Mam nadzieję, że prezydent Łukaszenka nie zdecyduje się na rozlew krwi, bo prędzej czy później byłby to jego koniec. Dziś jednak mógłby on się wycofać z polityki, uznać wyniki wyborów i przejść na polityczną emeryturę. Jeśli demonstranci traciliby życie, sądzę że taka emerytura, bezpieczna, nie byłaby możliwa. To jest ostatni moment na refleksję dla prezydenta Łukaszenki* - mówi portalowi wPolityce.pl Jan Dziedziczak, sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz pełnomocnik rządu do spraw Polonii i Polaków za granicą.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Sytuacja na Białorusi wydaje się coraz bardziej przypominać sytuację sprzed lat na Ukrainie z okresu Majdanu. Na ile trafne jest w Pana ocenie to skojarzenie?
Jan Dziedziczak: Z jednej strony jest ono trafne, biorąc pod uwagę skalę protestów. Dodajmy jeszcze, że te protesty są na Białorusi bez precedensu, a mianowicie są one we wszystkich większych miastach, są one też widoczne – oczywiście w innej skali – na prowincji. Dotychczas wszelkie protesty po 1994 roku były wyłącznie w Mińsku. Tu mamy zdecydowanie większy ich zakres. Różnicą jest po pierwsze to, że w samym Mińsku nie mamy jeszcze stricte Majdanu w rozumieniu obozu, ale różnicą jeszcze poważniejszą jest to, że nie mamy niestety do czynienia z liderami. Kandydatka na prezydenta wyjechała z Białorusi i chyba na razie wyłączyła się z tej rozgrywki politycznej, chcąc skupić się na opiece nad dziećmi i w tej chwili takich wyraźnych liderów, którzy pociągnęliby ten entuzjazm społeczny, to zaangażowanie społeczne na Białorusi nie dostrzegamy. To jest bardzo ważna różnica, która może spowodować fiasko całego projektu.
Czy to wynika ze spontaniczności ruchu, czy też bardziej z zastraszenia społeczeństwa przez służby Łukaszenki?
Oczywiście sytuacja na Białorusi jest inna niż Ukrainy za czasów najpierw Leonida Krawczuka, a później Leonida Kuczmy, czy w drugim Majdanie za czasów prezydenta Janukowycza i tutaj mamy tak naprawdę skalę autorytaryzmu nieporównywalnego z Ukrainą, więc również te tradycje społeczne Białorusi są znacznie krótsze. Tak naprawdę starsi działacze pamiętają okres wolnej Białorusi z lat 1991-94, zaledwie trzyletni. Czasy się zupełnie zmieniły. Liderka, kandydatka na prezydenta miała w 1991 roku dziewięć lat. Kiedy Łukaszenka przyszedł do władzy w 1994 r. miała 12 lat. Ona nie pamięta tego okresu. To jest taki bardzo ważny moment, że liderami tego protestu stały się osoby bez doświadczenia politycznego, bardzo młode, w zasadzie dopiero uczące się od zera społeczeństwa obywatelskiego i procesu demokratycznego.
Czy ten kryzys, który obserwujemy na Białorusi może przerodzić się w wojnę domową? Alaksandr Łukaszenka stosuje coraz brutalniejsze metody.
Myślę, że wszyscy liczymy na opamiętanie prezydenta Łukaszenki. Są apele międzynarodowe. Polska na szczęście nie jest bierna – znakomite zachowanie prezydenta Dudy, który wspólnie z prezydentem Litwy wystosował apel, jak zawsze bardzo intensywna praca premiera Morawieckiego, który zaapelował o zwołanie Rady Europejskiej. Rozmawiał z przewodniczącym RE, gdzie zaapelował o zwołanie tej Rady. Rozmawiał także z szefową Komisji Europejskiej, rozmawiał także z komisarzem ds. rozszerzenia – wykonał dużą dyplomatyczną pracę. Cóż, przywódcy UE w sierpniu mają urlopy. Część z nich wybrała relaks na plaży na Lazurowym Wybrzeżu a nie walkę o wolność jednego z kluczowych państw europejskich niebędących członkiem Unii Europejskiej. Nie chciałbym komentować tych decyzji, bo byłyby to bardzo gorzkie komentarze.
Pozostaje jeszcze pytanie, jak zachowa się Rosja? Obecne władze Białorusi są ściśle związane z Kremlem i Rosja z pewnością będzie usiłowała ugrać swoje. Wprawdzie oficjalnie podano, że w grafiku Władimira Putina nie ma spotkania z Łukaszenką, ale zastanawia mnie czy i do jakiego momentu Rosja zdecyduje się pozostać bierna?
Oczywiście to, co dzieje się na Białorusi to są wydarzenia najważniejsze dla samych Białorusinów. To jest dla nich szansa na to, żeby żyli w kraju wolnym, demokratycznym o europejskich standardach, również w przyszłości standardach życia, gospodarczych. Pamiętajmy jednak, że zwycięstwo sił demokratycznych i możliwość decydowania przez Białorusinów o tym, w którym kierunku pójdzie ich kraj, jest korzystne nie tylko dla samych Białorusinów, ale na przykład dla Polski i dla całej Unii Europejskiej. Możemy tutaj sformułować taką zasadę, którą znamy z biznesu „win – win” - obie strony wygrywają na tym. Kto na tym traci? Traci na tym kraj, który chciałby użyć Białorusi do swojej niestety często agresywnej, ekspansywnej polityki. Stąd niezadowolenie Kremla jest tutaj oczywiste. To jest w tej chwili moment decydujący, czy Białoruś pójdzie na Zachód, czy będzie możliwość zapytania się o opinię społeczeństwa białoruskiego, które – według tego, co obserwujemy – chciałoby się opowiedzieć właśnie za demokracją, wolnością i Zachodem, czy Białoruś będzie w strefie rosyjskich wpływów. Mam nadzieję, że prezydent Łukaszenka nie zdecyduje się na rozlew krwi, bo prędzej czy później byłby to jego koniec.
Dziś jednak mógłby on się wycofać z polityki, uznać wyniki wyborów i przejść na polityczną emeryturę. Jeśli demonstranci traciliby życie, sądzę że taka emerytura, bezpieczna, nie byłaby możliwa. To jest ostatni moment na refleksję dla prezydenta Łukaszenki.
Czy obserwując sytuację na Białorusi dostrzega Pan siły, które miałyby ochotę skanalizować to społeczne niezadowolenie z oficjalnych wyników wyborów?
Oczywiście, że takie siły są także widoczne, ale proszę wybaczyć nie jest rolą ministra w Kancelarii Premiera, żeby wskazywać, które to są siły.
A co z Polakami na Białorusi?
Oczywiście rodakami na Białorusi interesujemy się od pierwszego dnia tych wydarzeń. Naszym Czytelnikom mogę powiedzieć, że na Białorusi mieszka według oficjalnego spisu 300 tys. Polaków, natomiast szacunki mówią nawet o milionie osób polskiego pochodzenia. Polacy są na Białorusi aktywni i stale monitorujemy ich sytuację. Jesteśmy w kontakcie z liderami największego związku skupiającego naszych rodaków na Białorusi czyli Związku Polaków na Białorusi, związku nieuznawanego przez władze Alaksandra Łukaszenki, które postawiły na marionetkowy swój Związek Polaków na Białorusi. Ten nieuznawany przez władze, ale uznawany przez Polaków na Białorusi, będący partnerem państwa polskiego Związek Polaków jest z nami w stałym kontakcie. Wczoraj z Andżeliką Borys, stojącą na czele tego Związku, rozmawiał osobiście pan premier Mateusz Morawiecki. Pytał o bezpieczeństwo naszych rodaków, o to co się dzieje, jak można pomóc. Bardzo dobra rozmowa, czego przykładem może być choćby to, że premier Morawiecki przekazał pani przewodniczącej Borys swój osobisty numer telefonu komórkowego, aby w przypadku jakichś dramatycznych wydarzeń mogła kontaktować się z premierem Polski. To jest przejaw niezwykle daleko idącego zaufania i szacunku pana premiera do naszych rodaków na Białorusi.
Czy nasi rodacy na Białorusi są bezpieczni?
Oni są bezpieczni. Oczywiście Związek Polaków na Białorusi, ten uznawany przez Polaków i będący partnerem polskich władz, to jest organizacja niezależna politycznie, ona nie angażuje się w spór polityczny. Oczywiście liderzy i członkowie, którzy kochają Polskę, są Polakami, ale są też obywatelami Białorusi, są nieobojętni na to, w którym kierunku Białoruś pójdzie, na pewno mają swoje poglądy. Natomiast Związek jest neutralny politycznie i w wyniku tych wydarzeń, które od kilku dni są na Białorusi, Polacy nie ucierpieli. Związek nie jest w jakimś szczególnym stopniu represjonowany. Tu nie ma wobec Polaków żadnych niepokojących symptomów. Jesteśmy bardzo zaniepokojeni sytuacją na Białorusi, ale wobec Polaków nie widzimy nic dodatkowo niepokojącego. Stale monitorujemy sytuację i na pewno naszych rodaków nie pozostawimy bez pomocy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/513289-dziedziczak-to-ostatni-moment-na-refleksje-dla-lukaszenki