Szansą dla polskiej polityki jest to, żebyśmy prowadzili trochę łagodniejszą linię wobec reżimu Łukaszenki przez prezydenta, a trochę ostrzejszą – przez rząd. To zapewnia nam pewną elastyczność, a jednocześnie okazujemy naszą solidarność i popieramy naród białoruski. Myślę, że rola Polski będzie rosła w sprawach białoruskich
— mówi portalowi wPolityce.pl dr Krzysztof Zielke, politolog, były doradca w Podkomisji ds. Bezpieczeństwa i Obronności w Parlamencie Europejskim.
wPolityce.pl: Alaksandr Łukaszenka chce rozmawiać, ale z wybranymi przez siebie ludźmi. Mówi, że „pod naciskiem ulicy nie będzie żadnego dialogu”. Białoruskie protesty nie wyłoniły w zasadzie liderów, co oznacza, że trudniej będzie spacyfikować Łukaszence te protesty poprzez np. podkupienie przywódców. Jakie w Pana ocenie są możliwe scenariusze?
Dr Krzysztof Zielke: Sytuacja jest w tej chwili patowa. Z jednej strony jest wielka mobilizacja społeczna, ale tak jak pani mówi, opozycja nie jest ustrukturyzowana, nie wyłoniła przywódców. Strajk generalny się nie udał. Wielkie manifestacje się udają. Została wyłoniona Rada Koordynacyjna z Cichanouską. Rodzi się pytanie, jak się ten konflikt zakończy. Są możliwe różne scenariusze.
Pewnym wariantem czarnego scenariusza jest scenariusz ukraiński, czyli że Łukaszenka zwleka, nie chce się podzielić władzą, zostaje obalony siłą, czy też sam ucieka, czy też część jego aparatu odmawia współpracy. To się pozornie wydaje wspaniały scenariusz, ale w przypadku Ukrainy nie potoczył się do końca dobrze. Było na Ukrainie wielkie zwycięstwo prozachodniej rewolucji, ale Putin wykorzystał tymczasową słabość Ukrainy i zajął Krym i wschodnią Ukrainę. W podobnym przypadku choćby czasowego osłabienia państwa białoruskiego istnieje niebezpieczeństwo, że Putin wykorzysta tę sytuację, wprowadzając na Białoruś wojska. Trzeba wiedzieć, że Rosjanie mają tam tylko dwie stacje telekomunikacyjne, natomiast jest niebezpieczeństwo, że wprowadzą dywizje pancerne do Brześcia i Grodna, co dla Polski i w zasadzie dla całego NATO i UE byłoby katastrofą geopolityczną, ponieważ przesunęłoby to tę ewentualną granicę czy front z Rosją niesłychanie blisko naszych granic – 150 czy 200 km od Warszawy.
Nawet gdyby udało się uniknąć zapaści państwa białoruskiego, próżni sił albo i konfliktu zbrojnego, to ten scenariusz, w którym część struktur siłowych przechodzi na stronę rewolucji, a Łukaszenka zostaje obalony i ucieka do Turcji czy Rosji, też nie jest aż tak korzystny. Powiedzmy, że w powtórzonych wyborach wygrywa ktoś taki, jak Wiktar Babaryka. Swietłana Cichanouska mówi, że ona nie będzie kandydować, ale że jej mąż czy pan Babaryka – będą. To też nie jest najlepszy scenariusz dla Polski, czy dla NATO, dlatego że pan Babaryka był przez dwadzieścia lat szefem banku Gazpromu na Białorusi, czyli jest podległym Putina jako przywódcy państwa rosyjskiego i nieformalnego nadzorcy Gazpromu. Podczas gdy Łukaszenka przez dekady opierał się przed wprowadzeniem wojsk rosyjskich na Białoruś, to zwłaszcza w takim okresie przejściowym, taka osoba jak pan Babaryka mógłby się na to zgodzić, np. w zamian za pomoc Rosji w zdobyciu i stabilizacji swojej władzy. I wtedy też mielibyśmy rosyjskie wojska na linii Bugu. To nie jest dla nas dobry scenariusz.
Paradoksalnie być może lepszym scenariuszem byłby ten scenariusz, którym próbował się ratować Janukowycz. Mało jest znane, że Janukowycz w czasie Majdanu, już w styczniu myślał o zawarciu z opozycją porozumienia, które zresztą później podpisał po negocjacjach Sikorskiego i szefów MSZ Niemiec i Francji, w którym zrzekał się prezydentury typu rosyjskiego na rzecz prezydentury typu polskiego z czasów Małej Konstytucji czyli takiej bliższej Jaruzelskiemu, czyli że prezydent oddaje rząd, ale kontroluje struktury siłowe, MSZ, Ministerstwo Obrony i Spraw Wewnętrznych. Janukowycz to zrobił, ale w połowie lutego kiedy już 100 osób zostało zabitych. Wtedy już było za późno i w nocy po zrzeczeniu się części uprawnień musiał uciekać z kraju. Być może gdyby to zrobił w styczniu, to by na jakiś czas przetrwał i przekazanie władzy opozycji byłoby bardziej płynne. Może nie byłoby przejściowego osłabienia państwa ukraińskiego, które później wykorzystał Putin zajmując Krym i Donbas, co do dziś blokuje euroatlantyckie aspiracje Ukrainy.
Jeśli chodzi o Łukaszenkę, to opozycja jak na razie odrzuca jego propozycje. On w zasadzie rozsądnie z punktu widzenia swojego przetrwania od początku proponuje reformę konstytucyjną. Już przed wyborami proponował, że się trochę posunie. Jednak nie wiadomo, co to miałoby znaczyć. Prawdopodobnie każda ze stron, tak jak i Rosja i Zachód, widzi w ewentualnej zmianie konstytucji co innego. To jednak otwierałoby pole do rozmów i negocjacji Łukaszenka-opozycja. Taka oferta zapewniłaby jakieś minimum stabilizacji i pozwoliła opozycji wziąć przynajmniej część władzy – nad gospodarką i rządem, podczas gdy utrzymanie przez Łukaszenkę kontroli nad strukturami siłowymi zapewniałoby utrzymanie dotychczasowego położenia geopolitycznego Białorusi, ale bez pełnego podporządkowania Moskwie.
Wydaje się, że i Rosja nie jest do końca pewna swego, skoro popiera to rozwiązanie. Oczywiście głównym problemem jest słabość opozycji. Brak ludzi, brak struktur, brak ludzi uczestniczących w rządzie. Do tego dochodzą jeszcze problemy gospodarcze, które ma Białoruś. W tej chwili opozycja nie jest zainteresowana, ale to zależy od rozwoju sytuacji. Jeśli protesty nie będą się zwiększały, albo będą słabły – strajk generalny już widać, że się nie udał – to myślę, że z czasem opozycja może być bardziej zainteresowana początkową ofertą Łukaszenki. Nie obalenie Łukaszenki, tylko jego stopniowe odsuwanie jest scenariuszem, który byłby chyba najlepszy dla wszystkich: dla Białorusinów, ich sąsiadów, Polski, UE, a nawet myślę, że i Rosji, bo nie zagrażałby – czego się wszyscy obawiają - zapaścią państwa białoruskiego.
Władimir Putin poinformował, że w Rosji sformowana została rezerwa spośród funkcjonariuszy organów ochrony prawa, która w razie konieczności może być wysłana na Białoruś. Władimir Putin dodał, że „siły rosyjskie nie będą wykorzystywane dopóty, dopóki elementy ekstremistyczne nie przekroczą granic i nie zaczną rozboju”. Jak odczytywać te słowa? Co mogłoby skłonić Władimira Putina do zaangażowania się militarnego na Białorusi?
Oczywiście nie można całkowicie wykluczyć, że Putin doszedł do wniosku, że już bardziej osłabić Łukaszenki mu się nie uda i czas zainkasować zyski, czyli faktami dokonanymi podporządkować ostatecznie Białoruś.
Ale wydaje mi się, że interweniując otwarcie na Białorusi Putin ryzykowałby utratę wszystkich swoich aktywów. Łukaszenka, który kampanię prowadził pod hasłami antyrosyjskimi, w tej chwili jest znów prorosyjski, tak jak był przez poprzednie 26 lat. Opozycja kampanię prowadziła pod hasłami prorosyjskimi. Pani Walery Cepkało, jednak z trojki liderek,” jeszcze przed głosowaniem 9 sierpnia wystosowała list otwarty do Putina”, w którym wzywała go do interwencji na Białorusi, ponieważ według niej Łukaszenka jest główną przeszkodą dla stworzenia wspólnego państwa rosyjsko-białoruskiego. Druga Pani z trojki, to była szefowa sztabu Babaryki, który był urzędnikiem Gazpromu. Trudno więc powiedzieć, co Putin miałby zyskać interwencją, a zwłaszcza militarną. Zraziłby sobie Białorusinów, którzy są za Rosją i chcieliby, żeby Putin wziął ich pod opiekę. Już Rada Koordynacyjna przy byłej kandydatce Cichanouskiej krytykuje Putina za groźby interwencji. Dlatego otwarta interwencja jest jednym z najmniej prawdopodobnych ruchów Putina. Gdyby to była prozachodnia, kolorowa rewolucja, to Putin mógłby interwencją obronić swoją strefę wpływów. Ale w sytuacji prorosyjskości opozycji i całego społeczeństwa białoruskiego, interweniując zbrojnie mógłby przegrać wszystkie swoje atuty. Wszystkich odwróciłby przeciwko sobie. Straszyć – owszem, ale nie robić tego ruchu.
Jak ocenia Pan stanowisko władz Polski wobec tego, co się dzieje na Białorusi? Czy jest to stanowisko optymalne, czy należałoby coś zmienić?
Myślę, że stanowisko Polski jest dobre. Oczywiście opozycja chciałaby więcej, mocniej, silniej. Ale trzeba też zauważyć naszą pewną dwutorowość. Z jednej strony mamy premiera i rząd, który zdecydowanie stanęli po stronie tej „białej rewolucji” Białorusinów, nawet domagając się powtórzenia wyborów, choć UE aż tak daleko nie idzie - Polska należy do największych krytyków reżimu Łukaszenki, tak jak Litwa. Natomiast Prezydent wydaje bardziej pojednawcze oświadczenia wzywające do powstrzymania się od przemocy. Bardzo niebezpieczne byłoby, gdyby to ostrze kontrrewolucji łukaszenkowskiej zwróciło się przeciwko Polakom, przeciwko Grodnu. Tutaj mieliśmy dobre oświadczenie ministra Szczerskiego, że Polska nie ma żadnych zakusów terytorialnych wobec Grodna. Szansą dla polskiej polityki jest to, żebyśmy prowadzili trochę łagodniejszą linię wobec reżimu Łukaszenki przez prezydenta, a trochę ostrzejszą – przez rząd. To zapewnia nam pewną elastyczność, a jednocześnie okazujemy naszą solidarność i popieramy naród białoruski. Myślę, że rola Polski będzie rosła w sprawach białoruskich.
A czy nie obawia się Pan, że Białoruś powtórzy błędy polskiej transformacji? Czy jest jakaś metoda, żeby tego uniknęła?
Jakie były błędy polskiej transformacji? Wydaje mi się, że samo przekazanie władzy nie było błędne.
Ale już wyprzedaż majątku narodowego – tak. I tego część Białorusinów naprawdę się boi.
Tak. O ile należało nakłaniać komunistów do przekazania władzy pokojowo, to później wejście w prywatyzację, wyprzedaż majątku, podporządkowanie się zachodniemu kapitałowi, zubożenie społeczeństwa zamiast przemieniać nawis inflacyjny we własność dla zwykłych ludzi, budowanie oligarchii – to były straszne błędy. Czy nawet kwestie emerytur, kiedy tworzono OFE – wyprzedawano majątek narodowy, żeby wypłacać firmom zarządzającym funduszami emerytalnym zamiast np. przekazać akcje np. Telekomunikacji Polskiej na konta przyszłych emerytów. Te błędy były robione przez 15-20 lat od samego przekazania władzy. Podobnie jak i utrzymywanie przywilejów postkomunistów i dawnego aparatu przymusu.
Polska mogłaby pokazać Białorusi, jak tych błędów nie popełniać, ale jesteśmy bardzo daleko od tego. W tej chwili Białoruś jest tak pomiędzy naszym Sierpniem a naszym Grudniem, czyli gdzieś w latach 80-81, jeszcze przed transformacją. Oczywiście niewykluczone jest silne przyspieszenie przemian. Białoruś ma jednak bardzo długą drogę przed sobą, żeby rozpocząć transformację i chwilowo oni jeszcze bardzo są związani pod każdym względem z Rosją. Choć rzeczywiście, logika i siła ciążenia UE powinna wskazywać, że oni powinni się zwracać ku Zachodowi. Dlatego myślę, że z czasem, przy odpowiednich zachętach ta rewolucja będzie się skłaniać ku Zachodowi, natomiast tego jeszcze w tej chwili nie można powiedzieć. Większość handlu Białorusi jest z Zachodem, z Unią Europejską, więc ten zwrot ku Zachodowi jest w interesie Białorusinów, natomiast Polska może ich zachęcać do tego, jednocześnie dbając o to, żeby oni nie popełniali naszych błędów.
Oczywiście docelowo – tak mówił Jan Paweł II - „od Unii Lubelskiej do Europejskiej” – dla Polski byłoby najkorzystniej geopolitycznie, gdybyśmy odtworzyli dawną Rzeczpospolitą w Unii Europejskiej, to znaczy, żeby wszystkie kraje, które kiedyś były związane gospodarczo z ziemiami polskimi, z Europą, czy z handlem światowym przez Polskę, również kiedyś znalazły się w jednym układzie gospodarczym.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/515124-nasz-wywiad-dr-zielke-sytuacja-na-bialorusi-jest-patowa