Hillary Clinton, była szefowa Departamentu Stanu i rywalka Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich opublikowała na łamach periodyku Foreign Affairs artykuł poświęcony kwestii bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych i zmianom, którym winna w najbliższym czasie podlegać amerykańska „wielka strategia”. Co ciekawe napisała ten tekst z pozycji osoby znającej problemy sił zbrojnych i sektora przemysłowego pracującego na rzecz wojska, tak jakby wystąpieniem tym ujawniała swe aspiracje do objęcia funkcji szefa Pentagonu w przyszłej administracji Joe Bidena. Nie zdziwiłbym się, gdyby jej kandydatura brana była w razie wyborczego sukcesu Demokratów pod uwagę, ale nawet jeśli tak nie będzie, to przecież Hillary Clinton należy od wielu lat do demokratycznego establishmentu i z tego względu jej poglądy zaprezentowane w Foreign Affairs warte są zauważenia. Tym bardziej, że sporo pisze o nowym kształcie amerykańskiego systemu sojuszniczego, co w oczywisty sposób dotyczy również bezpieczeństwa Polski.
Najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko rośnie
Punkt wyjścia jej przemyśleń przypomina trochę zasady Hitchcockowskiego suspensu, najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko rośnie. „Kraj jest niebezpiecznie nieprzygotowany aby mierzyć się z szeregiem zagrożeń – diagnozuje Clinton - ,chodzi nie tylko o przyszłe pandemie, ale także narastający kryzys klimatyczny i wielowymiarowe wyzwania ze strony Chin i Rosji. Nasza potęga przemysłowa i technologiczna zanikła, kluczowe łańcuchy dostaw są zagrożone, sojusze są nadwątlone, a rząd jest pusty”, bez koncepcji.
W jej opinii zarówno z powodu nadciągających trudności finansowych jak i konieczności radzenia sobie z nawarstwiającymi się przez lata i pozostawionymi bez rozwiązania problemami wewnętrznymi utrzymanie w najbliższej przyszłości budżetu Pentagonu na niezmienionym, takim jak dotychczas, poziomie, jest niemożliwe. Potrzebne są głębokie cięcia. Ale jest niemożliwe również z jeszcze jednego, ważniejszego powodu. Amerykańska armia jest już dziś, zdaniem Clinton, przestarzała, ale za to niezwykle kosztowna. W epoce dronów i rozwoju techniki rakietowej nie ma żadnego sensu wydawanie setek miliardów dolarów na niezwykle drogie przedsięwzięcia w rodzaju budowy lotniskowców, które kosztują miliardy a mogą zostać zatopione rakietą za dziesiątki tysięcy dolarów a poza tym niemała ich część stale stoi w portach przechodząc kosztowne remonty. Podobnie niecelowe są w jej opinii nakłady na budowę myśliwców V i VI pokolenia. Chiny i Rosja, ale również mniejsze państwa takie jak Iran, w minionych latach rozwinęły technikę wojskową która umożliwia prowadzenie „taniej” i krótkotrwałej wojny, na którą dziś Stany Zjednoczone nie są zupełnie przygotowane. Co gorsza wydając miliardy na kontynuowanie budowy dziś już coraz bardziej zbędnych i przestarzałych w obliczu rewolucji w wojskowości rodzajów uzbrojenia, takich jak czołgi, o których już w 2012 roku generał Ray Odierno mówił w Kongresie, że nie są potrzebne amerykańskiej armii, Pentagon marnotrawi w gruncie rzeczy swój budżet. Powinien, zdaniem Clinton, więcej wydawać na badania i rozwój, przełom technologiczny w wojskowości, nowe, tańsze rodzaje broni, zastosowanie w celach militarnych sztucznego intelektu. To są, w jej opinii, pola na których dziś Ameryka odstaje w konkurencji z Chinami, ale jeszcze może nadgonić a nawet wyprzedzić swego rywala, pod warunkiem, że gruntownie zmieni filozofię swego bezpieczeństwa i polityki zagranicznej.
Wizja armii mniejszej i inaczej uzbrojonej
A zatem po pierwsze mniejszy budżet wojskowy, oszczędności i przeznaczenie większych środków na nowe technologie wojskowe. Po drugie Clinton jest zdania, że należy przedłużyć umowę START z Rosją, co oznacza, że perspektywa wyścigu zbrojeń strategicznych jest jej obca. Co w zamian? - można byłoby zapytać, bo skądinąd wiadomo, że na osiągnięcie przełomu technologicznego w wojskowości, nawet kierując na te potrzeby znaczne środki, potrzeba co najmniej kilku lat, choć roztropniej byłoby mówić o końcu obecnej dekady. Była szefowa Departamentu Stanu jest zdania, że po pierwsze Ameryka winna mieć więcej tych rodzajów broni, które nie zakładają interwencji „na miejscu” w regionach gdzie może mieć miejsce konfrontacja. A zatem nie F-35, który kosztował do tej pory amerykańskiego podatnika bilion dolarów, ale sprawdzone B-21 Raider, czyli bombowce strategiczne dalekiego zasięgu i większe nakłady na obronę przeciwlotniczą. Oznacza to wizję armii mniejszej i inaczej uzbrojonej. Clinton proponuje:
„Gdy Stany Zjednoczone zostawią za sobą czasy zdominowane przez wojny lądowe i spojrzą w przyszłość na potencjalne konflikty, które będą się rozgrywały w powietrzu, na morzu i w kosmosie, to wówczas armia powinna zaakceptować ryzyko związane z mniejszą aktywną siłą lądową. Siły z mniejszą liczbą żołnierzy i czołgów ciężkich pasowałyby do tego strategicznego momentu i kosztowałyby znacznie mniej. Na przykład utrzymywanie mniejszej liczby bojowych brygad pancernych z aktywnymi komponentami mogłoby zaoszczędzić dziesiątki miliardów dolarów w ciągu następnej dekady. Zamiast czołgów ciężkich wojsko powinno inwestować w narzędzia, które zapewnią żołnierzom przewagę w konfliktach przyszłości, w tym w zmodernizowane systemy łączności i wywiadowcze”.
Przemodelowanie amerykańskich relacji sojuszniczych
Kiedy Stany Zjednoczone ugrzęzły w długotrwałe, niewiele dające i niezwykle kosztowne wojny na Bliskim Wschodzie i w Azji Środkowej, Chiny, dziś główny rywal, ale również Rosja, zbudowały tanie i skuteczne systemy antydostępowe. Jej zdaniem w czasie koncentrowania się na sprawach wewnętrznych, położeniu nacisku na osiągnięciu przełomu technologicznego, Ameryka powinna pójść tą samą drogą. Ale w praktyce oznacza to, że siły zbrojne Stanów Zjednoczonych nie będą już obecne w odległych zakątkach świata. I Clinton, ma tego pełną świadomość, proponując z jednej strony przemodelowanie amerykańskich relacji sojuszniczych, tak aby alianci USA zyskali więcej praw, co w jej interpretacji oznacza „podzielenie się” przez Waszyngton „ciężarami” polityki światowej a z drugiej proponuje przywiązywanie większej wagi do środków dyplomatycznych, krytykując nadmierną militaryzację amerykańskiej polityki zagranicznej. I jeszcze jeden cytat bo Clinton stawia sprawę boleśnie jasno:
„Kiedy Stany Zjednoczone koncentrować się będą na modernizacji swoich zdolności powietrznych i morskich, sensowne będzie, aby inni członkowie NATO skoncentrowali się na wzmocnieniu swoich konwencjonalnych sił lądowych, tak aby mogły odstraszać inwazje w Europie Wschodniej lub prowadzić misje antyterrorystyczne w Afryce”.
Formuła 4 D
W jej opinii przyszła polityka Stanów Zjednoczonych winna opierać się na współzależnym elastycznym użyciu sił i środków oraz odpowiednio ukształtowanej hierarchii celów, które ona nazywa formułą 4 D, czyli obrona (defence), dyplomacja, rozwój (development) oraz odrodzenia wewnętrzne (domestic renewal). W ramach tego ostatniego komponentu mieści się wzmocnienie łańcuchów dostaw i odejście od uzależnienia, w strategicznych sektorach warunkujących rozwój, od Chin, czy generalnie państw postrzeganych w kategoriach rywali. A zatem Clinton postuluje powrót, czy może rozpoczęcie aktywnej fazy amerykańskiej polityki przemysłowej, przenoszenie łańcuchów dostaw i w większym stopniu, również w zakresie kooperacji gospodarczej oparcie sią na sojusznikach. Nie oznacza to generalnego protekcjonizmu, ale jego zawężenie do obszarów wrażliwych takich jak technologia 5G, sztuczna inteligencja, farmaceutyki, inwestycje związane z ochroną klimatu (elektromobilność, nowe źródła energii etc.).
Główne cele amerykańskiej polityki lat najbliższych – modernizacja sił zbrojnych i odrodzenie wewnętrzne winny współgrać, wzajemnie się napędzać, być obszarami komplementarnymi. Optymistycznie uważa, że obcięcie setek miliardów dolarów z budżetu Pentagonu i przekierowanie tych pieniędzy na badania i rozwój da w rezultacie zarówno silniejsze siły zbrojne jak i przyspieszenie rozwoju w połączeniu z modernizacją kraju. Niewykluczone, że ma rację, jednak warto pamiętać o okresie przejściowym, który zajmie najbliższe lata. Bo będzie to, jak wprost pisze, czas redukcji sił zbrojnych, zamykania niepotrzebnych baz wojskowych i zbędnych fabryk, produkujących, tak jak w Lime w Ohio, czołgi Abrams. Część miejsc pracy być może uda się uratować, przestawiając produkcję na potrzeby cywilne, co do reszty, potrzebne będą programy socjalne.
Clinton proponuje rewolucję
Clinton, innymi słowy, proponuje rewolucję w amerykańskich siłach zbrojnych, które winny podlegać odchudzeniu i technologicznej modernizacji. Więcej ciężarów, również związanych z siłami lądowymi i swoim bezpieczeństwem winni wziąć na siebie sojusznicy, bo Ameryka zajęta będzie sobą. Ta rewolucja w myśleniu, wydatkach i podejściu do nowej wojny, o której myśli Hilary Clinton, ma jeszcze tę właściwość, że jeśli się powiedzie, to Stany Zjednoczone już nigdy nie będą „światowym policjantem”, który był w stanie wysłać w odległe rejony świata swe oddziały wojskowe. Bo po prostu realizacja propozycji byłej Sekretarz Stanu doprowadzi do odchudzenia armii i pozbawi ją możliwości projekcji siły (wojsk lądowych) na większe odległości. A zatem liczyć się musimy z tym, że obecny kontyngent amerykański w Polsce to szczyt możliwości i przygotować do sojuszniczego przyjęcia na siebie większych ciężarów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/521411-hillary-clinton-o-przyszlej-polityce-wojskowej-usa