Ron Klein przyszły szef personelu Białego Domu w administracji Joe Bidena zapowiedział w niedzielę, iż we wtorek zostaną ogłoszone pierwsze nominacje personalne. Jednak już teraz Bloomberg, powołując się na kilka niezależnych od siebie, nieujawnionych źródeł z otoczenia prezydenta-elekta ujawnia pierwsze personalia – szefem Departamentu Stanu ma zostać Antony Blinken, doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan, zaś szefem amerykańskiego przedstawicielstwa przy ONZ Linda Thomas-Greenfield. Jeśli potwierdzą się spekulacje, że Pentagonem pokieruje Michèle Flournoy partnerka Blinkena z firmy doradztwa strategicznego WestExec Advisors, którą ci demokratyczni uchodźcy z amerykańskiej administracji założyli w 2017 roku, to będziemy mieli do czynienia z kompletem top-managerów amerykańskiej polityki zagranicznej.
Nie można powiedzieć, aby nominacja dla Blinkena, od lat związanego z Joe Bidenem była zaskoczeniem. Do niedawna za liczącą się kandydatkę na szefa Departamentu Stanu uchodziła Susan Rice, w przeszłości doradca Obamy ds. Bezpieczeństwa, ale jest ona bardzo nielubiana wśród Republikanów, którzy zarzucają jej to, że odegrała niesławną rolę w opieszałości jaką wykazała się w 2012 roku amerykańska dyplomacja w obliczu ataku na placówkę w Bengazi. Rice mogłaby nie dostać poparcia w Senacie, w którym obecnie 50 mandatów mają Republikanie, a nie wiadomo czy w styczniu w Georgii, gdzie obsadzane będą dwa mandaty senatorskie Demokratom uda się uzyskać równowagę co pozwoliłoby speakerowi Izby (jest nim Camalla Harris) przesądzać wynik głosowania. W tej sytuacji kandydatura Rice straciła na atrakcyjności i nominację ma uzyskać, znacznie bardziej strawny dla opozycji Blinken.
Uchodzi on za rasowego dyplomatę (zresztą już jego ojciec był ambasadorem na Węgrzech), człowieka o umiarkowanych poglądach i zwolennika odbudowania zdolności sojuszniczych Stanów Zjednoczonych. To zresztą jeden ze stałych elementów oskarżeń Demokratów pod adresem administracji Trumpa – prowadzenia polityki zagranicznej bez precyzyjnie nakreślonej strategii w połączeniu z destrukcją znaczenia Departamentu Stanu i nadmierną militaryzacją (zarówno w wymiarze personalnym jak i strategicznym) amerykańskiej polityki zagranicznej za czasów Trumpa doprowadziło w efekcie do kryzysu zaufania, najbardziej widocznego w przypadku partnerów z Europy, między Stanami Zjednoczonymi i sojusznikami. W efekcie, mamy zamęt, zarówno na poziomie celów jak i środków, nadwyrężenie relacji sojuszniczych i generalnie osłabienie pozycji Waszyngtonu. Zadaniem Blinkena ma być naprawa tego stanu, w pierwszym rzędzie przez odbudowanie sojuszu z Europą.
Powrót do porozumienia nuklearnego
Już przed wyborami, uczestnicząc w kampanii Bidena, opowiadał się on za powrotem Stanów Zjednoczonych do porozumienia nuklearnego z Iranem oraz przystąpienia do Klubu Paryskiego realizującego wspólna politykę klimatyczną. Blinken od lat współpracuje z Bidenem. Był nie tylko jego głównym doradcą ds. polityki zagranicznej w czasie kampanii wyborczej, a wcześniej sprawował podobna funkcję w gabinecie wiceprezydenta. Jeszcze wcześniej był zastępcą sekretarza w Departamencie Stanu za administracji Obamy, a kiedy Biden zasiadał w Senacie i kierował komisją Spraw Zagranicznych Blinken był szefem jej administracji. Jest przy tym politykiem młodym (58 lat), uważanym za energicznego zwolennika „porządkowania” rozgardiaszu jaki zostawił po sobie Donald Trump.
Linda Thomas-Greenfield przez lata pracowała w Departamencie Stanu za czasów administracji Obamy, będąc m.in. w latach 2013 – 2017 asystentem Sekretarza Stanu ds. Afryki, później zaś była ambasadorem w Liberii.
Jake Sullivan (43 lata) jest byłym doradcą Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego, kiedy ten sprawował funkcję wiceprezydenta, wcześniej pracował w Departamencie Stanu za czasów Hillary Clinton. Wówczas, będąc dyrektorem biura planowania politycznego odgrywał jedną z kluczowych ról w negocjacjach porozumienia nuklearnego z Iranem.
Blinken w lipcu, w wywiadzie dla telewizji Bloomberg powiedział, że pierwszym zadaniem nowej administracji winno być wydobycie Ameryki ze „strategicznej próżni” w którą Stany Zjednoczone wpakował Trump kłócąc się z sojusznikami i realizując ideę America First. Oskarżył on wówczas również ówczesną administrację, że nieudolna polityka wojen handlowych pozwoliła Pekinowi na osiągnięcie niemal wszystkich celów strategicznych. Na podstawie tych wypowiedzi, a także podkreślania przezeń wagi współpracy z Tajwanem obserwatorzy skłonni są uważać, iż Biden utrzyma „twardą” linię wobec Pekinu. Tym bardziej, że zarówno Biden jak i Blinken wielokrotnie mówili w trakcie kampanii prezydenckiej, że obecny podział na świecie przebiega między walczącymi ze sobą o wpływy „obozem technologicznej demokracji” w którym postęp służy poszerzaniu obszarów wolności obywatelskich i „obozem technologicznego autorytaryzmu” budowanym przez Chiny i Rosję, gdzie postęp techniczny wykorzystuje się celem tłumienia wolności. Trzeba jednak odnotować i inne, głosy, ekspertów takich jak Dmitrij Trenin z Centrum Carnegie, którzy są zdania, że administracja Bidena może zdecydować się na krótki „reset” w zakresie stosunków z Pekinem, głównie po to aby drastycznie zwiększyć presję na Moskwę.
Szanse i zagrożenia
Z punktu widzenia Warszawy nominacja dla Blinkena i ostatnie wypowiedzi polityków z zaplecza Joe Bidena wieszczą zarówno szanse jak i zagrożenia. Nowy szef Departamentu Stanu wielokrotnie w swych publicznych wystąpieniach podkreślał przywiązanie do liberalnych wartości świata zachodniego w tym do poszanowania dla rządów prawa. Wydaje się, że niedawna wypowiedź Joe Bidena w której zestawił on Polskę, Węgry i Białoruś nie była lapsusem czy pomyłką a wynikała z obrazu polityki naszego kraju ukształtowanego przez liberalne media i naszych partnerów z Europy Zachodniej. Bierność polskiej dyplomacji, która jak się wydaje niewiele zrobiła aby ten krzywdzący i nieuprawniony osąd podważyć też przyczyniła się utrwalenia obrazu Polski jako kraju ześlizgującego się w autorytaryzm, a z pewnością mającego kłopoty z „rządami prawa”. Musimy zatem spodziewać się wzrostu presji wywieranej przez Stany Zjednoczone na Warszawę, aby dostosować się do „liberalnego wzorca”. Będziemy częściej słyszeć, że jesteśmy „po złej stronie historii”, tym bardziej, że Waszyngton dążąc do szybkiego uporządkowania relacji z głównymi państwami sojuszniczymi na Zachodzie nie będzie miał ani czasu, ani zapewne chęci, aby wnikać w szczegóły. Zresztą zapowiedziane już przez Bidena bardziej partnerskie traktowanie sojuszników oznacza w praktyce, że marzenia niektórych naszych ekspertów o równoważeniu linii politycznej Berlina i Paryża, dobrymi relacjami z Waszyngtonem, należy zapisać raczej do domeny wishful thinking niźli realnej i możliwej polityki. Zarówno deklaracje dotyczące powrotu Waszyngtonu do porozumień klimatycznych, jak i porozumienia nuklearnego z Iranem, wskazują, że główny wysiłek amerykańskiej dyplomacji w najbliższym czasie będzie położony na relacjach z Berlinem i Paryżem, a nie graczem średniej klasy o rosnących aspiracjach jakim jest Warszawa. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, iż będziemy mieli do czynienia wyłącznie z amerykańską presją na korekcję naszej wewnętrznej polityki.
Niedawne przyjęcie zarówno przez Demokratów jak i Republikanów w Kongresie planu inwestycyjnego dla Inicjatywy Trójmorza, co entuzjastycznie witane było przez Michaele Carpentera, innego z doradców ds. zagranicznych Joe Bidena, pokazuje, że raczej będziemy mieć do czynienia z polityką marchewki i kija. Marchewką będzie wzrost znaczenia Trójmorza, a niewykluczone też, że wzrost wojskowej obecności Amerykańskiej w Polsce. Ale tylko wówczas jeśli nasz kraj dostosuje swą politykę do obecnie obowiązującego „liberalnego wzorca z Sevres”. W przeciwnym razie projekt Trójmorza nadal będzie wspierany, ale jego polityczne centrum przeniesie się do Tallina, a może do Berlina.
Dopiero wówczas, w obliczu takiego wyboru, polska konserwatywna większość stanie przed trudnym dylematem. Warto już obecnie zacząć myśleć jak ukształtować naszą politykę wobec takich wyzwań.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/527770-decyzje-personalne-joe-bidena-a-sprawa-polska