Walter Russell Mead, amerykański profesor zajmujący się stosunkami międzynarodowymi, w przeszłości redaktor periodyku The American Interest założonego m.in. przez Zbigniewa Brzezińskiego napisał na łamach The Wall Street Journal, że w realiach „polityki siły” obecna wojna między Azerbejdżanem a Armenią oznacza wyzwanie, które Turcja rzuciła Federacji Rosyjskiej w „najprawdopodobniej najsłabszym jej punkcie, jakim jest Południowy Kaukaz”. Zdaniem Meada celem prezydenta Erdoğana jest z jednej strony wzmocnienie swej pozycji wewnętrznej, z drugiej zaś podniesienie statusu Turcji, przez przekształcenie jej w regionalny układ siły, od polityki którego zależy stabilizacja w tym niespokojnym regionie. Turcja, w jego opinii, dobrze wybrała moment uderzenia, kiedy Rosja zmaga się z drugą falą pandemii, a zachodnie mocarstwa, współtworzące tzw. format miński, czyli tak jak Stany Zjednoczone są albo zajęte wewnętrznymi problemami, albo niezależnie od siły ormiańskiej diaspory i sympatii żywionej dla Erywania nie mają wystarczającej siły (Francja) aby móc przerwać toczący się już od dziesięciu dni gorący konflikt zbrojny.
„Zwyczajne wstrzymanie ognia nie może być przedmiotem rozmów”
Oceny amerykańskiego profesora potwierdzają niedawne wystąpienia zarówno prezydentów Turcji, jak i Azerbejdżanu. Ilham Alijew, który zresztą po raz pierwszy od początku konfliktu rozmawiał wczoraj telefonicznie z prezydentem Rosji Putinem (premier Armenii Paszynian już czterokrotnie) powiedział mediom, że „zwyczajne wstrzymanie ognia nie może być przedmiotem rozmów”. W jego opinii należy doprowadzić do sformułowania międzynarodowych gwarancji dla rozpoczęcia procesu pokojowego. Baku tradycyjnie domaga się realizacji zawartych przed laty porozumień, które przewidywały wycofanie się Ormian z terenów Azerbejdżanu, okupowanych od początku konfliktu o Górski Karabach. Nie chodzi w tym wypadku o status samej zamieszkałej przez Ormian prowincji, ale tereny do niej przylegające, które Ormianie zajęli, wysiedlając przy okazji zamieszkujących je Azerów, głownie ze względów wojskowych.
W miniony poniedziałek, prezydent Erdoğan w trakcie spotkania z szefem Paktu Północnoatlantyckiego, Jensem Stoltenbergiem miał mówić, że „sojusznicy z NATO powinni przejawiać solidarność z Turcją” a we wtorek w trakcie rozmów z kanclerz Merkel nawiązał wprost do rezolucji ONZ z 1993 roku, w której znalazło się wezwanie pod adresem Armenii, aby jej siły zbrojne opuściły okupowane „terytoria Azerbejdżanu”.
Turecki minister spraw zagranicznych Mevlüt Çavuşoğlu na samym początku konfliktu w trakcie spotkania z Sergiejem Ławrowem sformułował propozycję wspólnych rosyjsko – tureckich patroli wojskowych gwarantujących utrzymanie pokoju w strefie rozgraniczenia. Domagał się też opuszczenia przez Ormian azerskich obszarów „na przedmurzu Karabachu”. W ostatnich wystąpieniach Alijewa pobrzmiewają podobne nuty. Z jednej strony oskarża on Moskwę o brak bezstronności z drugiej wprost apeluje o włączenie Turcji do „formatu mińskiego”. Te słowa interpretowane są jako poparcie przez Baku idei w świetle której międzynarodowe siły rozjemcze na linii walk miałyby składać się przynajmniej z kontyngentów tureckiego i rosyjskiego.
Zdaniem rosyjskich ekspertów, Moskwa znalazła się w obliczu konfliktu w trudnym położeniu
Moskwa przed kilkoma dniami te propozycje odrzuciła z dość oczywistych względów. Ich przyjęcie oznaczałoby zgodę na zajęcie przez Turcję nowej regionalnej roli – „eksportera” i gwaranta pokoju, co umniejsza znaczenie Moskwy pretendującej do samodzielnego odgrywania tego rodzaju roli na Kaukazie. Jednak teraz sytuacja się zmienia. Po pierwsze, nie wprost, turecką propozycję poparł Iran, inny uczestnik tzw. Formatu z Astany, czyli porozumienia między Rosją, Turcją a Iranem w sprawie procesu pokojowego w Syrii. Ali Akbar Welajati, doradca ds. międzynarodowych irańskiego przywódcy Alego Chamenei powiedział mediom, że „Armenia winna oddać Karabach, Azerbejdżanowi” zastrzegając przy tym, że nie może to być wynikiem wojny, a raczej efektem procesu pokojowego, zaś sam Chamenei zaproponował udział sił zbrojnych Iranu w rozdzieleniu walczących stron. Stanowisko Iranu może wynikać z faktu, że od 30 do 40 proc. mieszkańców kraju to etniczni Azerowie, a kilku północnych miastach już odbyły się wiece poparcia dla Baku. Drugim czynnikiem, działającym obiektywnie na korzyść pozycji Turcji i Azerbejdżanu wydaje się fakt, że azerskie siły zbrojne, dominujące w powietrzu powietrznej dzięki użyciu tureckich i izraelskich dronów zaczynają powoli osiągać przewagę w polu. Tak przez ekspertów wojskowych interpretowana jest niedawna nieoczekiwana inspekcja w Karabachu ormiańskiego premiera i słowa Paszyniania dopuszczającego możliwość rozpoczęcia dialogu.
Zdaniem rosyjskich ekspertów, Moskwa znalazła się w obliczu konfliktu w trudnym położeniu nie mając praktycznie dobrego wyjścia z sytuacji. Wojskowa interwencja jest niezwykle trudna, zwłaszcza, że Rosja nie ma komunikacji lądowej z Armenią a siły rosyjskiej bazy w Giurmi mogą okazać się niewystarczające. Opowiedzenie się jednoznaczne po którejkolwiek ze stron równałoby się też kryzysowi relacji Rosji z opcją przeciwną, a w ostatnich latach Putin dokładał wiele starań, aby ich charakter, zarówno z Baku jak i z Erywaniem był dobry. Z drugiej strony zaakceptowania rosnącej regionalnej roli Turcji, której kontyngent pokojowy mógłby zostać dopuszczony na tereny gdzie dziś trwają walki jest również posunięciem dalekim, z punktu widzenia Rosji, od pożądanego. Po pierwsze oznacza wzrost znaczenia „świata tureckiego” i roli Turcji, jako lidera tego nowego porozumienia państw. Niektórzy rosyjscy eksperci idą tak daleko, iż argumentują, że Turcja już przystąpiła do reaktywacji „wielkiego Turanu”, który miałby się rozciągać od Mongolii na Wschodzie do Węgier na Zachodzie. Na poparcie swych tez przytaczają rewelacje tureckiego periodyku Uluslarası Politika Akademisi, który ujawnił, iż Ankara w najbliższym czasie podpisze porozumienie o współpracy wojskowej łączące Turcję, Azerbejdżan, Kirgizję i Mongolię, co w efekcie, gdyby liczyć wszystkie służby siłowe wymienionych państw, daje olbrzymią, większą od rosyjskiej armię. Ich zdaniem, rewolucja, która właśnie wybuchła w Kirgizji jest inspirowana przez Ankarę, a wypuszczony właśnie z więzienia były prezydent Atambajew, ukrytym zwolennikiem „opcji tureckiej”.
Turcja chcę reaktywować Wielki Turan?
Aktywizacja Turcji na południowym Kaukazie i pojawiające się niepotwierdzone póki co informacje na temat walki po stronie Azerskiej najemników z Syrii i doniesienia o bojownikach z muzułmańskich regionów Rosji zdaniem innych ekspertów, są niczym innym, jak komunikatem strategicznym wysyłanym przez Ankarę pod adresem Moskwy, że Turcja jest tez w stanie, w razie potrzeby, zagrać „kartą muzułmańską”. Fakt, że Dagestańczycy są drugą pod względem liczebności mniejszością w Azerbejdżanie, a sytuacja w samej republice daleka jest od stabilności może potwierdzać te oceny. Zresztą wymienienie przez Putina w ostatnich dniach gubernatora Dagestanu może też być interpretowane w kategoriach próby uspokojenia sytuacji. Chodzi o to, że poprzedni gubernator, Władimir Wasiliew generał wojsk wewnętrznych, sprawujący funkcję od 2017 roku poróżnił się z większością lokalnych klanów energicznie walcząc z korupcją, przy okazji wsadzając do więzienia niemałą część polityków tej autonomicznej jednostki terytorialnej w ramach Federacji Rosyjskiej w randze ministrów i premierów. Teraz na jego miejsce przychodzi Sergiej Mielikow, który jest Lezginem (Wasiliew urodził się w mieszanym rosyjsko – kazachskim małżeństwie mieszkającym w Moskwie), również generał, zwiadowca, w przeszłości zastępca szefa Gwardii Narodowej i członek rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa. W przeciwieństwie do swego poprzednika Mielikow może „zacząć z czystą kartą”.
Turcja w roku 2019 podpisała też porozumienie wojskowe z Uzbekistanem i przeprowadziła na jednym z tamtejszych poligonów wspólne ćwiczenia wojskowe. Od dłuższego już czasu rosyjscy eksperci zwracają też uwagę na to, że siły zbrojne Uzbekistanu blisko współpracują z Pentagonem.
Skłonnym wszystko postrzegać w kategoriach spisków Rosjanom wydarzenia ostatnich dni układają się w jedną całość. Wojna na Kaukazie, rewolucja w Kirgizji a nawet to, że Erdoğan poparł Łukaszenkę, świadczą o tym, że Turcja chce reaktywować Wielki Turan i wkroczyć w domenę wpływów Moskwy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/520943-nadchodzi-epoka-wielkiego-turanu