Brytyjczycy mają takie przysłowie: “we couldn’t ask for better”, “dostaliśmy więcej niż mogliśmy się spodziewać”. 100-lecie Bitwy Warszawskiej, wygranej pomimo ogromnej dysproporcji sił, która zadecydowała o losach Europy.
Ogólnokrajowy wysyp świetnych uroczystości, główne w Warszawie na Placu Piłsudskiego, widowiska plenerowe, otwarcie muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, koncerty, pikniki wojskowe, składanie wieńców, cały dzień relacji w mediach. No i wizyta sekretarza stanu Mike’a Pompeo w Pałacu Prezydenckim, gdzie podpisano ważny dokument kończący procedurę przyjęcia dodatkowych 1000 żołnierzy amerykańskich i pojawienie się w Polsce amerykańskiego dowództwa flanki wschodniej. A więc dalsze zwiększenie bezpieczeństwa militarnego, energetycznego, gospodarczego, bo to jest pakiet. Jeśli pomyśleć o wczorajszej obietnicy prezydenta Lukaszenki, że „rozmawiał z Putinem, uzyskał obietnicę pomocy i przesuwa duży kontyngent wojsk na granice północno-zachodnią”, sobotnia umowa między Polska a Stanami Zjednoczonymi nabiera jeszcze większego znaczenia.
Ale nacieszmy się najpierw rocznicą 100-lecia zwycięskiej Bitwy pod Warszawą, i tym że nareszcie zaistniały warunki oraz wola władz, aby podobne uroczystości obchodzić. Przecież tę wielką wiktorię polskiego oręża oraz narodu polskiego dane nam obchodzić dopiero piaty raz od 1945 roku! Za komuny nie było mowy, a od 1989 roku w okolicach 15 sierpnia słychać było na ten temat wyłącznie kontrowersje, a władze SDL czy PO robiły wszystko, żeby nas radości ze świętowania pozbawić. A przecież „cud nad Wisłą” został uznany za 18-tą największą i najbardziej brzemienną w skutki bitwę w historii świata! Wystarczy pomyśleć, że gdyby została przegrana, dziś Niemcy, Francuzi i Hiszpanie chodziliby w kufajkach i walonkach, nie mówiąc o stuletniej przerwie w ich pride and glory, czyli demokracji. Są tacy, którzy – jeśli idzie o skutki dla Europy - porównują Bitwę Warszawską do lądowania aliantów w Normandii w 1944 roku. Wydaje się jednak, że więcej łączy ją z Wiktorią Wiedeńską z 1683 roku, która zatrzymała marsz na Europę całej potęgi Imperium osmańskiego z wielkim wezyrem Kara Mustafą na czele. Starcie dwóch cywilizacji, europejskiej i azjatyckiej, dwóch tradycji, religii, systemów wartości, postaw w stosunku do wojny, podbitych krajów i narodów. Jak pisał Feliks Koneczny, łacińskiej, chrześcijańskiej i mongolsko- turańskiej. Chyba to wtedy Polska, król Jan Sobieski, po raz pierwszy uratowała Europę przed kompletną katastrofą. A potem, w 1920 roku - geniusz militarny marszałka Piłsudskiego i jego sztabu generałów, Tadeusza Rozwadowskiego, Władysława Sikorskiego, Edwarda Rydza-Śmigłego, Hallera.
W każdym razie sowieckie hordy zostały zatrzymane, na co najmniej 16 lat, do 1936 roku. Bo wtedy Sowieci próbowali zawojować Europę z drugiej strony. Kiedy caudillo Franco zorientował się, że pośród republikanów, czyli komunistów, anarchistów i syndykalistów, widać setki sowieckich „doradców”, masę czołgów i innego uzbrojenia „made in USRR” a kraj zalewają tysiące „ochotników” z Międzynarodowych Brygad, rozpoczęła się „hiszpańska wojna domowa”. Zgniótł czerwoną rewolucję, i do 1975 roku trzymał ją z daleka od władzy – czego do dziś nie może mu wybaczyć światowa lewica. W latach 70. komuniści przejęli Portugalię, słynna „rewolucja czerwonych gożdzików”, ale generalnie aż do lat 90. musieli się kontentować infiltrowanymi i opłacanymi przez Kreml partiami komunistycznymi, czerwonymi związkami zawodowymi i takimiż gazetami jak „L’Humanite” czy „Unita”. I znowu, aż strach pomyśleć, co byłoby, gdyby wygrali Bitwę pod Warszawą już w 1920 roku…
Szkoda, że świat nie wie o tym niezwykłym i brzemiennym w skutki wydarzeniu nic lub prawie nic. Dobrze, że premier Mateusz Morawiecki, prof. Andrzej Nowak i prezes IPN Jarosław Szarek napisali teksty o „cudzie nad Wisłą” i opublikowali gdzieś – widziałam jeden z nich w jakiejś greckiej gazecie on-line – ale to kropla w morzu niewiedzy lub dezinformacji. Wiem, że pojawił się materiał w amerykańskiej telewizji ABC News, gdzie mówiono, i słusznie, że „powstrzymanie bolszewików do dziś jest źródłem ogromnej dumy Polaków”. W także amerykańskim dzienniku „New York Post” europoseł Jacek Sarjusz – Wolski opublikował materiał z passusem „cud nad Wisłą jest przypomnieniem trwałego długu Zachodu wobec słabszego narodu, zdradzanego przez wielkie mocarstwa”, a mało znany tygodnik „Washington Post” wspomniał o amerykańskich pilotach z 7 Eskadry Myśliwskiej im. Tadeusza Kościuszki i znanym hollywoodzkim producencie Merianie C. Cooperze, który był jednym z nich.
Ale to wszystko o wiele za mało. Europa wciąż nie wie, za co ma Polsce dziękować. Są polskie ambasady, instytuty kultury, festiwale, ale ich zasięg informacyjny jest niewielki. Oto pomysł, który może okazać się sukcesem. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii jest zwyczaj komercyjnych ogłoszeń, informujących o bardzo poważnych sytuacjach, np. BBC wynajęła stronice w „Daily Telegraphie”, aby poinformować czytelników konserwatywnych o sytuacji w Korporacji oraz zapowiadanych strajkach. Dlaczego by nie uczynić tego w ramach wielkiej akcji informacyjno – edukacyjnej, którą finansowałaby Polska Fundacja Narodowa, dysponująca na promocję Polski w świecie sporymi funduszami? A więc wykupić kolumnę i umieścić tam tekst, napisany przez jakieś świetne pióro z IPN, przystępnym językiem – bo liczyć na historyczną wiedzę Europejczyków byłoby grubym błędem – i rozesłać po Europie i Ameryce. Do brytyjskich dzienników „The Times” i „Guardian”, francuskiego „Le Monde”, niemieckiego „Die Welt”, hiszpańskiego „El Pais” i dwóch przynajmniej gazet amerykańskich, obu liberalnych i obu niezwykle opiniotwórczych, „New York Times” i „Washington Post”.
Tak, zgadzam się z red. Michałem Karnowskim, że wolelibyśmy widzieć takie teksty we wstępniakach tych dzienników. Ale świat nie wie jeszcze o naszej Wielkiej Wiktorii, więc o tym nie napisze. Po drugie, jesteśmy jedyną stroną, której na popularyzacji naszej historii zależy, więc to my musimy działać. A po trzecie, komercyjny charakter takiej transakcji zapewni publikację, niezależnie od profilu światopoglądowego pisma, więc tekst nie wyląduje w redakcyjnym koszu. No i dopóki Hollywood nie nakręci filmu o 7 Eskadrze Myśliwskiej im. Tadeusza Kościuszki, a możemy na to czekać latami, warto spróbować innych środków edukacji. Presja, także informacyjna, ma sens.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/513696-weekend-radosci-i-satysfakcji