Francja to kraj w stanie wojny – twierdzą media nad Sekwaną. Z jednej strony walczy z pandemią covid-19, z drugiej z islamskimi radykałami, oburzonymi karykaturami Mahometa, które były przyczyną zabójstwa nauczyciela Samuela Paty’ego 16 października w podparyskim Conflans-Saint-Honorine. I dziś stały się przyczyną kolejnego brutalnego ataku, w Nicei, podczas którego zginęły trzy osoby, z czego jednej niemal odcięto głowę. Karykatury, które prezydent Emmanuel Macron uznał za właściwy sposób obrony wolności słowa i wartości republiki.
Wywołało to ostrą reakcję państw muzułmańskich, szczególnie Turcji. Prezydent Recep Tayyip Erdoğan polecił Macronowi, by „przebadał się psychiatrycznie”. Przez wiele z nich, jak Syrię, Tunezję czy Bangladesz przetoczyły się wielotysięczne antyfrancuskie protesty. Władze Iranu, Jordanii, Turcji, Pakistanu, Iranu, Kuwejtu, Jemenu i Kataru wezwały także do bojkotu francuskich towarów. W Katarze wycofano je z półek supermarketów. Według „France24” zhakowano strony internetowe licznych francuskich stowarzyszeń i małych merostw. Pojawiła się tam grafika z Macronem w postaci świni i napis: „Zwycięstwo Islamu, śmierć Francji”. Irański MSZ wezwał francuskiego ambasadora na dywanik, a ajatollah Ali Chamenei skierował apel do francuskiej młodzieży, by „odcięła się od przywódcy obrażającego proroka”. Irański dziennik „Vatan Emrooz” nazwał Macrona „demonem Paryża”. Erdogan poszedł jeszcze o krok dalej i oskarżył całą Europę o to, że traktuje muzułmanów tak „jak byli traktowani żydzi podczas II wojny światowej”. Prorządowe media tureckie piszą o rasizmie we Francji, a nawet o faszyzmie. Według dziennika „Sabah” francuskie władze polują na muzułmanów, niczym na czarownice. W konsekwencji francuskiego ambasadora w Turcji wezwano na konsultacje do Paryża. W skrócie: atmosfera stała się bardzo napięta, i w konsekwencji ryzyko zamachów nad Sekwaną znacznie wzrosło.
Francja to zresztą już raz przećwiczyła. W 2015 r. terroryści islamscy dokonali zamachu na redakcję pisma satyrycznego „Charlie Hebdo” w odpowiedzi na opublikowanie przez pismo karykatur Mahometa z duńskiego dziennika „Jyllands-Posten”, w akompaniamencie własnych, nowych karykatur. Zginęło 11 osób. Można by rzec: taka jest cena obrony wolności słowa. Nie mogą muzułmanie szantażować Francji, wymuszać poszanowanie ich religijnej wrażliwości. Francja szantażom się nie poddaje. Gdyby to tylko była prawda. Ostatnie kilkadziesiąt lat polityki wobec muzułmanów we Francji było naznaczone uległością: granic nie chroniono przed masowym napływem migrantów, bo to sprzeczne z humanizmem, rozszerzono program łączenia rodzin, islamskich radykałów nie deportowano, bo w ich krajach pochodzenia groziły im tortury, a Francja to przecież państwo prawa, uniemożliwiał to zresztą nierzadko Europejski Trybunał Praw Człowieka, oraz niechęć krajów pochodzenia do przyjęcia ich z powrotem (czyli brak umów o readmisji). Tym z francuskim obywatelstwem go nie odbierano. A gdy udawało się radykałów schwytać, to odsiadywali symboliczne wyroki, tak jak ci, którzy udali się walczyć w szeregach ISIS w Syrii, a teraz wychodzą z więzień. Godzono się na budowę coraz to kolejnych meczetów, a politycy lewicy bratali się z imamami i stowarzyszeniami muzułmańskimi, wyrastającymi jak grzyby po deszczu i kontrolowanymi m.in. przez Bractwo Muzułmańskie, w zamian za kilka głosów w urnie. Kto chciał wygrać wybory w imigranckich gettach bratać się musiał, a to wszystko było podlane sosem poprawności politycznej. Francuska elita polityczna starała się i wciąż się stara, by nie łączyć „islamizmu”, który chce zwalczać, z islamem. Tak to się toczyło, latami, a liczba muzułmanów we Francji rosła. I zamiast się sekularyzować, stawali się coraz bardziej religijni.
Tymczasem republika szła we wprost przeciwnym kierunku. Wartości, które oferuje muzułmanom, stawały się coraz bardziej postępowe. Prawa osób LGBT, legalizacja aborcji, homomałżeństwa. Im bardziej Francja stawała się laicka, im bardziej gardziła religią i wiarą (nie tylko muzułmańską zresztą), tym bardziej muzułmanie okopywali się w swojej tożsamości, w swoich gettach. Wrogość wobec francuskiego państwa stała się tam normą. Tożsamość kulturowa to nie płaszcz, który się zdejmuje po przybyciu do innego kraju, a następnie zakłada inny. A podczas gdy Macronowi i innym postępowcom „duch Charliego” i jego pogarda dla wiary kojarzy się z Europą i jej wartościami, islamskim radykałom stary kontynent wciąż kojarzy się z chrześcijaństwem. Dlatego do zamachu w Nicei doszło w katedrze Notre Dame, a ofiarami są wierni, którzy przyszli się pomodlić, oraz zakrystian kościelny. Znów można by rzec: a wolność słowa? Karykatury Mahometa to zła broń w walce z islamskimi radykałami, bo uderza we wszystkich muzułmanów, których Francja chce mieć po swojej stronie, a z których co najmniej część stanowi wewnętrznego wroga. Islam to obecnie druga religia Francji. Obrażaniem muzułmanów nie skłoni się ich ani do integracji ani do współpracy z państwem, a większość z nich się tu urodziła. Nie ma ich dokąd deportować. Jest to też droga najmniejszego oporu – łatwiej jest wymachiwać karykaturami, niż zmienić swoją politykę – od migracyjnej i azylowej po socjalną. Logika takiego postępowania mi zupełnie umyka. Krytykować islamu zbyt głośno nie wolno, ani wątpić w jego kompatybilność z liberalną demokracją, a kto tak robi jest relegowany do kąta z napisem „skrajna prawica” i pada ofiarą ostracyzmu. Szydzić z islamu jako wiary jednak wolno, a nawet należy.
Francja stale wychwala swój laicyzm, a tymczasem religia wciąż wdziera się do sfery publicznej: muzułmanie modlą się na ulicach, paraliżując ruch, kobiety chodzą w burkach, choć to zakazane, bo policja nie ma odwagi wymuszać przestrzegania zakazu. Część skrajnej lewicy, jak „Francja Nieujarzmiona” (La France Insoumise) Jean’a-Luca Melenchona stała się adwokatem islamskich fundamentalistów, których antysemityzm podziela. Państwo francuskie nie potrafi egzekwować prawa w imigranckich gettach, kapituluje przed arabskimi gangami, ale za to potrafi przyłożyć muzułmanom karykaturami Mahometa, choć to zupełnie bezcelowe. Nie jestem fanką prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana, ma on swoje powody by podżegać muzułmanów do antyfrancuskich protestów, i ostatecznie – celowo czy nie - do zamachów. Podobnie jak inne kraje arabskie, i te powody są zdecydowanie polityczne. Ale Francja musi znaleźć lepszą broń niż karykatury Mahometa, jeśli chce wygrać wojnę z islamskimi radykałami. Szyderstwo rysunkowe pod płaszczykiem wolności słowa nie wystarczy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/524258-karykatury-mahometa-to-za-malo-by-wygrac-wojne-z-islamizmem