Wydarzenia na świecie tak przyspieszyły w ostatnich tygodniach, że nieraz nie dostrzegamy tego co się dzieje w państwach nieodległych od Polski a ważnych z racje swego strategicznego położenia, w których od lat krzyżują się wpływy Wschodu i Zachodu, a teraz pojawiają się tam nowi gracze. Mam na myśli Mołdawię, oskrzydlającą Ukrainę od południa na obszarze, której znajduje się Naddniestrze, nieuznawany przez nikogo para-państwowy twór, będący w istocie rosyjskim garnizonem, zamieszkałym przez ludzi mających podwójne, bo również rosyjskie obywatelstwo.
W Mołdawii 1 listopada odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich w których weźmie udział urzędujący prorosyjski prezydent Igor Dodon, prozachodnia była premier Maja Sandu i Rentao Usatyj, burmistrz Bielc, stu kilkudziesięciotysięcznego miasta, znany ze swych populistycznych haseł, który może okazać się „game changerem”.
Intryga, którą właśnie obserwujemy w Mołdawii jest niezwykle interesujące i warto ją choćby po krótce opisać. Wiąże się ona z obalonym w ubiegłym roku oligarchą Vladem Plachotniucem, który do momentu kiedy porozumiała się Rosja (v-ce premier Kozak) i dyplomaci reprezentujący Zachód (negocjacje odbywały się w ambasadzie USA w Kiszyniowie) samodzielnie rządził krajem, retorycznie uprawiając politykę antyrosyjską, faktycznie będąc powiązany tysiącami nici z różnymi, najczęściej nieciekawymi, bo Plachotniuc to nie jest ciekawa postać, kręgami w Rosji, ale również na Ukrainie, bo mówiło się o jego przyjaźni z Petro Poroszenko. Po tym jak Zachód porozumiał się z Rosją, Plachotniuc musiał uciekać z Mołdawii, mieszkał przez jakiś czas w Stanach Zjednoczonych, ale na początku miesiące pojawił się w Turcji, a precyzyjnie rzecz ujmując w Stambule, gdzie miał go odwiedzić Renato Usatyj. Obserwatorzy mołdawskiego życia politycznego są zdania, że wykorzystując tureckie wsparcie, Plachotniuc chce wrócić do gry, a z nim Turcja, która chciałaby być samodzielnym graczem w regionie, ważnym dla niej strategicznie.
Kampania wyborcza zaczyna się zresztą zaostrzać. Maja Sandu oskarżyła publicznie prezydenta Dodona, że ten, wzorem Białorusi będzie chciał sfałszować wybory. Ma sporo argumentów na poparcie swych tez. Chodzi o to, że na terenie Rosji zorganizowano 30 komisji wyborczych w których mieliby głosować pracujący tam Mołdawianie. Zarejestrowało się tam 60 tys. ludzi, co zdaniem opozycji jest podejrzane, zwłaszcza z tego powodu, że w czasie poprzednich wyborów prezydenckich takich komisji było 5, a głosujących 17 razy mniej. Zdaniem Sandu Dodon i powiązani z nim rządzący socjaliści przygotowują się do sfałszowania wyborów. Ale to nie jedyny powód do niepokoju. W poniedziałek lokalna telewizja transmitowała łączenie on-line Dodona i Władimira Putina, co mołdawska opozycja odebrała nie tylko jako opowiedzenie się Rosji po stronie jednego kandydata, ale również jako wyraźny sygnał wysłany do prorosyjskich, w tym zamieszkujących Naddniestrze wyborców, którzy formalnie mogą brać udział w mołdawskich wyborach. Dyrektor wykonawczy Instytutu Inicjatyw Strategicznych (IPIS) Vlad Kulminsky powiedział rosyjskiej Niezawisimej Gazietie, że Igor Dodon obiecuje wyborcom zalegalizowanie obecności wojskowej Federacji Rosyjskiej w Mołdawii oraz chce uczynić, z „planu Kozaka” dla Naddniestrza model w jaki sposób mógłby zostać rozwiązany spór na wschodzie Ukrainy. Model ten polega na tym, że państwo przekształciłoby się w twór federacyjny, co w praktyce oznaczałoby, iż w kluczowych sprawach związanych z orientacją geostrategiczną i polityką zagraniczną obóz prorosyjski uzyskałby prawo veta.
Na to nakłada się dramatyczna sytuacja Mołdawi nie radzącej sobie z pandemią i przeżywającej ciężki kryzys gospodarczy, zarówno z powodu suszy jak i zatrzymania transferów od pracujących poza granicami kraju obywateli. Mołdawskie władze nie radzą sobie z szalejąca nadal w kraju pandemią. Liczba potwierdzonych przypadków przekroczyła w sierpniu 52 tys. a zgonów na 1 mln mieszkańców wynosi 325 co jak na liczące 3,5 mln mieszkańców państwo jest niemało (dla porównania w Polsce odpowiednio 91,5 tys. przypadków i 66 zgonów na milion). Z powodu pandemii do kraju wrócili obywatele pracujący poza jego granicami, głównie w Unii Europejskiej, którzy nie mają obecnie pracy, a zgromadzone przez nich zasoby zaczynają się wyczerpywać. W efekcie oficjalna liczba bezrobotnych skoczyła do 100 tys. osób i trzeba im wypłacać zasiłki dla bezrobotnych, na co rząd nie ma pieniędzy. Pierwszym, już zauważonym rezultatem szybko pogarszającego się stanu finansów publicznych jest pojawienie się, nienotowanych od dawna opóźnień w wypłacie wynagrodzeń dla pracowników sfery budżetowej, w tym lekarzy, oraz rent i emerytur. Orientujący się na Moskwę prezydent Igor Dodon w takiej sytuacji zwrócił się z bezskutecznym apelem do władz Włoch, gdzie pracuje największa grupa Mołdawian, aby jego rodacy zostali wpuszczeni z powrotem. Ogólnie fatalną sytuację gospodarczą pogłębia jeszcze susza, która silnie uderzyła w tegoroczne plony. Pod presją protestujących rolników, którzy rozpoczęli strajki i „marsz na Kiszyniów” rząd Jona Kiku obiecał przeznaczyć 100 mln euro, kredytu który udało się uzyskać od Unii Europejskiej, na rekompensaty dla rolników. Jednak środków jest mało, a deklaracje władz o tym, że bezpieczeństwo żywnościowe nie jest zagrożone nie brzmią wiarygodnie. Niepokój wzbudza też perspektywa wzrostu cen żywności w kolejnych miesiącach. Już dziś Mołdawianie płacą więcej za rosyjski gaz i paliwo niźli np. na Ukrainie.
Prezydent Igor Dodon, który już raz w tym roku próbował zaciągnąć kredyt w Moskwie w wysokości 200 mln euro, co udaremnił Sąd Najwyższy uznając, że zawarte w umowie klauzule są w jaskrawy sposób niedogodne dla Kiszyniowa, na początku sierpnia znów udał się do Rosji. Obserwatorzy zwrócili uwagę na to, że tym razem też jest mowa o rosyjskim kredycie w wysokości 200 mln euro, bo na tyle rząd Iona Kiku ocenia dziurę w budżecie Mołdawi, która szybko należy zapełnić.
Maja Sandu już wezwała do powtórzenia w Mołdawii „białoruskiego scenariusza” a jej zdaniem nie jest kwestią przypadku, że Dodon jako jeden z pierwszych gratulował „wyboru” Łukaszence. Innymi słowy szykuje się kolejny Majdan, kolejna kolorowa rewolucja i to w kraju nieodległym od Polski, a kluczowym dla naszego strategicznego sojusznika jakim jest Rumunia.
My zaineresowani jesteśmy debatą prezydencką w Stanach Zjednoczonych, po pierwszej odsłonie której kolegium redakcyjne dziennika The Wall Street Journal napisało, że zapaśnicy mają więcej dostojeństwa i prezydenckiego formatu niźli przerywający sobie i obrzucający obelgami Trump i Biden. Nie zauważamy przy tym procesów, które dzieją się nieopodal a ich strategiczne znaczenie dla naszych interesów i sytuacji w regionie jest z pewnością większe. Znów będziemy zaskoczeni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/519956-przed-kolejna-kolorowa-rewolucja-w-naszym-sasiedztwie