”Problem jest głębszy, dotyczący monopolistycznej pozycji największych portali, które z jednej strony szukając pozytywnych elementów, to oczywiście mają poczucie dominacji na rynku, a także że odpowiadają przed wszystkimi stronami, żeby treści, które przekazują nie były skażone fałszem i nieprawdą. Natomiast pytanie, jak daleko w tych dobrych chęciach się posuwają?” - mówi portalowi wPolityce.pl Tomasz Wróblewski, dziennikarz i publicysta, wykładowca Collegium Civitas.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Twitter odmawia publikacji postu krytycznego wobec Bidena. Redaktor „The New York Post”: To cyfrowa wojna domowa
wPolityce.pl: Twitter odmówił publikacji linku z artykułem krytycznym wobec Bidena. Redaktor „The New York Post” mówi o cyfrowej wojnie domowej w USA. Taka sytuacja wystąpiła nie po raz pierwszy. Jak Pan to ocenia?
Tomasz Wróblewski: Twitter i Facebook. Problem jest głębszy, dotyczący monopolistycznej pozycji największych portali, które z jednej strony szukając pozytywnych elementów, to oczywiście mają poczucie dominacji na rynku, a także że odpowiadają przed wszystkimi stronami, żeby treści, które przekazują nie były skażone fałszem i nieprawdą. Natomiast pytanie, jak daleko w tych dobrych chęciach się posuwają? W przypadku „The New York Post” zarzut, jak rozumiem, Twittera był, że do końca „The New York Post” nie tłumaczy, w jaki sposób wszedł w posiadanie tych mejli, co zresztą w oświadczeniu przedstawił sam „The New York Post”. Rola jakiegokolwiek medium w podważaniu wiarygodności źródeł oczywiście może być, natomiast nawet jeżeli już jest gotów je ujawnić, to na tym chyba dyskusja powinna się kończyć. Tym bardziej, że news jest dość fundamentalny jeżeli chodzi o amerykańską politykę i to, co się będzie działo w wyborach i sam fakt pojawienia się tej informacji bez oceniania można by przedstawić. Dyskusja w tej chwili trafia na taki moment szczególny, bo zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych rozpoczyna się dyskusja częściowo o opodatkowaniu tych gigantów w Stanach Zjednoczonych, oraz na temat tego, czy oni monopolizując ten rynek i wchłaniając także swoją konkurencję, blokując pewne kanały rozwoju technologicznego nie wstrzymują w ogóle rozwoju cywilizacyjnego. Pojawił się taki dokument w Kongresie – to jest aż 449 stron – zajmujący się tą monopolizacją rynku. I to już nie chodzi o kwestię wolności słowa, która jest szczególnie ważna, ale szerzej – bo to jest także blokowanie możliwości rozwoju nowych aplikacji. O tym systemie można by długo mówić, bo on trochę odwraca pewne prawa ekonomii wolnorynkowej, ponieważ liczy się bardziej skala nie jakość produktu, kontrola informacji. Ja osobiście w takiej kontroli informacji i dostępu do tej informacji widzę ogromne zagrożenie cywilizacyjne. Nie tylko chodzi o kampanię wyborczą w Stanach Zjednoczonych, tylko ktoś przyjmuje jakiś klucz informacyjny. Oczywiście możemy sobie mówić, że elity w świecie, w Stanach Zjednoczonych, w Europie Zachodniej, wszędzie mają z tym problem, że tracą kontrolę nad informacją, że ona może się stać totalnie demokratyczna i funkcjonować jakimi chce szlakami. Mogą się rzeczywiście pojawiać fałszywe informacje i oni czują, że mają prawo do kontroli tego. Także problem jest znacznie poważniejszy.
To jest taki rzeczywiście ekstremalny przypadek, bo to się dzieje przed samymi wyborami. Informacja to są zrzuty, zdjęcia mejli i jeden dziennikarz „The New York Post” napisał dzisiaj rano, że nawet na ich stronie i osobistych kontach dziennikarzy oni nie mogą podawać tej informacji jeżeli chodzi o Twittera i Facebooka. To już jest rzeczywiście bardzo daleko idące.
W maju tego roku prezydent Donald Trump podpisał rozporządzenie wykonawcze dotyczące mediów społecznościowych, mające zgodnie z założeniem zapobiegać przypadkom cenzury. Co nie zadziałało?
Przede wszystkim nie można narzucić medium prywatnemu zasad funkcjonowania. Można powiedzieć, że nie ma cenzury, ale to mówienie, że nie ma cenzury nie może cenzurować decyzji poszczególnych mediów. Jeżeli pani medium by zdecydowało, że nie chce jakiejś informacji opublikować, to nie jest rolą państwa, aby nakazać tę publikację. Problem jest gdzie indziej. Problem jest w tym, że nie ma dostatecznej konkurencji i nie ma medium, które publikowałoby treści, których nie chce publikować Facebook czy Twitter.
Wracam znowu do ekonomii skali, gdzie konkurencja w zasadzie nie ma szans się tutaj przebić, bo liczy się nawet nie sama jakość techniczna portalu czy umiejętność stworzenia tego, tylko dotarcia z tym produktem do innych. To jest ten kanał, który jest zablokowany. Nie da się dotrzeć. To jest poważny dylemat i jest on problemem dla funkcjonowania całej gospodarki. Także to nie zadziałało. Można sobie powiedzieć, że cenzura jest zakazana, ale nie można komuś zakazać zakazać.
To nie jest kwestia samych Stanów Zjednoczonych. Nawet polscy dziennikarze przekonywali się wielokrotnie, że media społecznościowe mają być nośnikiem konkretnej ideologii i w zasadzie nie ma w nich miejsca na treści konserwatywne. Dlaczego przez tyle lat nie udało się wypracować jakichś mechanizmów normalizujących całą sytuację?
To ja pani powiem, dlaczego. Jest dzisiaj bardzo ciekawa lista „Forbesa”. Na czterystu najbogatszych ludzi zajmujących się głównie mediami, nie społecznościowymi, ale w ogóle technologią internetową, nowymi technologiami, 25 osób można nazwać, że jest konserwatywnych, że ma poglądy rynkowe. Ja nie mówię, że narodowe. Konserwatywne. A tak naprawdę z tych osób zaledwie osiem publicznie mówi o sobie, że ma konserwatywne poglądy. Osiem osób na czterysta, które kontrolują amerykańską gospodarkę uważa się za konserwatywne, a w sumie 25, o których można powiedzieć, że generalnie są. Na czubku listy jest 15 osób, które deklarują się jako lewicowe. Mamy sytuację absurdalną: kapitaliści zaczynają funkcjonować tak jak lewicowe czy postkomunistyczne, socjalistyczne instytucje. Zależy im na tym, żeby koncentrować w swoich rękach jak najwięcej władzy i kontrolować jak najbardziej ludzkie zachowania. To są modele postmarksistowskie. Chcą kontrolować ludzkie zachowania pewnie ze względów biznesowych, tak żeby wpływać na to, co ludzie konsumują, co kupują, jak reagują i muszą także kontrolować informacje i dane – wszystko, co do nich dociera – także pewnie ich decyzje polityczne. I to są najbogatsi ludzie na świecie. Jeżeli pani zobaczy ostatnie oświadczenie z Davos, deklarację z Davos, czyli całej znowu elity najbogatszych ludzi i największych korporacji, to tam są zdania jak z „Kapitału”. Tam są zdania, że firma ma obowiązek dbać o środowisko, o to, żeby pracownik był zadowolony, że ma obowiązki socjalne, społeczne, że ma dbać nie tylko o własny zysk, ale także o samopoczucie wszystkich wokół tej firmy. To są kapitaliści, dlatego mamy pewną fundamentalną zamianę w podejściu w ogóle do rynku, gdzie kapitaliści tworzą monopol wokół siebie i czerpią ze wzorców socjalistycznych pewne mechanizmy manipulowania społeczeństwem. To jest to, co się gdzieś tam stało.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/522092-wroblewski-kapitalisci-chca-kontrolowac-spoleczenstwo