Wynik wyborów prezydenckich w USA nadal nie jest przesądzony. Podczas gdy kandydat Demokratów Joe Biden jest przekonany o swoim zwycięstwie w obliczu rosnącej przewagi nad Donaldem Trumpem, urzędujący prezydent powtórzył zarzuty oszustwa wyborczego i zapowiedział falę procesów sądowych w kilku stanach USA, oraz zażądał ponownego przeliczenia głosów. Wybory mogą więc zamiast przy urnach zostać rozstrzygnięte w Sądzie Najwyższym.
Bez względu jednak na to, kto ostatecznie zwycięży, Biden czy Trump, porażkę w tych wyborach – po raz kolejny - poniosły sondażownie. Zapowiadana przez nie niebieska fala bowiem nie nastąpiła. Poparcie dla Trumpa znów zostało niedoszacowane, tak jak podczas poprzednich wyborów w 2016 r. Biden miał wyprzedzić swojego rywala nawet o 14 punktów procentowych, i pokonać go z łatwością, tymczasem wyścig jest bardziej niż wyrównany. Niektórzy zwolennicy Demokratów są tym wręcz zszokowani. W końcu te wybory miały być plebiscytem przeciwko Trumpowi, a wyszło na to, że wciąż popiera go co najmniej połowa Amerykanów, mało tego, zwiększył on swoje poparcie wśród mniejszości, w tym Latynosów i czarnych. Widać to szczególnie na przykładzie Florydy, którą Demokraci mieli nadzieję Biden zdobędzie w tych wyborach. Tymczasem Trump z łatwością zwyciężył nie tylko na Florydzie, ale także w Teksasie oraz Ohio. Wygląda tez na to, że Republikanom uda się obronić Senat. Tymczasem Demokraci mieli nadzieję, że postać Trumpa, tak znienawidzonego przez nich prezydenta, położy się cieniem na kampaniach kandydatów Republikanów do Senatu. To jednak nie nastąpiło. Wygląda natomiast na to, że bezbarwna i pozbawiona entuzjazmu kampania Bidena, położyła się cieniem na staraniach Demokratów walczących o senackie mandaty.
Trump wygrał w 2016 r. dzięki głosom białej Ameryki, zwłaszcza klasy średniej, zatroskanej o swój los. Odpowiedzią Demokratów na te lęki była narracja o postkolonializmie, białej supremacji i przywilejach, w tym aktywne wspieranie ruchu Black Lives Matter oraz piętnowanie wszystkich i wszystkiego na prawo od Teda Kennedyego. Biden, jeśli wygra, będzie musiał wyjść z tej narracji by scalić Amerykę, co zresztą obiecał zrobić. Jest jednak bardziej niż wątpliwe, by coraz bardziej przesuwająca się w lewo partia Demokratyczna mu na to pozwoliła. A tylko to mogłoby zmniejszyć polaryzację w USA. Trump, ten „błąd w systemie”, nawet jeśli przegra, wcale nie zniknie. Nic w końcu nie stoi na przeszkodzie, by urzędujący prezydent startował ponownie w 2024 r. Lub jego syn Donald Trump jr, albo jeszcze ktoś inny. Ameryka, wbrew twierdzeniom lewicowo-liberalnych mediów w USA, wcale się do tego czasu nie zmieni. Po czterech latach Bidena. Będzie dokładnie taka sama. Tak samo podzielona. Trump nie jest źródłem tej polaryzacji, jest jej produktem. Skupiając się na nim, Demokraci ponownie, jak w 2016 r., przymykają oczy na rzeczywistość. Nie będzie nowej normalności, Black Lives Matter wcale nie ucichnie, tylko zwiększy presję na establishment, który uważa za przychylny jego postulatom. Spór się jeszcze rozkręci.
W jakim kierunku to wszystko idzie widać po komentarzach niektórych zwolenników Demokratów. Komentatorka telewizji MSNBC Joy Ried stwierdziła choćby, że brak wyraźnego odrzucenia Trumpa przy urnach to wina szeroko rozpowszechnionego rasizmu w USA. „Biała supremacja trwa” – dodała. A jakiś wykładowca uniwersytetu w Berkeley zaproponował utworzenie „komisji prawdy i pojednania” przed którą mieli być rozliczani wszyscy ci, którzy „poparli Trumpa”. Niektórzy demokraci mówią o powiększeniu składu Sądu Najwyższego, by „zapełnić” go swoimi ludźmi. Na który lewicowy portal się nie zerknie, jakiej gazety się nie przeczyta, New York Times, Washington Post, wszędzie te same pytania: co jest z nimi nie tak? Jak oni mogli na niego głosować? Przecież on niczego nie osiągnął. Ten opalony w solarium „wariat” (madman) pajacował przez cztery lata, a oni go popierają. Panuje zdumienie, szok, niezrozumienie. Tak jest zawsze, gdy patrzy się na politykę przez pryzmat własnych uprzedzeń. Lewicowo-liberalne media w USA już dawno przestały zajmować się polityczną rzeczywistością, są zbyt zajęte wypędzaniem z ludzi patriotyzmu i ostatnich resztek moralności oraz tradycji. Jeśli Trump to Hitler czy Mussolini, a do nich był regularnie porównywany, to nie należy się pochylać nad jego polityczna ofertą, ani potrzebami jego zwolenników. Należy jego, oraz ich, odrzucić en bloc. Niech wpadną gdzieś w wielką dziurę, znikną na zawsze. Patrząc na to z tej perspektywy, Joe Biden będzie rządził tylko połową Ameryki, bo przecież tamtych nie ma, być nie może.
Wyborcy Trumpa jednak nie znikną. Wielu z nich ma także w nosie co myśli o nich tłum „woke” (przebudzonych), i jakimi epitetami ich obrzuca. Nie zniknie też problem pandemii i jej gospodarczych skutków. Jak prognozują eksperci do chwili zaprzysiężenia nowego gospodarza Białego Domu w styczniu 2021 r. liczba zgonów na Covid-19 się podwoi, do ponad 400 tys. Kolejne restrykcje mogą okazać się konieczne. W skrócie: Pomimo pandemii COVID-19, pomimo chwilowego pogorszenia się sytuacji gospodarczej, nieustannych ataków ze strony lewicowo-liberalnych mediów, Donald Trump pozostaje na tyle popularny, iż co najmniej połowa Amerykanów uznała, że zasługuje na drugą kadencję. A nawet jeśli Biden wygra, będzie potrzebował stabilnej większości demokratycznej w Senacie, by móc skutecznie rządzić. Obecnie nie wygląda na to, by ją uzyskał. Ameryka pozostaje podzielona, i Biden jej nie scali.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/525362-blekitna-fala-miala-zmiesc-trumpa-tak-sie-nie-stalo
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.