„Ingerowanie przez koncerny medialne i technologiczne – przez tych gigantów – w przemówienie, wciąż urzędującego, wybranego legalnie prezydenta, który ma swoją wizję i interpretację wydarzeń, świadczy o tym, że w Ameryce dzieje się to, co kiedyś działo się w Związku Radzieckim. To nie do pomyślenia. Ogranicza się wolność wypowiedzi, cenzuruje się wypowiedzi polityków i w dodatku robi się to wszystko po to, żeby narzucić własną wizję świata i rzeczywistości” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Artur Wróblewski, amerykanista z Uczelni Łazarskiego.
wPolityce.pl: Część amerykańskich mediów przerwało wystąpienie Donalda Trumpa, który mówił m.in. o „nielegalnie oddanych głosach”. Z kolei Twitter ocenzurował wpis prezydenta USA. O czym to świadczy?
Artur Wróblewski: Można mówić o kryzysie mediów w kontekście pierwszej poprawki do konstytucji amerykańskiej, która mówi o wolności słowa, również o wolności religii. Ameryka jest w kryzysie, skoro cenzuruje się wypowiedzi legalnie wybranego prezydenta. Nikt nie kwestionował legalności wybory prezydenta Trumpa w 2016 r. i legitymacji do rządzenia. W dodatku obecnie prezydent przegrywa minimalnie z Joe Bidenem. Za chwilę to wszystko się rozstrzygnie. Ingerowanie przez koncerny medialne i technologiczne – przez tych gigantów – w przemówienie, wciąż urzędującego, wybranego legalnie prezydenta, który ma swoją wizję i interpretację wydarzeń, świadczy o tym, że w Ameryce dzieje się to, co kiedyś działo się w Związku Radzieckim. To nie do pomyślenia. Ogranicza się wolność wypowiedzi, cenzuruje się wypowiedzi polityków i w dodatku robi się to wszystko po to, żeby narzucić własną wizję świata i rzeczywistości. Zatem jest to rzecz niebywała. To ogranicza pluralizm opinii, który powinien w Stanach Zjednoczonych istnieć. Dewizą Ameryki jest: „E pluribus unum”, czyli jedność w wielości i zawsze USA miały rozmaite media i wielość opinii. Natomiast w tej chwili widzimy, że ci, którzy mają pieniądze – te media technologiczne, wielkie koncerny medialne, takie jak chociażby Facebook czy Twitter – zaczynają kreować nam rzeczywistość. Narzucają – w ramach pewnej inżynierii społecznej – to, co powinniśmy myśleć i czuć. Dowodem tego było chociażby zablokowanie możliwości rozpowszechniania tekstu z „New York Post” o tym, że rodzina Bidena zarabiała kasę – nie mówię, że oszukiwali, ale zarabiali kasę i wykorzystywali do tego urząd Bidena – na Ukrainie czy w Chinach. To ocenzurowano. Można zatem powiedzieć, że ta czarna komedia Orwella „Rok 1984”, w której państwo próbuje tworzyć człowieka, urzeczywistnia się trochę w Stanach Zjednoczonych. Za chwilę będziemy musieli myśleć to, co wymyśli sobie pan Mark Zuckerberg w swojej – być może niewyrafinowanej intelektualnie – głowie i będzie sterował Facebookiem – co wolno zamieszczać, a czego nie wolno.
A jak ocenia pan zamieszanie związane z liczeniem głosów? W mediach krąży wiele doniesień o dziwnych sytuacjach, sztab Trumpa i sam prezydent zgłaszają różne wątpliwości. O wyniku zdecyduje ostatecznie Sąd Najwyższy?
Po pierwsze, doświadczenia z przeszłości – precedensy pokazują, że w ciągu ostatnich 20 lat ok. 30 razy, w różnych wyborach, proszono o ponowne przeliczenie głosów. Tylko w dwóch przypadkach zmieniło to wyniki głosowania. Jest mało prawdopodobne, że ponowne przeliczenie głosów wykaże znaczące błędy. Po drugie, można kwestionować pewne karty do głosowania, że one zostały np. oddane przez osoby, które już nie żyją. Tylko, że skala tych nieprawidłowości – już w przeszłości było to udowadniane – jest tak mała, że nie ma to wpływu na ostateczny wynik wyborów. Chyba, że ktoś wykreowałby kilkadziesiąt tysięcy fałszywych głosów. Ale to jest bardzo trudne. W przeszłości nie udowodniono, że to się stało. Jest jeszcze trzeci dowód na to, że słabe są szanse na wykazanie oszustwa wyborczego. Trump twierdził, że w 2016 r. oszukiwano. Mówił, że np. w New Hampshire byli ludzie, którzy przyjeżdżali, głosowali i tego samego dnia wyjeżdżali. Po czym powołał komisję pod przewodnictwem Krisa Kobacha w Kansas – działała od maja 2017 r. do stycznia 2018 r. – i ją rozwiązał, ponieważ nie wykazała niczego na wielką skalę. A to, że ktoś oszuka raz tu, raz tu – dołoży dwa głosy, to w każdych wyborach zdarzają się takie „cuda nad urną”, ale one nie mają wpływu na wynik. Jest jeszcze ostatnia rzecz. Można starać się udowodnić, że głosy, które doszły po 3 listopada, są nielegalne. Stąd Trump mówił o „nielegalnych głosach”. Ale tutaj też będzie bardzo trudno, żeby ostatecznie Sąd Najwyższy USA podjął decyzję, że te głosy są nielegalne. Ona najwyżej zdecydowałby, że w przyszłości nie wolno wydłużać terminów – chyba, że takie decyzje podjęłyby legislatury stanowe. Natomiast w przypadku Pensylwanii decyzję o tym, żeby czekać trzy doby podjął przecież Sąd Najwyższy Pensylwanii. A w przypadku Karoliny Północnej była decyzja, żeby do 12 listopada przyjmować takie karty – była to decyzja Centralnej Komisji Wyborczej. Lege artis ordynację wyborczą rzeczywiście powinna zmienić legislatura stanowa, ale nie zrobiła tego, bo jest tam przewaga Republikanów. Tutaj Trump mógłby próbować udowadniać, ale trzeba byłoby wykazać, że głosy przyjęte po 3 listopada były w tak dużej liczbie, że zmieniły wynik głosowania w tych poszczególnych stanach, a potem w dodatku miało to wpływ na wynik całych wyborów. W tym momencie będzie to bardzo trudne. Trump potrzebuje opowieści o tym że „ukradziono na wybory”, bo pewnie dalej będzie publiczną postacią, może nawet ikoną Partii Republikańskiej oraz na użytek pieniactwa sądowego. Szans raczej nie ma. Sytuacja jest inna niż w przypadku Florydy (red. wybory z 2000 r.), gdzie mieliśmy do czynienia z technicznymi problemami i nie można było faktycznie stwierdzić czy karta była dobrze przebita, czy nie była. Sąd Najwyższy podjął wtedy racjonalną decyzję: koniec bawienia się w badanie kółeczek, które wiszą na kartach. Teraz mamy inną sytuację.
Przy każdych wyborach w USA mówi się o wyjątkowo podzielonym społeczeństwie. Czy tym razem rzeczywiście skala emocji jest bezprecedensowa, czy należy jednak spodziewać się, że protesty niedługo ucichną?
Wydaje się, że to ucichnie, bo jak popatrzymy na przeszłość, to były takie wybory. Ameryka była zawsze podzielona. W 1860 r. wygrał Abraham Lincoln, ale przecież wojna secesyjna się zaczęła ws. suwerennych praw stanów, niewolnictwo było akurat mniej istotną kwestią. Później latach 30-40 XX w. były wybory po kryzysie gospodarczym i też Ameryka była podzielona. W 1968 r. były zamieszki w Chicago w czasie konwencji demokratycznej, były zamieszki hippisów, wojna w Wietnamie, starcia z policją. Po czym wygrał konserwatywny Nixon i też było dużo emocji. Natomiast pamiętajmy, że dzisiaj żyjemy w dobie mediów, nie tylko klasycznych, ale również społecznościowych. Dlatego ludzie są bardziej wyedukowani i widzimy więcej emocji. Za Reagana nie było widać tylu emocji, skoro nie było telefonów komórkowych, Twittera, Facebooka czy Instagrama. Natomiast kolegium elektorskie jest świetnym instrumentem w USA. Ono istnieje dlatego, że jest tam struktura federalna i dowartościowuje małe stany. Kto by słyszał o Wisconsin, Północnej Karolinie czy Nevadzie? W Nevadzie jest tylko sześć głosów. Dzięki kolegium elektorskiemu takie małe stany też są ważne w procesie wyborczym i jest to wielka lekcja dla obywateli. To ich dodatkowo mobilizuje. Natomiast pamiętajmy, że to, że czekamy wciąż na wyniki jest pochodną głosowania korespondencyjnego w tak wielkiej skali. Być może w niektórych stanach trzeba było się lepiej zorganizować, bo to stany organizują wybory. Natomiast jeśli głosy przychodzą po terminie wyborów, to trudno, żeby szybko ogłosić wyniki. Trzeba te głosy policzyć. Pamiętajmy, że są one liczone przez komisje obwodowe bipartyjne – są obserwatorzy z dwóch stron. Zatem opowieści o tym, że to jest jedno wielkie oszustwo, są wyssane z palca. Proszę zauważyć, że te różnice to 10, 20, 60 tys. między jednym, a drugim kandydatem. To trzeba by było naprawdę dowozić kartony z głosami ciężarówkami, żeby móc zmienić wynik głosowania.
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/525409-wywiad-cenzuruja-trumpa-wroblewski-usa-sa-w-kryzysie