W środowiskach LGBTQ daje się ostatnio zauważyć coraz bardziej widoczny rozdźwięk między dużą częścią feministek i lesbijek a ideologami i aktywistami genderyzmu. Te pierwsze uważają bowiem transgenderyzm (czy szerzej: samo pojęcie gender) za kolejną, tym razem niezwykle wyrafinowaną i podstępną, bo sprytnie zakamuflowaną, formę dominacji mężczyzn nad kobietami.
Jedną z najbardziej znanych wyrazicielek takiego poglądu jest m.in. wpływowa brytyjska feministka, nestorka anglosaskiego ruchu lesbijskiego, 72-letnia profesor Sheila Jeffreys z uniwersytetu w Melbourne. Jej zdaniem przez całe wieki kobiety zmuszane były do wyrażania zgody na poddaństwo i ustępowanie miejsca mężczyznom. Według niej współczesny ruch LGBTQ zmierza w tym samym kierunku, ponieważ transgenderyści (transwomen), czyli mężczyźni uporczywie podszywający się za kobiety, próbują przywłaszczyć sobie prawa i zdobycze, tak ciężko wywalczone wcześniej przez kobiety.
Profesor Sheila Jeffreys jest jedną z inicjatorek „Deklaracji Praw Kobiet w Oparciu o Płeć Biologiczną”, którą podpisało już 11.496 sygnatariuszek ze 118 krajów, reprezentujących 238 organizacji (stan na 17.08.2020, godz. 20.15), w tym m.in. takich jak: Anti Fascist Feminists, Lesbian Right Aliance, LGBAlliance czy Women’s Voices Matter z Wielkiej Brytanii, Australian Radical Feminists czy Erinyes Autonomous Activists Lesbians z Australii, Lesbisches Aktionszentrum z Niemiec, ArciLesbica czy Resistenza Femminista z Włoch, Enclave Feminista z Hiszpanii oraz wiele, wiele innych.
Autorki deklaracji wyrażają swoje głębokie zaniepokojenie wprowadzeniem do dokumentów, strategii oraz działań ONZ kategorii pojęciowej „gender”, która – ich zdaniem – zagraża ochronie podstawowych praw człowieka, a zwłaszcza praw kobiet. Według nich pomieszanie płci biologicznej (sex) i płci kulturowej (gender) doprowadziło do wypromowania ochrony „tożsamości płciowych”, co spowodowało podważenie oraz erozję wielu praw zdobytych przez kobiety w ostatnich dziesięcioleciach.
Sygnatariuszki deklaracji zauważają, że pojęcie „tożsamości płciowej” umożliwiło mężczyznom utrzymującym, iż posiadają żeńską „tożsamość płciową”, zaliczać samych siebie do kategorii kobiet, a w związku z tym korzystać z praw przysługujących jedynie kobietom. Jest to forma męskiej uzurpacji dokonywana kosztem kobiet.
Deklaracja feministek
W feministycznej deklaracji czytamy:
Organizacje promujące koncepcję „tożsamości płciowej” kwestionują prawo kobiet i dziewcząt do definiowania się w oparciu o płeć oraz do zrzeszania się i organizowania się w oparciu o swoje własne wspólne interesy jako płci. Obejmuje to kwestionowanie praw lesbijek do definiowania swojej orientacji seksualnej na podstawie płci biologicznej, a nie „tożsamości płciowej”, oraz do zrzeszania się i organizowania na podstawie wspólnej orientacji seksualnej.
W wielu krajach organy państwowe, instytucje publiczne i organizacje prywatne próbują zmusić osoby do identyfikowania się i wspólnego zrzeszania się bardziej na podstawie „tożsamości płciowej” niż płci biologicznej. Zjawiska te stanowią formę dyskryminacji kobiet oraz podważają ich prawa do wolności wypowiedzi, wolności przekonań i wolności zgromadzeń.
Mężczyźni, którzy twierdzą, iż posiadają kobiecą „tożsamość płciową”, mają dostęp do możliwości życiowych oraz ochrony zarezerwowanych dla kobiet. Stanowi to formę dyskryminacji kobiet i zagraża podstawowym prawom kobiet do bezpieczeństwa, godności i równości.
(…) Kiedy mężczyźni powołujący się na swą kobiecą „tożsamość płciową” są dopuszczani do udziału w kobiecych parytetach uczestnictwa oraz w innych specjalnych programach mających na celu zwiększenie udziału kobiet w życiu politycznym i publicznym, wówczas celowość tych specjalnych programów w osiąganiu równości kobiet zostaje podważona.
Sygnatariuszki deklaracji zwracają w tym kontekście uwagę m.in. na działalność sportową. Ich zdaniem dopuszczenie transgenderystów (tzw. transkobiety – transwomen), czyli mężczyzn podających się za kobiety, do rywalizacji w dyscyplinach żeńskich stanowi jawną formę dyskryminacji kobiet i dziewcząt, którym odmawia się w ten sposób równych szans, skazując na udział w nieuczciwej konkurencji.
Takich mechanizów społecznych zmuszających kobiety do zajmowania pozycji podrzędnych wobec mężczyzn jest w agendzie genderowej znacznie więcej, o czym wspomina cytowany dokument. Jego sygnatariuszki zwracają też uwagę na fakt, że – w odróżnieniu od płci biologicznej – pojęcie „tożsamości płciowej” nie opiera się na wiedzy naukowej:
Podkreślmy, że pojęcie „tożsamości płciowej” zostało opracowane specjalnie na Zachodzie na podstawie postmodernistycznej teorii „queer” i jest rozpowszechniane przez potężne organizacje międzynarodowe, w tym w krajach, w których termin „gender” nie istnieje w lokalnych językach i nie może być tam łatwo zrozumiany.
Tak więc dzięki oszustwu genderyzmu mężczyźni mają dostęp do przestrzeni zarezerwowanych wyłącznie dla kobiet. To sprawia, że transgenderyści (powtórzmy: mężczyźni uporczywie podający się za kobiety, tzw. transwomen) mogą wchodzić bez przeszkód do niekoedukacyjnych ośrodków dla kobiet, nawet do żeńskich toalet, łaźni czy szatni, innymi słowy: mogą inwigilować, penetrować, nadzorować i kontrolować kobiety.
Męska dominacja
Na to zjawisko męskiej dominacji za pomocą genderyzmu zwraca uwagę m.in. homoseksualna aktywistka feministyczna Angela Wild, założycielka brytyjskiej organizacji Get The L Out. Według niej lesbijskie serwisy randkowe przeżywają dziś istną inwazję mężczyzn, którzy podają się za kobiety. W związku z tym lesbijki boją się umawiać z nieznajomymi kobietami, ponieważ te mogą w rzeczywistości okazać się biologicznymi mężczyznami. Wild twierdzi, że bardzo wiele lesbijek padło już ofiarą przemocy seksualnej, napastowania, molestowania, a nawet gwałtu ze strony transgenderystów, czyli mężczyzn podających się za kobiety. Co ciekawe, okazywało się, że w takich przypadkach to właśnie kobieta, czyli ofiara seksualnej napaści, przedstawiana była przez przedstawicieli ruchu LGBTQ jako strona dyskryminująca, ponieważ wykazała brak zrozumienia i otwarcia się na uciśnioną „transwoman”.
Według Angeli Wild nie może być zgody na twierdzenie, że „transkobiety to kobiety”, ponieważ oznaczałoby to uznanie, iż penis jest żeńskim narządem płciowym, zaś stosunek heteroseksualny to w sumie nic innego jak pewien rodzaj stosunku homoseksualnego.
Okazuje się jednak, że brytyjska działaczka nie spotyka się ze zrozumieniem genderowego mainstreamu. Wild skarży się, że w mediach społecznościowych zarówno ona, jak i jej zwolenniczki, są obrzucane przez reprezentantów środowisk LGBTQ inwektywami jako „transfobiczne bigotki” i „nazistki”, które trzeba „ciągnąć za ich obwisłe cycki”; podaje się do publicznej wiadomości ich adresy oraz grozi gwałtem lub śmiercią. Zaiste, niezwykły przykład tolerancji ze strony osób deklarujących na każdym kroku swój szacunek dla innych.
Akronim GBT
Angela Wild zamiast skrótowca „LGBT” używa akronimu „GBT”, twierdząc, że „L” (czyli komponent lesbijski) de facto w ruchu genderowym już nie istnieje. Według niej środowiska gejowskie, biseksualne i transgenderowe stają się coraz bardziej mizoginistyczne i jawnie dyskryminują kobiety.
Być może niedługo jednak problem dyskryminacji kobiet przestanie w ogóle istnieć, ponieważ w środowiskach genderowych pojawił się postulat, by wyeliminować ze słownika słowo „kobieta” i zastąpić je określeniem „osoba z szyjką macicy”.
Że niemożliwe?… Że idiotyczne?… A ile rzeczy jeszcze niedawno wydawało się niemożliwych i idiotycznych?…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/513819-feministki-genderyzm-to-forma-dyskryminacji-kobiet