Josep Borrell opublikował we włoskim Instituto Affari Internazionali programowy artykuł w którym wyłożył swoją wizję polityki Unii Europejskiej wobec Chin, nazwanej Doktryną Sinatry, dlatego, że odwołuje się ona do tytułu znanego utworu tego amerykańskiego piosenkarza My Way. Tytuł piosenki opisuje prawidłowo, zdaniem Borrella, geostrategiczny dylemat przed którym staje obecnie Unia Europejska. Ma bowiem do wyboru albo związać się z amerykańskim blokiem rywalizującym z Chinami o pozycję supermocarstwa, albo, przynajmniej teoretycznie, może wybrać alians z Pekinem, lub realizować własną drogę, być może nie politykę równego dystansu wobec Waszyngtonu i Pekinu, ale własny kurs, którego celem będzie realizacja interesów państw tworzących Wspólnotę. Już ta konstatacja zakłada, że możemy mieć do czynienia z konfliktem na poziomie interesów, a nie retoryki czy planu, w jaki sposób najlepiej powstrzymywać Chiny, między Europą a Ameryką. Samo miejsce publikacji tego wystąpienia, instytut zajmujący się sprawami międzynarodowymi, którego dyrektorem jest Nathalie Tocci, była doradczyni poprzedniczki Borrella na stanowisku szefa europejskiej dyplomacji nie jest też zapewne kwestią przypadku. Włochy są jednym z najbardziej prochińskich państw Unii Europejskiej, a kierująca instytutem Tocci znana jest z prorosyjskiego stanowiska i rezerwy wobec polityki Waszyngtonu.
Wróćmy jednak do diagnozy sytuacji w której znalazła się, zdaniem Borrella, Unia Europejska. Wyznacza ją z jednej strony rywalizacja amerykańsko – chińska, z drugiej wyraźne zmiany w zakresie polityki Pekinu. Można mówić, że Chiny definitywnie odeszły od polityki geostrategicznej wstrzemięźliwości czasów Denga i obecnie realizują ideę, ucieleśnioną w doktrynie Made in China 2025, osiągnięcia pozycji globalnego lidera technologicznego. I ta wyraźnie rysująca się obecnie, zdaniem Borrella, dążność chińskich elit do światowego przywództwa jest tym co różni Chiny dzisiejsze od Chin sprzed dwudziestu laty. Chińska strategii ekspansji przejawia się jednocześnie na wielu polach. Nie tylko w dążeniu do zapełnienia politycznej próżni pojawiającej się po tym jak Stany Zjednoczone opuszczają szereg przyczółków, ale również działaniami, których celem jest podporządkowanie sobie szeregu międzynarodowych instytucji, tak aby, budując koalicje z państwami rozwijającymi się, przekształcać je w narzędzia realizacji własnej polityki. Towarzyszy temu zauważalny wzrost asertywności chińskiej dyplomacji, która bez specjalnego skrępowania, wywierając presję i używając nacisku, również dyskryminując gospodarczo tych, którzy nie chcą przyjąć chińskiego stanowiska, dąży do realizacji własnych celów. Jednym z niedocenianych narzędzi chińskiej presji jest wzrost nakładów Pekinu na zbrojenia. Jak zauważa Borrell, w czasie ostatnich 30 lat wydatki Chin na wojsko, wzrosły z poziomu 1 % światowych nakładów na ten cel do 14 %, a w tym, kryzysowym roku, nadal rosną (według szwedzkiego instytutu SIPRI badającego wydatki państw na zbrojenia chiński budżet wojskowy w 2020 roku wzrośnie o 6,6 %). Chiński ekspansjonizm polega nie tylko na budowie kolejnych lotniskowców (do końca tego roku będą w służbie już 4) i sztucznych wysepek na Morzy Południowochińskim, ale również zawiera się w próbie okrążenia Indii, największego na azjatyckim kontynencie rywala. Jak stwierdza Borrell chińska realpolitik sprowadza się do strategii kroków dokonanych, przypominającej grę w Go, serii cierpliwie realizowanych posunięć, których celem nie jest pokonanie „w otwartym boju” potencjalnego rywala czy przeciwnika, ale odebranie mu swobody manewru, wpędzenie go na pozycje bez wyjścia, tak aby musiał, przyjąć chińskie warunki. Na dodatek, jak trzeźwo stwierdza szef europejskiej dyplomacji, nadzieje wielu krajów, sądzących, że będziemy mieli do czynienia, wraz z włączeniem Pekinu do światowych łańcuchów handlu i zaopatrzenia, ze stopniowym demokratyzowaniem się tamtejszego systemu władzy, zakończyły się kompletnym fiaskiem. Trend jest wręcz przeciwny. Im Chiny są silniejsze, bogatsze i bardziej wpływowe tym stają się mniej demokratyczne, ale za to w sposób znacznie bardziej otwarty nacjonalistyczne, autorytarne i ekspansjonistyczne. Diagnozy Borrella na temat Chin, politycznych celów Pekinu, narzędzi którymi dysponuje tamtejsza władza, nie różnią się zbytnio od ocen formułowanych po drugiej stronie Atlantyku. Jednak wnioski, które wyciąga z tego opisu sytuacji szef europejskiej dyplomacji, są zaskakująco odmienne.
Punktem wyjścia jest przeświadczenie o tym, że Unia Europejska musi bronić własnych interesów i wartości, które „nie zawsze korespondują z amerykańskimi”. W praktyce, jak podkreśla, musi to oznaczać politykę Europy obliczoną na wzrost jej geostrategicznej niezależności i suwerenności. Rywalizacja chińsko – amerykańska, jest w opinii Borrella dobrą okazją aby zacząć realizować ten „plan gry”. Musi on zostać zbudowany na dwóch filarach. Po pierwsze należy kontynuować współpracę z Chinami, w tych sferach, takich jak np. polityka klimatyczna, czy współpraca rozwojowa w Afryce, gdzie bez udziału Pekinu niewiele da się zrobić i jednocześnie twardo trzeba dążyć do realizacji własnych, europejskich interesów. Oznacza to konieczność prawnej ochrony, wręcz proteksji, europejskiego sektora technologicznego. To selektywne podejście, z jednej strony zakładające kontynuowania handlu z Pekinem, przede wszystkim z tego powodu, że Chiny są drugim pod względem wielkości partnerem handlowym Unii z drugiej winno zostać uzupełnione twardszą postawą Brukseli wobec chińskich operacji dezinformacyjnych. Przede wszystkim, Borell postuluje większą spoistość państw Unii i przeciwstawienie się polityce, realizowanej przez Pekin, budowania dwustronnych relacji z niektórymi „wybranymi” państwami wchodzącymi w skład Wspólnoty.
Ta polityka europejskiej niezależności, czy suwerenności, zarówno od Stanów Zjednoczonych jak i od Chin, nie oznacza, w opinii Borella równego dystansu wobec rywalizujących mocarstw, bo nadal więcej, choćby w zakresie polityki bezpieczeństwa wiąże Europę ze Stanami Zjednoczonymi (NATO). Są to jednak, jak można przypuszczać, puste deklaracje, bo w następnym zdaniu szef europejskiej dyplomacji postuluje „inwestycje w suwerenność strategiczną”, co w oczywisty sposób musi prowadzić do osłabienia więzi atlantyckiej.
Zdumiewająca i zastanawiająca jest też retoryka Borella, który zgadza się z cytowanym przez siebie stwierdzeniem Enrico Letty, włoskiego chadeka, byłego premiera, który stwierdził, że Europa musi uniknąć sytuacji kiedy będzie miała jedynie do wyboru przyjęcie pozycji chińskiej bądź amerykańskiej kolonii. Jedyną drogą uniknięcia tego przykrego wyboru jest, zdaniem Borrella, ochrona i rozbudowa europejskiego sektora technologicznego. Ale już nie decoupling, skracanie łańcuchów zaopatrzenia i kooperacji z chińskimi firmami. Jesteśmy wzajemnie zbyt powiązani ekonomicznie, wręcz współuzależnieni od Chin, argumentuje, abyśmy mogli spełnić życzenia Trumpa i rozerwali więzi z Pekinem. Jego zdaniem Stany Zjednoczone też zresztą nie będą w stanie realizować polityki tego rodzaju, głownie ze względu na jej wysokie koszty ekonomiczne. Co zatem pozostaje, kiedy manifest szefa europejskiej dyplomacji, pozbawimy retorycznych ozdobników? Po pierwsze propozycja geostrategicznej suwerenności, wobec Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej. Po drugie działania mające tę suwerenność zwiększyć, takie jak samodzielna polityka wobec Pekinu, inwestycje w strategiczne możliwości Europy czy protekcja własnego sektora zaawansowanych technologii. A gdzie w tym wszystkim miejsce na trudną, bo Europa jest przecież, jak sam stwierdza bardzo powiązana gospodarczo, rywalizację z Chinami? Pozostaje wezwanie do jedności i wspólnego występowania, obrony europejskich interesów na zamkniętym, chińskim rynku. Z tych wątłych planów, prócz braku politycznej zgody na współtworzenia budowanego przez Waszyngton antychińskiego bloku, niewiele zapewne wyjdzie. I taki jest w gruncie rzeczy cel nawoływać Borrella.
Czytając manifest Josepa Borella, hiszpańskiego socjalisty, kierującego dyplomacją Unii Europejskiej można odnieść wrażenie, że dla części europejskich elit więź atlantycka już przestała się liczyć. Nie ma potrzeby zabiegać o jej wzmocnienie, a polityka, również handlowa jest polem swobodnej gry sił i interesów. Rywalizacja amerykańsko–chińska, z tej perspektywy, staje się okazją, zbudowania innej, znacznie bardziej samodzielnej, w obliczu słabnącej Ameryki, pozycji w świecie Unii Europejskiej. To niebezpieczny mit, który nie prowadzi do wzmocnienia, ale wręcz przeciwnie, osłabienia wewnętrznej spoistości Unii. Gra części jej elit na osłabienie więzi atlantyckiej może wręcz oznaczać kres tego projektu integracyjnego, a przynajmniej jego znaczne osłabienie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/516536-doktryna-sinatry