Niecały tydzień po wyborach prezydenckich u Demokratów wybuchł spór o to kto opowiada za słaby wynik partii w jednoczesnych wyborów do Kongresu. Umiarkowane skrzydło oskarżyło „postępowców” w partii, jak członek Izby Reprezentantów Alexandrię Ocasio-Cortez o to, że „odstraszyli” wyborców takimi hasłami jak „socjalizm” czy „odebranie finansowania policji”.
Obecnie wygląda na to, że Republikanie zachowają większość w Senacie, a w Izbie Reprezentantów zamiast stracić zdobyli kolejne mandaty. Błękitna fala, którą zapowiadała przed wyborami spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, nie nastąpiła. Demokratyczna członek Izby Reprezentantów Abigail Spanberger, która z trudem zdobyła reelekcję w Virginii zadeklarowała, że w następnych wyborach Demokraci zostaną „rozerwani na strzępy”, jeśli nie zrezygnują z „postępowych” postulatów. Spór ten się pogłębił po tym jak Ocasio-Cortez zaapelowała na Twitterze o stworzenie „listy lizusów Trumpa”, czyli archiwum wypowiedzi zwolenników urzędującego prezydenta USA w Internecie.
„Czy ktoś archiwizuje wypowiedzi tych lizusów Trumpa, na wypadek gdyby próbowali bagatelizować lub zaprzeczać swojemu współudziałowi w przyszłości? Przewiduję wiele usuniętych tweetów, tekstów, zdjęć „ -napisała Ocasio-Cortez. „Tak, my to robimy” - odpowiedział jej Michael Simon, przedsiębiorca, który niegdyś pracował przy kampanii Baracka Obamy, a teraz prowadzi „Trump Accountability Project”, stronę internetową, która gromadzi informacje o ludziach wspierających Trumpa, by „już nigdy nie mogli czerpać zysków ze swojej żałosnej próby zniszczenia amerykańskiej demokracji”.
Celem demokratycznych działaczy prowadzących stronę jest aby nikt, kto kiedykolwiek miał cos wspólnego z Trumpem lub go publicznie wspierał „już nigdy nie dostał pracy, nie mógł występować publicznie, albo napisać, a przede wszystkim, z sukcesem sprzedać książkę”. Chodzi przede wszystkim o urzędników administracji Trumpa, którzy według „New York Times” już rozglądają się za praca w sektorze prywatnym. Obok Michaela Simona z „Trump Accountability Project” związany jest kolejny były doradca Obamy: Hari Sevugan. W jednym z wywiadów Sevugan, który niegdyś był rzecznikiem Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej (DNC), wyjaśnił, że „wspieranie Trumpa powinno mieć poważne konsekwencje i pracodawcy powinni wiedzieć, że zatrudniają kogoś kto niszczył amerykańskie wartości”. Sevugan osobiście groził wydawnictwu, które chce wydać książkę byłego szefa kampanii Trumpa Brada Pascale „zorganizowaniem bojkotu”, jeśli wydawnictwo się z tego zamiaru nie wycofa.
Były sekretarz stanu Robert Reich, dziś wykładowca w Berkeley, już w połowie października domagał się stworzenia „Komisji ds. Prawdy i Pojednania” jeśli Trump przegra wybory. Komisja miałaby „ujawnić wszystkie kłamstwa Trumpa oraz stworzyć listę „każdego urzędnika, polityka, przedsiębiorcy, prawnika i szefa mediów, którego pazerność i tchórzostwo umożliwiło te katastrofę” (prezydenturę Trumpa-red.). „Washington Post” nazwała propozycje Reicha „nową formą Makkartyzmu”, inaczej mówiąc: polowaniem na czarownice. Według krytyków to kolejna odsłona „cancel culture”, kultury unieważnienia.
Do niedawna na stronach internetowych „Trump Accountability Project” można było, jak pisze niemiecki dziennik „Die Welt”, znaleźć tabelę Excel podzieloną na grupy zawodowe, zawierającą nazwiska „winnych”. Tabela w międzyczasie zniknęła, bo niektórym Demokratom było to zdecydowanie w niesmak. W końcu Joe Biden obiecał, że „połączy obie zwaśnione Ameryki”, zjednoczy kraj. W konsekwencji projekt został „uśpiony”. Ale to nie dlatego ludzie Trumpa w Waszyngtonie odetchnęli z ulgą.
To brak ogromnej przewagi Bidena nad Trumpem w tych wyborach i dobry wynik Republikanów w wyborach do Kongresu gwarantuje, że raczej nikt z nich nie zostanie spalony na stosie jedynie słusznej demokracji i postępu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/526420-demokraci-chcieli-stworzyc-czarna-liste-lizusow-trumpa