Lewicowy rząd Hiszpanii zaprezentował wczoraj projekt ustawy o pamięci demokratycznej. Przewiduje on – jak donosi dziennik „El Pais” – zakaz jakichkolwiek „prób usprawiedliwiania lub wychwalania dyktatury frankistowskiej w latach 1936-1975 oraz jej działaczy”. Kary za łamanie ustawy mają sięgać nawet 150 tysięcy euro. Jest to dalszy ciąg polityki „defrankizacji” zapoczątkowanej w 2007 roku przez rząd Jose Luisa Rodrigueza Zapatero, a kontynuowanej przez obecny mniejszościowy gabinet Pedro Sancheza.
Co z wolnością słowa i badań naukowych?
Dwa lata temu w Madrycie spotkałem się z hiszpańskim historykiem Pio Moa, autorem wydanej także w Polsce bestsellerowej książki „Mity wojny domowej w Hiszpanii”. Już wówczas obóz lewicy zapowiadał prace nad wspomnianym projektem. Pio Moa mówił mi, że jest to zamach na wolność słowa i swobodę badań naukowych. On sam w swoich licznych pracach historycznych udowadniał, że generał Franco uratował swój kraj przed dyktaturą komunistyczną. Opisywał też inne zasługi Caudillo i jego ekipy dla kraju. Czy za swoje twierdzenia może zostać teraz ukarany? On sam nie wyklucza tego.
Rząd w Hiszpanii przewiduje więc wprowadzenie prawa według sprawdzonych wzorców komunistycznych: pod groźbą odpowiedzialności karnej ma obowiązywać jedna jedyna słuszna wizja dziejów, od której nie może być żadnych odchyleń. Pod tym kątem mają być lustrowane lekcje w szkołach czy programy w mediach. A przecież w historii – jak mówił mi Moa – chodzi o dochodzenie do prawdy, a nie do z góry zadekretowanych ustaleń.
Projekt przewiduje też zakaz działalności dla wszystkich organizacji z frankistowskimi nazwami. Pod znakiem zapytania staje więc istnienie np. Narodowego Funduszu im. Francisco Franco, który opiekuje się ponad 30 tysiącami dokumentów z osobistego archiwum generała, a także zajmuje się gromadzeniem materiałów historycznych pozostałych po jego rządach. W podobnej sytuacji są dziesiątki innych podmiotów, których patronami pozostają bohaterowie wspierający władzę generała Franco i jego walkę z rewolucyjną lewicą.
Co dalej z Doliną Poległych?
Prezentująca projekt ustawy wicepremier Carmen Calvo ogłosiła, że po zatwierdzeniu ustawy rząd zajmie się „przedefiniowaniem” miejsca i znaczenia Doliny Poległych (Valle de los Caidos) oraz wydaleniem stamtąd mnichów z zakonu benedyktynów.
Czytelnikom należy się wyjaśnienie, czym jest Valle de los Caidos i jaką rolę pełni w Hiszpanii. Chodzi mianowicie o miejsce pojednania narodowego po wojnie domowej, która pochłonęła w latach 1936-1939 około pół miliona ofiar. Decyzję o budowie kompleksu generał Franco wydał 1 kwietnia 1940 roku – dokładnie w pierwszą rocznicę zakończenia bratobójczego konfliktu. Dzieło zlecono dwóm architektom, którzy wywodzili się z wrogich wobec Franco obozów: baskijskiego i socjalistycznego. Tak powstał będący własnością publiczną olbrzymi kompleks przyrodniczo-architektoniczny Narodowy Pomnik Świętego Krzyża, na terenie którego znajdują się m.in. opactwo benedyktynów, ogromna bazylika wykuta w skale o wysokości sześciu pięter i długości 262 metrów oraz największy ma świecie krzyż mierzący ponad 152 metry. W środku znajduje się kaplica, w której umieszczono prochy osób poległych po obu stronach konfliktu. Wspólny pochówek współrodaków a zarazem wrogów miał symbolizować narodowe pojednanie.
Generał Franco pragnął też, by w Valle de los Caidos przebywali na stałe benedyktyni, by modlić się tam do Boga za dusze wszystkich poległych w czasie wojny domowej oraz prosić o pojednanie narodowe i błogosławieństwo dla Hiszpanii. On sam także został w 1975 roku pochowany w tamtejszej świątyni.
Nie dane mu było jednak spocząć tam na zawsze. Od początku swego urzędowania w 2018 roku socjalistyczny premier Pedro Sanchez powtarzał, że ciało generała należy usunąć z Valle de los Caidos. Udało się do tego doprowadzić 24 października 2019 roku. Po przeforsowaniu odpowiedniej ustawy w Kortezach ekshumowane szczątki Caudillo przeniesiono na mały cmentarz w Pardo pod Madrytem.
Cała operacja przebiegła właściwie bez głosów sprzeciwu ze strony hiszpańskiego Episkopatu, tak jakby w zapomnienie poszły dawne zasługi Franco dla ratowania Kościoła przed eksterminacją ze strony rewolucjonistów. Podczas wojny domowej w latach 1936-1939 z rąk republikanów (głównie komunistów, socjalistów, trockistów i anarchistów) zginęło przecież 13 biskupów, 4184 księży i seminarzystów, 2365 zakonników, 283 zakonnice oraz około 4000 osób świeckich, które udzielały pomocy osobom duchownym. Zniszczono około 20 tysięcy świątyń, czyli niemal połowę istniejących w kraju. Gdyby nie generał Franco, Kościół w Hiszpanii czekałby taki sam los jak w Związku Sowieckim, czym zresztą chełpili się sami przywódcy obozu lewicowego w Madrycie. Jedynym, który protestował głośno przeciw usunięciu szczątków Caudillo z Doliny Poległych, był opat benedyktynów o. Santiago Cantera. Jego samotny opór jednak nie wystarczył.
Co się stanie z benedyktynami?
Teraz pod znakiem zapytania stoi przyszłość mnichów w tym miejscu. Wicepremier Carmen Calvo stwierdziła bowiem, że po zatwierdzeniu ustawy o pamięci demokratycznej dalsza obecność benedyktynów w Valle de los Caidos nie ma już sensu, ponieważ jest nie do pogodzenia z nowym prawem. W zamierzeniu socjalistów cały kompleks ma zostać bowiem zdesakralizowany.
W związku z tym pojawia się pytanie: co w takim razie z olbrzymim (przypomnijmy: największym na świecie) krzyżem, który góruje nad Doliną Poległych? Wicepremier Calvo powiedziała, że władza „rozważy” jego przyszłość. Tym samym nie wykluczyła więc usunięcia (czytaj: zniszczenia) krzyża.
Historia lubi się powtarzać. Znów przeszkadzają komuś zakonnicy, modlitwa, krzyż.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/517826-ustawa-o-pamieci-demokratycznej-w-hiszpanii
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.