną na wytykaniu francuskim elitom rasizmu i kolonializmu. Krucjata Macrona przeciwko islamskimi radykałom (całkowicie słuszna zresztą) te ugrupowania uważają za wyraz islamofobii, argument chętnie powtarzany przez lewicowe media nad Sekwaną. W skrócie: lewica chroni swoich wieloletnich klientów politycznych w postaci imamów i stowarzyszeń muzułmańskich różnej maści. Także prawica jest sceptyczna, widząc w inicjatywie Macrona polityczny oportunizm, czyli próbę przeciągnięcia na swoją stronę prawicowych wyborców, szczególnie tych głosujących na Marine Le Pen. Do wyborów prezydencki w 2022 r. w końcu bliżej niż dalej, na dodatek ostatnie zamachy nieco sforsowały rękę Macrona.
Francuski prezydent płaci w pewnym sensie cenę swojej wcześniejszej pobłażliwości, w postaci propozycji nauczania języka arabskiego w szkołach, niemożności „zidentyfikowania” kultury francuskiej oraz usilnych prób niełączenia islamskiego terroryzmu z islamem. Zrobiła to za niego skrajna lewica, która zadeklarowała, że ona nie da się oszukać i ogłosiła wszech i wobec, że Macron nową ustawą celuje w muzułmanów i islam właśnie. Upieranie się przez francuskiego prezydenta przy tym, że karykatury Mahometa są wyrazem ducha republiki spowodowały dodatkowo festiwal nienawiści wobec niego w krajach muzułmańskich, gdzie stał się personifikacją „szatana”. Do tego zaczęła go atakować zagraniczna prasa, w tym „Financial Times”, portal „Politico” , „The Guardian” czy „Financial Times”, które pisały o „niebezpiecznej laickości”, próby dzielenia Francji oraz cenzurowania religii. Macron zaczął więc wydzwaniać do ich redakcji, by wytłumaczyć dziennikarzom „model francuski”. „Financial Times” potem skasował artykuł swojej korespondentki, co znów wywołało krytykę, że zamiast walczyć z terrorystami Macron walczy o dobry PR i -przyzwyczajony jak dotąd do pochwał - usiłuje cenzurować niekorzystne dla siebie opnie.
Twarz kryzysu Francji
Ale także na poziomie politycznym Macron zdaje się być w swojej walce z islamistycznym separatyzmem w Europie osamotniony. Mimo deklaracji solidarności niektórych państw, jak Holandia czy Austria, żadne nie miało ochoty do niej dołączyć. W końcu: po co się narażać muzułmanom? Także na innych polach widać rosnącą izolację Paryża. Macron promuje autonomię strategiczną Europy, która miałaby zastąpić konsensusu Waszyngtoński, tymczasem Niemcy, uskrzydlone wygraną Joe Bidena w wyborach prezydenckich, zaczęły marzyc o resecie z USA. Więcej Ameryki, przekonuje Berlin, nie mniej, stanowi drogę naprzód. Reforma NATO, o którą apelował francuski prezydent, mówiąc o „martwicy mózgu” Sojuszu, także zdaje się nie iść po jego myśli. Komisja ekspertów przy NATO właśnie zaproponowała ograniczenie prawa do weta państw członkowskich Sojuszu i podporządkując się życzeniom Waszyngtonu, uznała Chiny za jedne z głównych zagrożeń dla pokoju i stabilności Zachodu. Pogłębienie integracji Unii Europejskiej już dawno utknęło w miejscu, a z prób Macrona uwspólnotowienia długu pozostał fundusz odbudowy, uchwalony w lipcu, i który zablokowały właśnie Polska i Węgry z powodu sporu o praworządność.
Można by rzec, że Macron płaci cenę za to, że próbował być ponad podziałami politycznymi, taki prezydent zarówno lewicy jak i prawicy, ale rzeczywistość zmusiła go do prowadzenia, co najmniej w wymiarze bezpieczeństwa wewnętrznego, politykę zdecydowanie prawicową. Politykę, która większość Francuzów popiera, i która może zapewnić mu reelekcję za niecałe dwa lata. A co do reszty? W Pałacu Elizejskim zdaje się królować przekonanie, że to znów nie ten czas, że okoliczności, w tym pandemia, po prostu nie sprzyjają francuskim inicjatywom. Pozostaje poczucie osamotnienia i niezrozumienia francuskiego modelu. Po trzech latach z „fenomenu Macrona” nie pozostało prawie nic. Francja nie stała się, jak obiecywał, liderem Europy, zamiast tego to on stał się twarzą kryzysu Francji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/528249-osamotniony-rosnie-sprzeciw-wobec-polityki-macrona