Zamieszki społeczne, jakie od maja tego roku zdążyły ogarnąć wiele miast w Stanach Zjednoczonych, mają charakter domowej wojny hybrydowej. Jej wynik może wpłynąć nie tylko na rezultat jesiennych wyborów prezydenckich, lecz także (w zamierzeniu organizatorów) na przyszły kształt polityczny, kulturowy i prawny państwa amerykańskiego („woke politics”). Podobny scenariusz wydarzeń został już wcześniej z powodzeniem przetestowany w Chile – kraju o najbardziej stabilnej i najlepiej prosperującej gospodarce w Ameryce Łacińskiej, który nagle pogrążył się w chaosie. Warto przyjrzeć się temu przypadkowi.
Błaha przyczyna wybuchu „rewolucji”
Bezpośrednia przyczyna, która spowodowała wybuch „rewolucji” w Chile, była nader błaha. Poszło o podwyżkę cen biletów na metro w Santiago de Chile o zaledwie o 30 pesos, czyli 4 centy USA. To była iskra, która podpaliła lont. W ciągu dwóch miesięcy w walkach z policją i wojskiem zginęło 26 osób, 5 tysięcy zostało rannych, a 28 tysięcy aresztowanych. Ujawnił się uliczny terroryzm, który spowodował zniszczenie 80 spośród 136 stacji stołecznego metra, a później palenie i profanowanie kościołów, plądrowanie supermarketów, dewastowanie zabytków i obalanie pomników narodowych bohaterów. Wszystkie akty wandalizmu usprawiedliwiane były słusznym gniewem ludności, zaś argument ten podchwyciło ochotnie wielu polityków i publicystów lewicowo-liberalnych.
Analogicznie było w USA. Śmierć George’a Floyda w Minneapolis 25 maja tego roku była zdarzeniem niewspółmiernym w stosunku do ciągu wydarzeń, który uruchomiła. Kraj ogarnęła fala przemocy o niespotykanej od dawna skali. Rozpoczęło się grabienie sklepów, niszczenie domów, podpalanie samochodów. Uliczna agresja, podobnie jak w Chile, znalazła usprawiedliwienie w oczach wielu lewicowo-liberalnych komentatorów w amerykańskich mediach i wśród polityków.
Prym wiodły grupy anarchistów i lewackich bojówkarzy
Z doniesień dochodzących z Chile wynika, że prym w ulicznych zadymach wiodły grupy młodych anarchistów i lewackich bojówkarzy z organizacji typu Antifa, mogących liczyć nie tylko na dyskretne wsparcie z Kuby, Wenezueli czy Argentyny, lecz przede wszystkim wspomaganych finansowo przez międzynarodowe organizacje pozarządowe promujące idee społeczeństwa otwartego. To właśnie oni eskalowali konflikt, dopuszczając się największej liczby aktów przemocy.
Po dwóch miesiącach gwałtownych protestów organizatorom udało się odnieść sukces. Prezydent Sebastian Piñera oraz koalicja rządowa i partie opozycyjne zmuszone zostały do podpisania porozumienia przewidującego zorganizowanie referendum konstytucyjnego. Ponieważ żadna siła w parlamencie nie jest w stanie zebrać ponad 2/3 głosów potrzebnych do uchwalenia nowej konstytucji, zdecydowano się na wybór drogi pozaparlamentarnej.
Dlatego też w plebiscycie, który ma się odbyć 25 października, obywatelom zadane zostaną dwa pytania. Na pierwsze z nich – czy jesteś za zmianą obecnie obowiązującej konstytucji – wydaje się, że większość głosujących odpowie twierdząco. Jeśli tak się stanie, wówczas zasadne stanie się drugie pytanie: kto ma przygotować tekst nowej ustawy zasadniczej: czy zgromadzenie konstytucyjne złożone wyłącznie z delegatów społecznych, czy też mieszana komisja konstytucyjna składająca się w połowie z parlamentarzystów, a w połowie ze wspomnianych delegatów, którzy mają zostać wybrani w specjalnym głosowaniu? Organizatorzy protestów optują za tym drugim rozwiązaniem, chcąc wyeliminować z udziału w opracowywaniu nowej ustawy zasadniczej członków parlamentu. Do takiej komisji łatwiej będzie wstawić swoich przedstawicieli, którzy zadbają o uwzględnienie w niej neomarksistowskiej agendy.
Jak zagłosują obywatele Chile i USA?
Niewykluczone, że sukces domowej wojny hybrydowej w Chile ośmielił liderów podobnych środowisk ideowych w USA do powtórzenia podobnej strategii w Ameryce. Jej głównym celem stało się niedopuszczenie do zwycięstwa Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich.
Wiadomo, że głównym sponsorem Joe Bidena, kandydata demokratów w wyścigu do Białego Domu, jest George Soros, który wpompował w kampanię swojego faworyta już 52 miliony dolarów. Poza tym w lipcu – na fali protestów Black Lives Matter – jego fundacja Open Society ogłosiła start specjalnego programu dla „powstających organizacji i liderów czarnych społeczności w całym kraju”, których celem jest „nadanie impetu ku lepszemu jutru”. Na ten cel przeznaczono aż 220 milionów dolarów. Nie trzeba chyba dodawać, że wśród beneficjentów owego programu na próżno szukać zwolenników Donalda Trumpa. Oficjalnie nie biorą oni udziału w kampanii wyborczej, jednak ich działania mają niewątpliwy wpływ na jej przebieg.
Już za kilka tygodni zobaczymy, jak zagłosują obywatele Chile i Stanów Zjednoczonych. Wtedy przekonamy się, czy strategia hybrydowej wojny domowej „nadająca impet ku lepszemu jutru” odniesie sukces.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/516651-chile-jako-poligon-hybrydowej-wojny-domowej-w-usa