James Goldgeier i Bruce W. Jentleson napisali i opublikowali w periodyku „Foreign Affairs” artykuł będący polemiką z tekstem programowym Joe Bidena, którego tytuł dobrze oddaje przesłanie polityczne demokratycznego kandydata na prezydenta. Biden zatytułował swe wystąpienie „Dlaczego Ameryka musi znów przewodzić” i z tą myślą polemizują Goldgeier i Jentleson, przedstawiciele tej części amerykańskiego establishmentu strategicznego, który może być łączony z jednym ze skrzydeł Partii Demokratyczej. Pierwszy z nich jest profesorem stosunków międzynarodowych, współpracującym z Brookings, znanym centrolewicowym amerykańskim think tankiem, drugi, też profesor nauk politycznych, w przeszłości pracował w administracji Clintona i Obamy.
Tezy, które prezentują są istotne, bo stanowią połączenie, w liberalnym wydaniu, argumentów realistycznych i jednocześnie w gruncie rzeczy izolacjonistycznych, których zwolennicy chcą, aby Stany Zjednoczone zredukowały swą międzynarodową obecność i rolę. Rzeczowa i trzeźwa analiza amerykańskich problemów, możliwości i aspiracji skłania ich nie tylko do zakwestionowania tezy Bidena, iż Ameryka winna znów przewodzić światu, ale wręcz do formułowania opinii, że w pierwszym rzędzie ma zająć się własnymi bolączkami, rozumnie wycofując się z szeregu zobowiązań sojuszniczych. W tym sensie Goldgeier i Jentleson pozwalają nam zapoznać się z lewicową wersją amerykańskiego izolacjonizmu.
Stany Zjednoczone muszą pogodzić się z nowymi realiami
Punktem wyjścia ich rozważań jest znana w politologii teza Hanas Morgenthau, który w swoim czasie napisał, że jednym z fundamentów na którym buduje się gmach polityki opartej na sile, czy szerzej fundamentem przywództwa wśród innych narodów jest zbudowanie społeczeństwa, systemu rządów, innymi słowy modelu państwowego, którzy inni chcą naśladować. A jak to jest obecnie ze Stanami Zjednoczonymi? Państwem, które, jak argumentują, poradziło sobie gorzej z Covid-19 niźli nie tylko sprawne rządy w Japonii i Korei Pd., ale też znacznie gorzej niźli znany ze swej, delikatnie sprawę ujmując nieskuteczności administracyjnej, rząd włoski. Jakim modelem do naśladowania jest amerykański system społeczny wstrząsany regularnie zamieszkami na tle rasowym, cechujący się jedną z największych nierówności dochodowych w grupie państw wysoko rozwiniętym i taki w którym „liczba śmierci z desperacji” stale i w niepokojącym tempie rośnie? Model rozwojowy Stanów Zjednoczonych mógł inspirować innych w 1945 roku, nawet nie stracił wiele ze swej atrakcyjności w roku 1991, upadku komunizmu, ale obecnie? Kto chciałby go naśladować? Podobnie jest z gospodarczymi i wojskowymi atutami Ameryki, nadal są duże, ale już nie dominujące. Dziś USA są, zdaniem amerykańskich profesorów, co najwyżej jednym z wielu liczących się graczy, nadal silnym, nadal mającym dużo do powiedzenia, ale już nie dominującym.
I Ameryka, w ich opinii z tymi nowymi realiami musi się pogodzić, bo inaczej nadal będzie podążała za mrzonkami, a takimi są zapewnienia Bidena o możliwości na powrót objęcia przez Waszyngton światowego przywództwa, czy nadziejami tych, którzy zdają się nadal marzyć, że wystarczy tylko naprawić błędy Trumpa i wszystko „będzie tak jak niegdyś.” Otóż zdaniem Goldgeiera i Jentlesona czas amerykańskiej dominacji już bezpowrotnie minął. Pokazuje to zresztą nieskuteczność amerykańskich zabiegów o przywrócenie sterowalności systemu światowego. Niezależnie od tego jakiej pomocy Waszyngton udziela Izraelowi, a za czasów Trumpa, była ona przecież niemała, nie był w stanie zmienić sytuacji sprowadzającej się do tego, że Chiny są nadal największym azjatyckim partnerem Jerozolimy. Podobnie z Arabią Saudyjską. Waszyngton może do woli i długo szantażować ją ograniczeniem pomocy i kooperacji wojskowej, a i tak Ameryka nie będzie w stanie skłonić Rijadu do wybrania antychińskiej drogi. Zawsze zwycięży pragmatyzm i chęć robienia interesów z Pekinem. Podobnie z Europą, która ma swoją, odmienną od amerykańskiej, wizję relacji z Chinami, ale nie tylko, czego dowodzą choćby losy porozumienia w sprawie irańskiego programu nuklearnego. Waszyngton nawet w Wenezueli nie był w stanie doprowadzić do wymiany wrogiego Stanom Zjednoczonym rządu. Wszystkie te polityczne porażki, jakie w ostatnich 20 latach, musiała przełknąć Ameryka są świadectwem nie popełnionych błędów, choć i ich było niemało, ale zmieniającej się geografii siły i relatywnego słabnięcia Stanów Zjednoczonych.
USA najsłabsze od 120 lat?
Goldgeier i Jentleson są zdania, że USA są dzisiaj państwem słabym, może nawet najsłabszym od 120 lat i dlatego musi zrewidować swe międzynarodowe aspiracje. W Europie winni rządzić Europejczycy, co oznacza m.in. to, że sami wezmą własne bezpieczeństwo w swoje ręce. Warto będzie też, proponują, zrewidować zaangażowanie Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie, bo prócz perspektywy ewentualnej „wielkiej wojny” Ameryka nie mając w tym regionie świata żadnych poważniejszych interesów nie jest w stanie wiele wygrać, ale za to dużo stracić. Czym, zatem w opinii Goldgeiera i Jentlesona winny zajmować się amerykańskie elity, oprócz oczywiście naprawianiem własnego państwa, w najbliższych latach? Piszą oni, że Stany Zjednoczone powinny zaakceptować swoją nową rolę w świecie, państwa które, nadal będąc bardzo silnym, nie jest już podmiotem dominującym. Jest bardziej „równym wśród równych” niźli hegemonem. A to oznacza trud zbudowania przez Amerykę właściwie nowej siatki pojęciowej i zdefiniowania na nowo własnych interesów. Niektóre z nich będą partykularne, inne, takie jak walka ze skutkami zmian klimatycznych muszą być realizowane na drodze porozumienia z innymi. Demokracje są naturalnymi partnerami Waszyngtonu, ale nieraz kooperować trzeba będzie z państwami autorytarnymi, czy wręcz totalnymi, o ile uda się znaleźć wspólnotę interesów. Ale takie obszary z pewnością istnieją, jak choćby działanie na rzecz nieproliferacji broni jądrowej.
Stany Zjednoczone powinny postrzegać NATO jako instrument koordynowania polityki bezpieczeństwa z Kanadą i Europą, a nie jako środek dominacji nad swoimi sojusznikami. Prawdziwe przywrócenie równowagi w polityce zagranicznej USA wobec Azji zależy od silniejszej Europy, która będzie w stanie zrobić więcej na swoim własnym podwórku. Z biegiem czasu Stany Zjednoczone powinny odgrywać bardziej wspierającą rolę, zamiast przejmować kontrolę, jak to miało miejsce na przykład na Bałkanach Zachodnich w latach 90
— proponują Goldgeier i Jentleson.
Jest to w gruncie rzeczy wizja redukcji amerykańskich ambicji i „pól odpowiedzialności”. Radźcie sobie sami, można by lapidarnie ująć formułowaną przez nich, pod adresem dotychczasowych sojuszników, propozycję. Stany Zjednoczone pomogą, o ile będzie to leżało w ich interesie i o ile będą dysponowały „wolnymi” zasobami, które będą mogły przeznaczyć na ten cel. Ta lewicowa forma izolacjonizmu, bo w gruncie rzeczy propozycja koncentrowania się na problemach globalnych oznacza opuszczenie szeregu lokalnych układów, może tez być uznana też za propozycję zaakceptowania światowego koncertu mocarstw, które pragmatycznie na niektórych polach ze sobą współpracują, a w innych mogą konkurować, lub wręcz ustąpić sobie pola.
Wyobraźmy sobie, nawet jeśli sądzimy, że propozycje Goldgeiera i Jentlesona nie zostaną przyjęte, jak wyglądała będzie sytuacja Polski, Europy Środkowej i szerzej, Unii Europejskiej, bez obecności Stanów Zjednoczonych, albo uprawiających politykę „zajmowania się swoimi sprawami”. Jeśli mamy dość wyobraźni, to jesteśmy sobie w stanie wykreować taką wizję. I zacznijmy się do tego przygotowywać, bo nawet częściowa realizacja propozycji amerykańskich ekspertów gruntownie zmieni naszą sytuacje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/519762-wizja-stanow-zjednoczonych-opuszczajacych-europe?fbclid=IwAR0eOzxreM_dSywDn4fCefVG0d2Cbax5gm7sr5fgaxwcCB7uQFy8z8S8CQY