Z prawdopodobnej wygranej kandydata Demokratów Jo Bidena w amerykańskich wyborach prezydenckich, nikt tak się nie cieszy, jak Niemcy. Wśród politycznych elit oraz w mediach zapanował prawdziwy festiwal radości. Minister spraw zagranicznych Niemiec Heiko Maas wyraził w rozmowie z publiczną rozgłośnią „Deutschlandfunk” przekonanie, że nie wszystko zmieni się w relacjach Niemiec z USA pod rządami nowej administracji Joe Bidena, ale „będzie wiele zmian na lepsze”.
Kontynuacja polityki America First
Wcześniej Maas skrytykował Donalda Trumpa za to, że ten domagał się ponownego przeliczenia głosów w niektórych amerykańskich stanach, twierdząc, że nie odpowiada to w pełni demokratycznej kulturze Stanów Zjednoczonych, którą znamy”. Według Maasa istotą demokracji jest to, że w wyborach są zwycięzcy i przegrani, ale może to nie do końca docierać do prezydenta USA. Niemiecka skłonność do pouczania innych, jak widać, dotyczy nie tylko państw Europy Środkowo-Wschodniej. Także kanclerz Angela Merkel zdążyła już pogratulować Joe Bidenowi, i wyrazić nadzieje na lepsze relacje, niż te łączące Waszyngton i Berlin na przestrzeni ostatnich lat. Niemcy liczą, że administracja Bidena będzie łaskawszym okiem patrzyła na budowę gazociągu Nord Stream 2 i nadwyżkę handlową Niemiec, choć jeszcze przed wyborami Joe Biden podkreślał, że w sprawach Nord Streamu oraz Chin między Demokratami a Republikanami panuje pełna zgoda, a w swoim programie wyborczym kandydat Demokratów jasno zaznaczył, że uważa Rosję za poważne zagrożenie dla interesów USA. Zaznaczył w nim także, że będzie prowadził politykę zagraniczną ukierunkowaną na budowę dobrobytu amerykańskiej klasy średniej, zwalczając m.in. nadużycia w międzynarodowym handlu. W programie, który przedrukowało pismo „Foreign Affairs” jest wyraźnie mowa o „zniesieniu barier handlowych dla amerykańskich towarów” oraz zwalczaniu „protekcjonizmu”. To oznacza nie mniej nie więcej niż kontynuację polityki „America First” Trumpa. Takie jest zresztą oczekiwanie Amerykanów. Jak pokazują badania zrealizowane tuz przed wyborami prezydenckimi 56 proc. Amerykanów uważa, że od przejęcia prezydentury przez Donalda Trumpa żyje im się lepiej. Biden będzie musiał wziąć to pod uwagę.
Niemcy mogą więc wcale nie dostać tego, czego chcą. A Bidenowi będzie im ciężej się przeciwstawić niż Trumpowi. W końcu Biden to liberalny demokrata z krwi i kości, a nie wariat i nacjonalista – jak go określił niemiecki tygodnik „Der Spiegel” - z pomarańczowymi włosami i złymi manierami, lekceważący swoich europejskich partnerów oraz zachodnie instytucje. A Biden, tak samo jak Trump, będzie naciskał na zwiększenie przez Berlin wydatków na obronność oraz przypominać o zobowiązaniach wobec NATO, by przeznaczyć 2 proc. PKB na politykę obronną. Jest to spór o naturze strukturalnej. Nie zniknie on wraz z ewentualną zmianą gospodarza Białego Domu. Nowy prezydent USA oczekuje od Niemiec także wsparcia w wojnie handlowej z Chinami. Tymczasem, Berlin postrzega Chiny przede wszystkim jako ważny rynek zbytu dla swoich towarów i traktuje je jako uprzywilejowanego partnera gospodarczego. Berlin uważa, że Chiny są zbyt duże, a Niemcy zbyt mocno od nich zależne, by wchodzić z nimi w konflikt. Na tym tle może szybko dojść do pierwszych tarć z USA. Stany Zjednoczone są wciąż ważnym rynkiem zbytu dla Niemiec, szczególnie dla przemysłu samochodowego.
Koniec Waszyngtońskiego ojca chrzestnego
Nie przeszkadza to niemieckim mediom cieszyć się z „końca Waszyngtońskiego ojca chrzestnego, mówić o „uldze, wręcz wybawieniu”, i wyrażać nadzieję, że Joe Biden zmusi „populistyczne rządy w Europie środkowo-Wschodniej do zmiany kursu”. „Wynik wyborów to cios dla Kaczyńskiego i Orbana, ponieważ obaj postawili na Trumpa. Szczególne relacje między Waszyngtonem a Warszawą skończą się pod administracją Bidena” – czytamy choćby na łamach portalu „Deutsche Welle”. Nie da się ukryć, że Warszawę i Waszyngton łączyła za czasów Trumpa szczególna więź, i za Bidena zapewne nie uda się jej utrzymać. Zupełnie pominąć Polski przyszły gospodarz Białego Domu jednak nie może, nawet jeśli się z jej rządem pod względem ideologicznym nie zgadza. Stany Zjednoczone nie wycofają raczej swojego zaangażowania wojskowego i politycznego w regionie. Biden nie będzie się zapewne także silnie angażował w politykę wewnętrzną Polski, bo ma inne zmartwienia: podziały i polaryzację w USA. Tym zajmie się w pierwszej kolejności, na co zwrócili zresztą uwagę jego doradcy polityczni podczas walki wyborczej. Wynika to przede wszystkim z ponad 70 mln głosów oddanych przez Amerykanów na Donalda Trumpa. Stany Zjednoczone są podzielone, a Bidena czeka trudna prezydentura, w końcu Republikanom uda się prawdopodobnie utrzymać przewagę w Senacie, oraz zyskali oni kilkanaście mandatów w Izbie Reprezentantów. U Demokratów rysują się także pierwsze podziały – umiarkowane skrzydło obarcza „postępowców” winą za porażkę wielu kandydatów partii do Kongresu. Zbyt często podczas wyborów miało padać hasło „socjalizm”. Przeforsowanie jakichkolwiek reform w Kongresie będzie więc niełatwym zadaniem. A to, że Trump zniknął, nie oznacza, że zniknęli jego zwolennicy czy polityczny projekt, który firmował.
Zmiana w relacjach USA-Niemcy będzie więc polegała przede wszystkim na zmianie stylu. Biden będzie szukał sojuszników w sporze z Chinami, będzie stawiał na dyplomację zamiast konfrontację. Dalej jednak będzie oczekiwał od Europy, przede wszystkim od Niemiec, większego zaangażowania, w tym finansowego, w kwestie wojskowe. Jak pisze Matthew Karnitschnig na łamach „Die Welt” w niemieckich kręgach rządowych uporczywie krąży plotka, że kanclerz Angela Merkel tak bardzo nie lubiła Trumpa, że tylko z jego względu zdecydowała się w 2017 r. na kolejną kadencję. W swoich gratulacjach dla Bidena w każdym razie ani słowem o nim nie wspomniała.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/526387-z-wygranej-joe-bidena-nikt-sie-tak-nie-cieszy-jak-niemcy