Instytut Unii Europejskiej Studiów nad Bezpieczeństwem (ISS EU), powołany w 2001 europejski think tank z siedzibą w Paryżu wydał właśnie tom studiów (Turning the Tide. How to rescue transatlantic relations), którego Autorzy zastanawiają się właśnie jak „odwrócić falę” i ratować relacje atlantyckie będące w ostatnich latach, zdaniem wielu obserwatorów, w kryzysie.
John R. Deni, amerykański analityk i strateg, wykładowca Army War College, autor wielu publikacji, m.in. monografii poświęconej art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, opublikował w tym zbiorze materiał w którym szukał odpowiedzi jak poprawić wojskowe stosunki Europy ze Stanami Zjednoczonymi. Deni jest zwolennikiem utrzymanie mocnych związków transatlantyckich, ale to jakie recepty formułuje, celem poprawienia obecnie złych relacji, winno być uważnie w Europie, również i w Polsce przeanalizowane. Przede wszystkim z tego powodu, że wyraźnie widać, na podstawie tego co pisze, iż „stare dobre czasy” już nie wrócą. Jakie jest, w jego opinii, podstawowe źródło obecnego kryzysu, który on określa mianem bifurkacji? Otóż jest nim niespójność działania, czy może stanowiska Białego Domu i amerykańskiego establishmentu strategicznego średniego szczebla. Przejawia się to uprawianiem polityki, którą w najlepszym razie można określić mianem zmiennej. O ile na poziomie operacyjnym, wojskowym współpraca idzie dobrze, nawet w niektórych obszarach lepiej niźli w latach poprzednich, poprawia się, choć oczywiście zbyt wolno stan spraw, a wojska amerykańskie zgodnie z nowym rozeznaniem, po 2014, roku źródeł zagrożenia przesuwają się na Wschód, o tyle na szczeblu politycznym, deklaratywnym, sprawy nie wyglądają już tak różowo. John R. Deni krytykuje Donalda Trumpa za szereg wypowiedzi w których kwestionował on, a przynajmniej poddawał w wątpliwość sojusznicze zobowiązania Stanów Zjednoczonych wobec państw europejskich w ramach art. 5 (jak choćby wtedy, kiedy sugerował, że ci z NATO, którzy nie wydają 2 % swego PKB na wojsko nie mogą być pewni obrony), jak również za dawanie do zrozumienia, że USA mogą wręcz opuścić 70 letni Sojusz Północnoatlantycki. Z jego punktu widzenia, nawet jeśliby te deklaracje uznać za element politycznej retoryki nie mającej żadnego związku z rzeczywistością, to i tak, jego zdaniem, ich szkodliwość jest wielka, bo podważają one siłę amerykańskiej polityki odstraszania. Jej głównym elementem, jak pisze, winno być niezmącone w Moskwie i w Pekinie przekonanie, że każdy akt agresji wobec sojuszników Waszyngtonu skończy się wojną. Sugerowanie innych scenariuszy, nawet jeśli nie na serio, jest igraniem, zdaniem amerykańskiego stratega z ogniem a może wręcz zaproszeniem Putina czy Xi Jingpinga aby ci „poszukali okienka możliwości”.
W opinii Johna R. Deni, to czego Europa najbardziej dziś potrzebuje od Stanów Zjednoczonych, to przede wszystkim odejścia od tego rodzaju dwuznacznej i niemądrej retoryki. I właściwie na tym kończy się to co Waszyngton mógłby zrobić dla poprawy relacji transatlantyckich, tym bardziej, że jak zauważa, „bieżąca, rutynowa współpraca na poziomie operacyjnym i taktycznym - np. Pomiędzy Departamentem Obrony USA i ministerstwami obrony w całej Europie lub relacje pomiędzy Amerykańskim Dowództwem Wojskowym w Europie i ich odpowiedniki w państwach-gospodarzach - pozostają konstruktywne i bliskie.” A co Europa mogłaby uczynić, aby stosunki transatlantyckie odmłodniały i nabrały wigoru? Tu lista życzeń formułowanych przez amerykańskiego stratega jest znacznie dłuższa, choć zawiera się w formule, jak sam pisze 3 x C. Chodzi o pieniądze (cash), możliwości (capabilities) i udział (contributions). Najłatwiej wyjaśnić o co chodzi w pierwszym sformułowaniu, a mianowicie o utrzymanie obecnego, korzystnego trendu wzrostu wydatków wojskowych państw europejskich oraz wywiązanie się z deklaracji, że każdy z członków NATO osiągnie 2 % poziom nakładów na wojsko w relacji do własnego PKB i oparcie się silnym, zwłaszcza w czasie kryzysu związanego z Covid-19, pokusom aby ciąć wydatki militarne na rzecz socjalnych. Możliwości (capabilities) dotyczą przede wszystkim nadrobienie zaniedbań w zakresie modernizacji armii państw europejskich. W 2014 roku, jak trzeźwo zauważa, Europa w obliczu rosyjskiej agresji z wojskowego punktu widzenia była nieprzygotowana aby poważnie myśleć o jakiejś próbie militarnego przeciwdziałania rosyjskiemu imperializmowi. Niewiele się od tego czasu, jak pisze, zmieniło. Postęp co prawda jest, ale bardzo powolny. I to oznacza, że w najbliższych latach europejscy członkowie NATO będą zmuszeni do większego wysiłku aby odbudować swój potencjał wojskowy w podstawowych dziedzinach. Jakich? Półautonomicznych i autonomicznych systemach powietrznych, lądowych i morskich (rozmaitego rodzaju drony etc.), myśliwców bojowych 5 generacji, obrony rakietowej i przeciwlotniczej, środków walki elektronicznej oraz systemów C4ISR, czyli zautomatyzowanych systemów wsparcia dowodzenia. Deni kończy na tym wyliczanie obszarów w których Europa jest o lata spóźniona, ale już odbudowanie potencjału w tych o których wspomniał, oznacza, że w gruncie rzeczy będzie musiała tworzyć swój potencjał wojskowy niemal od zera.
Trzeci obszar, czyli udział (contributions) jest niczym innym jak wzięcie przez Europejczyków na siebie odpowiedzialności za „porządek”, czy raczej stabilizację w sąsiadujących z naszym kontynentem regionach. Stany Zjednoczone nie będą już samodzielnie odgrywać roli „światowego policjanta” i teraz nadchodzi czas regionalnej specjalizacji. Amerykanie bardziej koncentrować się będą na strategicznej rywalizacji z Chinami i polityce powstrzymywania Rosji, przez co rozumieć należy przede wszystkim kwestie związane z najnowszymi, w tym kosmicznymi, technologiami oraz bronią nuklearną, ale misje stabilizacyjne, „w terenie” będą musieli brać na swe ramiona sojusznicy, których może właśnie z tego powodu, jak pisze amerykański strateg, „Stany Zjednoczone potrzebują obecnie bardziej niż wcześniej”. I tak dla przykładu, proponuje aby Francja i Włochy odpowiadały za Afrykę i szeroko rozumiany Bliski Wschód, Wielka Brytania współpracując z państwami skandynawskimi, w tym nie będącymi członkami Paktu (Szwecją i Finlandią) mają zabiegać o to aby Rosja nie przekształciła Oceanu Arktycznego w swoje „jezioro” i całej Arktyki w domenę własnych wpływów a Polska i Rumunia winny odpowiadać za „złamanie” rosyjskich systemów antydostępowych (2A/AD) znajdujących się w Kaliningradzie i nad Morzem Czarnym.
Nie wdając się w rozważanie na ile te, kreślone przez Johna R. Deni „zadania” dla europejskich członków NATO są możliwe do wypełnienia w krótkim czasie i nie analizując, co swoją drogą byłoby niezwykle interesujące, dlaczego w tym podziale pracy nie umieścił on Niemiec i Turcji, warto zwrócić uwagę jak niewspółmierne są listy tego co Ameryka może wnieść celem poprawy relacji atlantyckich i tego co Europa powinna zrobić. John R. Deni, nie jest zwolennikiem, czego nawet nie skrywa, polityki Donalda Trumpa, optuje, jak można przypuszczać, za zmianami w amerykańskiej administracji. Ale nie zmienia to faktu, że jego propozycje w gruncie rzeczy oznaczają „podzielenie się obowiązkami” z sojusznikami z NATO, czyli to o czym mówił wielokrotnie John Biden. Jeśli ktoś myślał, że wraz ze zmianą lokatora Białego Domu (jeśli ona oczywiście nastąpi, co nie jest przesądzone) relacje atlantyckie wrócą do swego starego, z czasów przed Trumpem, kształtu, to wydaje się, że jest w błędzie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/523975-co-europa-moze-zrobic-dla-poprawy-relacji-atlantyckich